Mario Kart World daleko do rewolucji na miarę Breath of the Wild, ale to solidny fundament pod dalszy rozwój [RECENZJA]
Choć Mario Kart World oferuje mnóstwo frajdy, otwarty świat i świetny tryb Knockout Tour, trudno oprzeć się wrażeniu, że Nintendo – podobnie jak w przypadku Switcha 2 – postawiło nie na rewolucję, lecz na bezpieczną ewolucję.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że ponad 70 mln sprzedanych kopii Mario Kart 8 stanowi fenomen trudny do pojęcia dla wielu polskich graczy. Niemniej na całym świecie szalone wyścigi Nintendo są serią kultową i dostarczającą ogromnych emocji niejednemu pokoleniu fanów. Wybór kolejnej odsłony MK na tytuł startowy Switcha 2 wydaje się zatem oczywistym posunięciem – pytanie tylko, jak Mario Kart World wypada w porównaniu z rozbudowywanym przez 11 lat poprzednikiem i czy stanie się system sellerem pokroju The Legend of Zelda: Breath of the Wild.
Na wstępie uprzedzam: nie dajcie się nabrać na porównania do Forzy Horizon. Może i ogólne założenia obu gier są na papierze faktycznie trochę podobne, ale w ostatecznym rozrachunku prawie każdy aspekt tych tytułów je różni, a nie łączy. Nawet wspólny mianownik w postaci otwartego świata wydaje się strasznie naciągany – podczas gdy Forza celebruje wolność na każdym kroku, nowy Mario Kart korzysta z niej zachowawczo, proponując eksplorację jako osobną opcję zabawy, dyskretnie schowaną w menu głównym. Nie nastawiajcie się zatem ani na fabularyzowany tryb kariery, ani na granie w pojedynkę płynnie przeplatane multiplayerem, ani na zatrzęsienie różnorodnych trybów i aktywności.

Chaos rządzi
Już menu główne – z opcjami Single Player, Multiplayer, Online Play, Wireless Play i wspomnianym Free Roam do wyboru – sugeruje, że raczej nie powinniśmy spodziewać się rewolucji. Przygodę z Mario Kart World rozpocząłem od zdobycia złotych pucharów we wszystkich zawodach Grand Prix – i już tutaj pojawiły się pierwsze zgrzyty. MKW oferuje jedynie trzy warianty mocy pojazdów (50cc, 100cc i 150cc) i być może nie miałbym z tym problemu, gdyby nie to, że prawie na każdym kroku widać, iż produkt Japończyków projektowano z myślą o 200cc.
Jeszcze na pierwszych zwiastunach widzieliśmy, że World stawia na dużo szersze trasy z podwojoną liczbą zawodników. Sęk w tym, że dla niejednego weterana Mario Kart 8 Deluxe prędkość rozwijana podczas wyścigów w najnowszej odsłonie może okazać się zbyt niska – zwłaszcza na wielu długich, prostych i otwartych fragmentach torów. Zakładam, że Nintendo niedługo zapowie kategorię 200cc, ale jej brak w podstawowej wersji gry jest moim zdaniem nieporozumieniem.

Sama jazda, mimo powyższej wady, to już niemal czyste złoto – i niech was nie zwiedzie cukierkowa oprawa oraz radosna ścieżka dźwiękowa. Mario Kart to diabeł wcielony, mroczny pogromca wieloletnich przyjaźni i źródło rozwodów w Japonii. Główne założenia rozgrywki pozostały bez zmian: wybieramy postać i pojazd, a następnie wyruszamy w absurdalną batalię na śmierć i życie, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone.
Po drodze zbieramy monety delikatnie zwiększające naszą szybkość oraz otrzymujemy różne narzędzia mordu i power-upy, aby móc skutecznie uprzykrzać zabawę innym. Oprócz klasycznych już zielonych, czerwonych i niebieskich skorup, bananów, „nitrogrzybków” oraz bomb Nintendo postawiło na kilka nowości, takich jak Ice Flower, Hammer czy umożliwiające przeskakiwanie przeszkód piórko, dzięki czemu poczucie „uroczego chaosu” jest tutaj silniejsze niż w jakiejkolwiek wcześniejszej odsłonie Mario Kart.

Wyścig Cannonball
To jednak nie tradycyjne Grand Prix stanowi główne danie Mario Kart World, lecz Free Roam i zupełnie nowy tryb Knockout Tour. Trudno nie odnieść wrażenia, że Japończycy nie wykorzystali w pełni potencjału drzemiącego w formule sandboksa, o czym wspominałem już na początku. Obszar jest co prawda całkiem duży oraz skrywa sporo znajdziek i wyzwań, ale bliżej mu do zbyt bezpiecznego rozwinięcia „ósemki” niż rewolucji na miarę The Legend of Zelda: Breath of the Wild.
Mało tego, obawiam się, że mariokartowa piaskownica wypadłaby blado nawet w porównaniu z prawie 25-letnim Grand Theft Auto 3; najprecyzyjniej będzie ją chyba zestawić z filozofią przyświecającą Super Mario 64, rozwijaną w kolejnych trójwymiarowych platformówkach z wąsatym hydraulikiem w roli głównej. Nie sposób nie przyczepić się także do bałaganiarskiego menu wyboru kierowców i bezużytecznego ekranu mapy świata, na którym nie widać odkrytych i zaliczonych misji oraz znalezionych sekretów. Fajnie, że chociaż można cofać czas po wypadnięciu z trasy.

Największą zaletą wynikającą z otwartego świata jest natomiast Knockout Tour, czyli swoiste battle royale, w którym ścigamy się po kilku połączonych torach pod rząd (bez loadingów). W trakcie rywalizacji stopniowo odpadają kolejni uczestnicy, a pod koniec robi się bardzo, ale to bardzo emocjonująco. Rewelacyjny pomysł, lecz i tu nie wszystko zagrało – nadmiernie szerokie i mało kręte autostrady sprawiają, że momentami… zwyczajnie robi się nudno.
Nie jestem w stanie pojąć, czym kierowało się Nintendo, pozostawiając spore połacie terenu bez jakichkolwiek urozmaiceń w postaci ramp czy power-upów. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to napomknięte wcześniej 200cc. Tak czy inaczej, zawody z reguły trzymają w napięciu do samego końca, sytuacja na drodze może się zmienić w mgnieniu oka, wyniki często rozstrzygają się centymetry przed linią mety, a klucz do sukcesu stanowi opanowanie skrótów, trików i sztuki driftu – wchodząc w zakręty bokiem, na krótki moment zyskujemy turbodoładowanie, dzięki któremu nie zostajemy w tyle. Kierowcy otrzymali ponadto możliwość pływania oraz ślizgania się po poręczach i ścianach.

Kioto Drift
Na deser dostajemy jeszcze klasyczny Time Trial, gdzie naszym jedynym przeciwnikiem jest upływający czas (lub duch innego rajdowca), oraz skupiający się na rozwałce Battle Mode. Szkoda, że Mario Kart World nie dostarcza trochę więcej świeżych rozwiązań, zamiast tego znów kładzie nacisk na kanapowego co-opa i rozgrywki sieciowe.
Brakuje tu kampanii singleplayerowej z prawdziwego zdarzenia, ale nie tylko dlatego powszechne porównania do Forzy Horizon są – w mojej opinii – chybione. Hit Playground Games co rusz zasypuje nas nagrodami, dzięki którym wiemy, że warto się ścigać. Zwyciężyłeś w zawodach? Łap egzotyczny samochód. Ukończyłeś playlistę festiwalową? Oto 200 tys. kredytów, trzy losy na loterię, pięć punktów umiejętności i pierdyliard expa. W Mario Kart World niestety nic takiego nie ma miejsca, przez co wypada on archaicznie względem innych współczesnych ścigałek.

Mało tego, co prawda po wymaksowaniu Grand Prix odblokowujemy dodatkowe zawody z kultowym Rainbow Road, ale już po (znacznie bardziej wymagającym) zdobyciu złota we wszystkich wyścigach Knockout Tour nie dostajemy żadnej nagrody. W tej produkcji po prostu brakuje zawartości! Zaledwie po jednym weekendzie spędzonym z MKW mam już dostęp do wszystkich pojazdów, a ze skórkami postaci wyglądałoby to zapewne podobnie, gdybym tylko częściej decydował się na zabawę różnymi kierowcami. Sytuację nieznacznie ratują rozmieszczone na mapie wyzwania i znajdźki (zbierając je, odblokowujemy Mirror Mode), ale już naklejki otrzymywane za postępy są ponurym żartem – nawet nie starają się udawać pełnoprawnego systemu progresji. O braku możliwości wyboru opon nie wspomnę.
Znacznie lepiej wypadają natomiast technikalia. Hyrule Warriors: Age of Calamity, Bayonetta 3 i The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom udowodniły, że czasy, kiedy gry Nintendo były synonimem dopracowania technicznego, dawno minęły. Wszystko wskazuje jednak na to, że wraz z premierą Switcha 2 Wielkie N w końcu wróciło do formy sprzed lat. Pod względem grafiki, płynności animacji i wyświetlanej rozdzielczości Mario Kart World to bardzo dobrze przygotowany produkt, który tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak zacofanym sprzętem był pierwszy „Pstryk”. Podczas kilkudziesięciu godzin spędzonych z MKW nie natrafiłem na ani jednego buga, glitcha czy crasha. Chciałoby się wręcz napisać, że wszystko działa tu doskonale, ale i w tej beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu – tryb Split Screen (dla ponad 2 osób) oferuje jedynie 30 klatek na sekundę.

Chevrolet Toadette za 80 dolarów
Pierwszego Nintendo Switcha zapamiętam jako konsolę, która – mimo technicznych niedostatków – czarowała kreatywnością oraz rewolucyjnym tytułem startowym w postaci The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Mario Kart World bliżej natomiast do Switcha 2, czyli mocniejszej i bardziej dopracowanej ewolucji, niż czegoś zupełnie nowego. Szalone wyścigi i szumnie zapowiadany otwarty świat potrafią cieszyć, ale stoją w rozkroku między nowym a starym, nie wykorzystując w pełni drzemiącego w nich ogromnego potencjału.
W trakcie mojej przygody z MKW nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że kiedyś już w to grałem, a brak 200cc notorycznie wywoływał we mnie tęsknotę za MK8. Mimo to nie wątpię, że po najnowszego Mario Karta sięgną dziesiątki milionów zarówno oddanych fanów marki, jak i zupełnie nowych graczy, a wraz z każdym kolejnym DLC tytuł ten będzie miał coraz więcej do zaoferowania.

Czy zatem warto wydać na Mario Kart World te horrendalne 380 zł? To zależy. Jeśli kochacie „ósemkę”, spędziliście w niej setki godzin i ścigacie się wspólnie ze znajomymi lub rodziną, to nie ma się nawet nad czym zastanawiać: kupujcie, bawcie się i czekajcie na dodatki. Z kolei w przypadku wszystkich tych, którzy chcą dopiero rozpocząć swoją przygodę z MK albo zastanawiają się nad wyborem prezentu dla dziecka, rozsądniej będzie obecnie sięgnąć po wciąż piekielnie grywalne, wypełnione zawartością i sporo tańsze Mario Kart 8 Deluxe.
Ocena
Ocena
Mario Kart World to emocjonujące wyścigi, zwłaszcza online i w kanapowym co-opie. Zamiast nintendowej Forzy Horizon otrzymaliśmy tylko jej namiastkę, a tryb 200cc oraz dodatkowa zawartość zadebiutują dopiero w DLC, co nie pozwala mi obecnie polecić MKW nikomu oprócz najbardziej oddanych fanów cyklu.
Plusy
- wyścigi trzymające w napięciu aż do linii mety
- świetny Knockout Tour
- emocjonujące tryby wieloosobowe
- liczne aktywności poboczne i znajdźki
- przyjemna dla oka oprawa graficzna i fenomenalna ścieżka dźwiękowa
- dopracowana warstwa techniczna
Minusy
- brak kariery, sensownego systemu progresji i kategorii 200cc
- niewykorzystany potencjał otwartego świata
- dzielony ekran w 30 fps-ach
- bałaganiarskie menu wyboru kierowców i pozbawiona szczegółów mapa świata
- wysoka cena
Czytaj dalej
Posiadam Game & Watcha wydanego z okazji 35-lecia serii The Legend of Zelda. Bardzo dobrze pokazuje godzinę. Polecam.