„Together” to najpewniej najzabawniejszy horror od dawna i to absolutnie żadna wada [RECENZJA]
Pokazane podczas Nowych Horyzontów Together to jeden z tych horrorów, które w pas kłaniają się Davidowi Cronenbergowi i choć ocieka ironią, to dostarcza mnóstwo frajdy absolutnie nieironicznej. To prawdopodobnie najzabawniejszy horror roku.
Wiele par stara się uważać, by nie paść ofiarą „sklejenia dupą”. Partnerzy unikają zbytniego zespolenia się i dbają o pewną dozę autonomii. „Together” Michaela Shanksa to dowcipna, ale opowiedziana z kamienną gębą eksploracja tego, co się stanie, gdy te bariery zaczną pękać, a równowaga i autonomia ulegną zaburzeniu. Ten spektakl dwójki piekielnie zdolnych aktorów (Alison Brie i Dave Fanco) dostarcza mnóstwa zabawy, którą docenią zwłaszcza miłośnicy body horroru spod znaku Davida Cronenberga czy bardziej nowoczesnych wariacji gatunku w stylu „Substancji”.
„Together” to jednak dzieło zdecydowanie lżejsze w formie, jak i przekazie – podczas gdy film Coralie Fargeat podchodził do siebie bardzo poważnie. Choć jak najbardziej znajdzie się tu miejsce na niekomfortowe pytania o naturę bliskości i zależności w parach, to podczas kręcenia nie został zmarnowany ani gram kinowego mięsa. Dostajemy ponad półtorej godziny rozrywki, która dobrze wejdzie zarówno w kinowej sali, jak i podczas wygodnego kanapowego posiedzenia.
Happy Together
Millie i Tim żyją razem od lat, a poznajemy ich, gdy wyprowadzają się z dużego miasta, by kobieta mogła realizować się jako idealistyczna nauczycielka. Tim zaś z jednej strony zostawia za sobą srogą traumę rodzinną, z drugiej – zgliszcza szans na to, że wraz z kumplami zostanie gwiazdą rocka, zwłaszcza że dźwiga już około 35 krzyżyków na karku. O ile Millie jakoś w leśnym, małomiasteczkowym środowisku się odnajduje i nawet poznaje sympatycznego, starszego kolegę z pracy (Damon Herriman), o tyle Tim przeżywa trudne chwile jeszcze zanim parka wyląduje w jaskini, która zmieni ich pojęcie bliskości, a życie przeistoczy w koszmar.

Nie spodziewajcie się jednak wszechogarniającej, dojmującej grozy, która przydusi atmosferą albo zostawi z przetrąconym umysłem po zmuszeniu do refleksji szokującymi obrazami. Bywa ostro, zdarzają się rasowe jump scare’y i jak najbardziej wzorowe budowanie napięcia pod straszydła, ale to przede wszystkim zabawa w kino i przypowieść o relacji oraz o radzeniu sobie z ranami rozwalającymi życie codzienne. Przypowieść zachęcająca do tego, byśmy sami decydowali, czy podczas seansu skupiamy się na treści czy na nieskrępowanej zabawie polegającej na przeplataniu fotelowych podskoków z pełnym ulgi rechotem.
Zabójczy żart
„Together” przyjmuje bowiem charakter horroru-zgrywusa. Bawi się z naszymi oczekiwaniami, nim przejdzie do sedna. Obrazowo opowiada o stracie Tima i przez chwilę sugeruje, że może pójść w rasową historię o duchach, ale to tylko narracyjna zmyłka i zarazem podbudowa psychologiczna, po której zaczyna się jazda.
Ekipa Shanksa solidnie operuje formą, z precyzją wydziela napięcie w scenach grozy i kiedy mamy podskoczyć albo szykować się na najgorsze – to tak się właśnie stanie. Do tego kadry zgrabnie żonglują urokiem i dzikością amerykańskiego wygwizdowia, gdzie kawałek za sielskimi domkami znajdziemy niepokojące sekciarskie ornamenty, których nie powstydziłby się może i „True Detective”. Choć w świecie przedstawionym trwa już rok szkolny, to miejsce akcji potęguje klimat wakacyjnej, mrocznej przygody, rodem z b-klasowych, pociesznych horrorów o nastolatkach na wyjeździe.
Przy tym jednak podskórnie czujemy odosobnienie bohaterów wynikające zarówno z tego, że po rozbiegówce rzadko ktoś tak naprawdę wtóruje im na ekranie – jak i z faktu, że na wierzch wychodzą kolejne różnice i problemy związkowe.
Sprawy rodzinne
Wszystko to doskonale wybrzmiewa dzięki parce odtwórców głównych ról – Brie i Franco to przecież para z wieloletnim stażem w realnym życiu. I przelali tę chemię na ekran. Tak przy momentach czułości prawdziwej, wymuszonej, jak i wtedy, gdy wszystko zaczyna pękać. Ich bohaterowie ładnie dopełniają się w obrębie scenariuszowych ram. Millie to idealistka, która dźwiga na plecach problematyczny związek i matkuje partnerowi, ale za ten rozpęd i wysiłek płaci cenę – w swoim nieco sztucznym optymizmie zdarza jej się pomijać istotne szczegóły. Co ciekawe, gdy odpina wrotki zaczyna nieco przypominać Shelley Duvall z „Lśnienia” i zastanawiam się, na ile to zabieg świadomy. Z kolei Tim to typowy chłopak z miasta, za dużo obiecujący sobie i innym – szybko wychodzi z niego duże, straumatyzowane dziecko. Nie sposób jednak odmówić mu uroku i spostrzegawczości.

Chemia między bohaterami sprawia, że dialogi stają się żywe. No i trzeba scenarzystom oddać – że w żadnej linijce nie znajdziecie fałszu. To zbiór kapitalnych, precyzyjnie napisanych oraz powiązanych rozmów i sytuacji, gdzie każde słowo jest po coś, dodaje postaciom ciężaru, a jednocześnie – najprawdopodobniej rozbawi Was do łez i weźmie przez zaskoczenie, jeśli spodziewaliście poważnego, dojmującego horroru.
Wakacje z duch… z body horrorem
Zadbano też o bardzo przyzwoite efekty specjalne. Na moje oko protetyka i, potencjalnie, mechatronika, przeważa tu nad CGI, które pełni raczej funkcję wsparcia i wizualnej szpachli. Nie spodziewajcie się natomiast niczego oryginalnego czy zaskakującego wizualnie. Bardzo klasycznie potraktowano też warstwę dźwiękową, wpada tu parę szlagierowych pociągnięć smyczków, dysonansów, cisz przed burzą i basu uderzającego, gdy powinien. Nieco świeżości ogranym zabiegom dodaje ironia amortyzująca strzały grozy. No i fakt, że reżyser oparł się puszczeniu w którymkolwiek momencie „Happy Together” Turtlesów świadczy o tym, że Shanks najprawdopodobniej jest twórcą niezwykle zdyscyplinowanym, a przynajmniej powściągliwym.
To w ogóle zaleta filmu Shanksa – dyscyplina narracyjna. Miks rozmaitych elementów, przeskok z miasta na wieś, żonglowanie nastrojami i spajanie wszystkiego ostrym, budowanym na życiowych niezgrabnościach, humorze – wyszło bardzo spójnie. Pewnie, wielkich zaskoczeń formalnych się nie spodziewajcie, one czają się raczej w niuansach relacyjnych i dobrze ogranej montażowej ironii, ale taki jest urok tego obrazu.
Ocena
Ocena
Ponadprzeciętny horrorowy popcorniak z dodatkową wartością odżywczą, który przy dobrych, wakacyjnych wiatrach może zawojować część kin. Może nie zjednoczy widzów w odbiorczy monolit, ale sporej części zapewni porządną, filmową uciechę.
Czytaj dalej
Prawdopodobnie jedyny dziennikarz, który nie pije kawy. Rocznik '91. Szop w przebraniu. Gdzie by nie mieszkał, pozostaje białostoczaninem. Pisał do Dzikiej Bandy, GRYOnline.pl, Filmomaniaka, polskiego wydania Playboya, wydrukowano mu parę opowiadań w Science-Fiction Fantasy i Horror. Prowadzi fanpage Hubert pisuje, a odważni mogą szukać profilu na wattpadzie o tej samej nazwie. Kiedyś napisze książkę, a w jego garażu zamieszka odpicowane BMW E39 i Dodge Charger. Na pewno! Niegdyś coś ćwiczył, ale wybrał drogę ciastek. W miłości do Diablo, Baldura, NFSa i Unreal Tournament wychowany.