Konami boi się własnego cienia. Recenzja Metal Gear Solid Delta: Snake Eater
Metal Gear Solid 3: Snake Eater należy do grona tych produkcji, które kształtowały branżę i pokolenia. Cały cykl Hideo Kojimy regularnie wywracał do góry nogami wyobrażenia o tym, czym może być gra szpiegowska, zbudowana ze smaczków i rozbuchanej fabuły. Teraz wracamy do dżungli w Metal Gear Solid Delta: Snake Eater – remake'u, który raczej jest remakiem tylko według przekazu Konami. W rzeczywistości to drogi remaster próbujący udawać coś większego.
Twórcy podeszli do nowego Metal Gear Solid z taką ostrożnością, jakby dotykali relikwii. I w pewnym sensie tak właśnie jest – bo chwil, które były unikalne, przełomowe lub zwyczajnie niezapomniane, jest w Snake Eaterze tyle, że można nimi przysypać całą obecną generację. Problem w tym, że ta przesadna wierność oryginałowi sprawia, że Delta wyrasta na projekt uwięziony w klinczu między epokami. I to bardzo odległymi od siebie.

Ta sama dżungla, inny dzień
Delta jest w zasadzie dokładnie tą samą grą, którą pamiętacie z PlayStation 2. Ma dosłownie te same animacje motion capture i ten sam voice acting. Zbudowana jest też z tych samych malutkich lokacji, oddzielonych od siebie ekranami ładowania. Tylko że teraz napędza to Unreal Engine 5, który jest ogromnym obciążeniem i sprawia, że trzeba mieć naprawdę mocny sprzęt, by gra jako tako działała. Paradoksalnie też odbiera produkcji więcej, niż daje, odczarowując jej unikalne wizualia i zastępując je obiektami jakby wyciągniętymi z edytora map do kolejnej militarnej strzelanki.
Naszym głównym zadaniem pozostało szukanie najlepszego kamuflażu, zbieranie kolejnych gadżetów, polowanie na zwierzęta (i zjadanie ich) oraz przemykanie pomiędzy wrogami tak, by nas nie zauważyli. Przede wszystkim poprzez czołganie się w wysokiej trawie, choć mamy też więcej trików do dyspozycji (pływanie z założoną czapką krokodyla cały czas jest 10/10 techniką szpiegowską). W ostateczności możemy po prostu rzucić granat, postrzelać lub zakradać się do strażników patrolujących okolicę, by ich znokautować, zanim wezwą posiłki.

W nowej edycji stylizowana, niemal malarska oprawa oryginału całkowicie się ulotniła, choć twórcy chcieli ją jeszcze ratować filtrami obrazu (do włączenia w opcjach). Niestety pierwotny, zmiękczony, skąpany w charakterystycznym oświetleniu świat oraz te realistyczno-komiksowe postacie mające w sobie tyle czaru i wyjątkowego designu, ulotniły się po przyjściu dużych rozdzielczości i mocnych procesorów. Współczesna dosłowność niemal wyrywa serce Snake Eatera, nad czym nieraz gorzko zapłakałem podczas gry.
Sztampowe efekty wizualne silnika Epic Games i kontrowersyjne techniki skalowania rozdzielczości sprawiają, że gra, choć potrafi wyglądać fotorealistycznie, staje się kolejnym zwykłym tytułem o żołnierzu na misji. Nie chciałbym jednak jej totalnie krytykować za grafikę, bo choć warstwa techniczna nie jest wybitna (optymalizacja na PS5 jest średnia, na PC lepiej mieć mocny sprzęt), to do pewnych wydarzeń i pewnych ujęć bardzo dobrze pasuje. Problem w tym, że przez tak dosłowne potraktowanie oryginału i odtwarzanie scen przerywnikowych 1:1 część z nich wygląda z dzisiejszymi modelami komicznie, a stare animacje zwyczajnie do nich nie pasują. Mam mieszane uczucia, bo zanurzanie się w błocie, krążenie po jaskiniach, omijanie zwierząt, czy obserwacja zarośniętych drzew potrafi być niesamowicie klimatyczna, a chwilę potem trafiamy na kręcące się 30 cm nad ziemią obiekty, wyjęte prosto z PS2.

Kojima już to zrobił
Ale moim głównym zarzutem jest to, że Konami miało gotowy szablon, jak unowocześnić tę formułę. Metal Gear Solid V: The Phantom Pain pokazało, jak przenieść przygodę Snake'a w XXI wiek – z płynnym sterowaniem, otwartymi przestrzeniami, systemami, które ze sobą współgrają. Tymczasem Delta oferuje nam półśrodki takie jak możliwość celowania z perspektywy zza ramienia, która nie pasuje do zaprojektowanych 20 lat temu poziomów i rozgrywki.
Na szczęście można przełączyć się na tryb Legacy, z bardziej klasycznym sterowaniem, tylko że wtedy znów – cofamy się tak bardzo, że właściwie to lepiej byłoby sięgnąć po oryginalne MGS3 np. z Master Collection, jeżeli chcemy doświadczyć go w oldschoolowej formie (a przy okazji zobaczymy tę “prawdziwą”, unikalną oprawę). Gra nie jest całkowicie wolna od usprawnień i choćby kontakt radiowy ze swoimi kompanami mamy tu bardziej intuicyjny, możemy też poruszać się w pozycji przykucniętej, jednak takich rzeczy jest tu o wiele za mało. Z jednej strony pokazuje to jak bardzo wirtuozerską grą był oryginał, skoro jego rozwiązania do dziś dają tyle radości – z drugiej wyczuwalny jest strach twórców, by cokolwiek zmienić.

Porzucenie świata podzielonego na malutkie, połączone ze sobą mapy, wymagałoby rozłożenia całości na części pierwsze i składania jej całkowicie na nowo. Możliwe zresztą, że próbowano to zrobić, ale efekty były zbyt słabe, i dlatego postanowiono zostać możliwie wiernym oryginałowi. Dzięki temu, choć fani będą mieli co zarzucać, a nowi gracze mogą narzekać na pewną archaiczność, gra przynajmniej działa, gwarantuje świetną reżyserię i jest bardzo spójną przygodą. Bo tego, nawet pomimo tylu wciśniętych hamulców, nie da się Delcie odmówić – to genialna opowieść o męstwie i polu walki, to wybitne, stale bawiące się konwencją political-fiction. Tylko że to zasługa tego, co napisał Hideo Kojima ponad 20 lat temu, a nie tego co dziś zrobiło Konami.
Drobne poprawki, wielkie zaniedbania
Oczywiście, w większości przypadków takie przeniesienie innego tytułu w nowe obiekty i silnik byłoby pewnie wystarczające. Mierzenie się z legendą to jednak walka w zupełnie innej wadze, zwłaszcza gdy jest to gra tak wyróżniająca się nie tylko fabułą, ale i stylem graficznym. Delta ma swoje usprawnienia, ma znane z oryginału bonusy itd., ale brakuje tu sensownego wykorzystania doświadczeń z Peace Walkera czy Ground Zeroes. Przeszukiwanie ciał wrogów, poprzez podnoszenie ich i upuszczanie, by “wyskakiwały” z nich przedmioty, to nie jest coś, co chciałbym oglądać w fotorealistycznym remake’u z 2025 roku.

Wygląda to, jakby nie potrafiono się zdecydować, dla kogo jest ten remake. Dla weteranów? Ci będą przychylniej patrzeć na oryginał. Dla nowych graczy? Oni będą się zastanawiać, dlaczego w 2025 roku grają w coś, co ma strukturę gry z innej epoki, w której dżungla stanowi masę malutkich pomieszczeń połączonych loading screenami.
Geniusz w złotej klatce
Pod tą niepewną swej tożsamości zasłoną wciąż bije serce jednej z najlepszych gier w historii. Opowieść o Big Bossie, którego patriotyzm wystawiony jest na najwyższą próbę, nie ma sobie równych. Nasz bohater przebywa głęboko na terytorium wroga, w środku Zimnej Wojny, o krok od walki ZSRR i USA na atomówki. Realizując swą misję, wytropienia i odzyskania naukowca, który może przeważyć szalę zwycięstwa na jedną ze stron, przeżywamy sceny, które dziś wydają się jeszcze bardziej kontrowersyjne niż trzy generacje temu. To nie jest tytuł, który idzie w antywojenny przekaz w najprostszy, bezpośredni sposób. Nawet jeżeli potrafi być podle przegadany i gameplay co chwila przerywa nam jakaś scenka, to legendarni przeciwnicy, rozmowy prowadzone przez radio i miejsca, jakie zobaczymy w wersji Delta, nadal potrafią wzbudzać masę emocji…

…tylko znów: to zasługa Kojimy sprzed dwóch dekad, a nie obecnego Konami. Remake Snake Eatera to pomnik bezradności firmy, która pozostaje w cieniu swojego dawnego pracownika. I choć miło się oglądało, jak w intro jest podkreślone, że to tytuł napisany i wyreżyserowany oryginalnie przez Hideo, to trudno sobie wyobrazić, że gdyby on robił ten remake, to poszedłby właśnie taką dosłowną drogą. Swoje trzy grosze dorzuca do tego też tryb sieciowy, który ma się ukazać dopiero w przyszłych aktualizacjach i obecnie nie jest częścią gry. On akurat mógłby pokazać coś unikalnego.
Klasyk w niewoli
Metal Gear Solid: Snake Eater to cały czas genialna historia, którą każdy powinien znać. Ale jednocześnie Delta to remake tak zachowawczy, że wręcz szkoda włożonego w niego wysiłku. Zamiast śmiałej reinterpretacji klasyka dostajemy przestraszoną kopię, która jest bezradna wobec utraty uroku, który znikł wraz z przejściem na domyślny, sztampowy, bezuczuciowy Unreal Engine 5.

Jeśli nigdy nie graliście w Snake Eatera, zróbcie to jednak koniecznie, w dowolnej wersji. W tej na pewno będzie najwygodniej, choć nie “najmagiczniej”. Ten tytuł zasługiwał na remake z prawdziwego zdarzenia - taki, który nie bałby się zmienić zasad oryginału. Zamiast tego dostaliśmy drogie przypomnienie o tym, jak bardzo branży gier brakuje wizjonerów pokroju sami-wiecie-kogo.
Ocena
Ocena
Snake Eater Delta pokazuje wielką grę nowemu pokoleniu. Gubi się przy tym i sprawia wrażenie, że do końca nie wie, czym chce być, ale dalej stanowi kawał wyjątkowej opowieści szpiegowskiej, pełnej survivalowych elementów.
Plusy
- Brak cenzurowania oryginału (a byłoby co wycinać)
- Możliwość wyboru bardziej klasycznego stylu gry
- Historia nie straciła swojej mocy
- Elementy survivalowe
Minusy
- Zbytnia zachowawczość
- Utrata unikalnego stylu graficznego
- Archaiczna struktura poziomów gryzie się z realistyczną oprawą
- Korzystanie z animacji z ery PS2
- Brak obiecanego trybu sieciowego na premierę
Czytaj dalej
Szukam serca w najbardziej niszowych i przegapionych grach oraz pęknięć w pomnikach wielkich hitów. Życie tak dobre, że mam wyrzuty sumienia. Publikuję w CDA od 2020.