11
17.08.2019, 15:00Lektura na 12 minut

[Retrohistorie Smugglera] Krótka historia pinballa

Choć chyba każdy kiedyś miał styczność z pinballem, to wiedza na temat jego historii, ewolucji, zasad działania itd. wcale powszechna nie jest. Czas to naprawić.


Smuggler

Korzenie urządzenia potocznie określanego też flipperem sięgają Francji w czasach Ludwika XIV, gdy arystokraci w przerwach pomiędzy pojedynkami, romansami i tłuczeniem wszy wystrzeliwali kulki do celu na drewnianej planszy najeżonej kołkami, w grze zwanej bagatelle lub billard japonais (która jednak nic wspólnego z Japonią nie miała).

Bagatelle_17ai1.jpg

Tak z grubsza wyglądał XIX-wieczny pinball:


Lecz nie będziemy się aż tak głęboko babrać w historii, przodka pinballa poszukamy dużo bliżej, bo w wieku XIX. A konkretniej skupimy się na niejakim Montague Redgrave'ie, Angliku, który wyemigrował do USA i wbił tam kulkę nad „i”, patentując w 1871 mechaniczną grę stołową, którą nazwał Parlor Bagatelle Table(*).



”Bilard dziecięcy” z czasów PRL, zasadami identyczna z wynalazkiem Redgrave’a

 

(*) Grywałem w coś takiego w przedszkolu i wczesnej podstawówce, gdzie „bilard dziecięcy” obok warcabów, chińczyka i bierek był podstawowym wyposażeniem szkolnych świetlic w czasach PRL.


Szpilki i kulki

Pramatka wszystkich pinballi zupełnie nie przypominała tego, co dzisiaj znamy. Miała niedużą planszę z punktowanymi polami, chronionymi przez wbite metalowe kołki/szpile, zwane „pin”. Do tego zamontowano w niej tzw. plunger – napinany sprężyną tłok służący do wystrzeliwania kulki, czyli „ball”. Ale o pinballu jeszcze nikt nie mówił – grało się w bagatelle lub marble game, później zaczęto toto określać jako pin game.

Przez kolejnych 50 lat urządzenie ewoluowało w sposób dość nieśpieszny. Ot, zrobiło się większe (jakieś 40 x 75 cm), przybyło mu punktowanych pól. Można też rzec, że dosłownie stanęło na własnych nogach, ponieważ takowe mu dorobiono. W tym czasie wyemigrowało z salonów mieszczaństwa do saloonów, barów i knajp. Krótko mówiąc, stało się zabawką klas niższych. Wtedy też nieco ulepszono jego konstrukcję, stosując rozwiązania wykorzystywane w bilardzie stołowym – np. celnie wstrzelone kule wpadały do łuz, uruchamiając przy tym mechaniczny licznik punktów. Nadal jednak rola gracza sprowadzała się do pociągnięcia za wajchę. Reszta była dziełem przypadku i praw fizyki.

Typowym przykładem takiego urządzenia jest np. Silver Cup firmy Genco.

 


Dawno temu w Ameryce

Rok 1930, Youngstown, Ohio. Arthur Paulin, bezrobotny cieśla, sprząta z braku lepszego zajęcia stodołę. Znajduje sporą deskę z wywierconymi otworami. Zbliżają się święta, a on nie ma pieniędzy na prezent dla córki – cóż, to czasy wielkiego kryzysu. Kochający ojciec przypomina sobie widzianą w jakimś barze grę i postanawia zmajstrować coś podobnego. Córce domowy bilard bardzo przypadł do gustu. Podobnie jak jej kolegom... i kolegom kolegów. W domu Paulina ciągle pojawiają się kolejni chętni, by sobie pograć. Co dało mu nieco do myślenia. A trzeba wam wiedzieć, że cieśla ma kumpla o dość obciachowym imieniu Myrl, prowadzącego z raczej miernym powodzeniem sklep ze sprzętem radiowym. Dobry ziomek Paulin wykombinował, że skoro jego bilard tak przyciąga ludzi, to postawiony w lokalu Myrla zadziała identycznie – a ci, którzy przyjdą na partyjkę, może coś tam przy okazji kupią?

Myrl zapalił się do pomysłu i twórczo go rozwinął – skoro jest tak wielu amatorów bilardu, to pewnie sporo z nich chętnie za możliwość pogrania zapłaci. Podpowiedział więc Arturowi, by w „sklepowym” egzemplarzu zainstalował wrzutnik na monety. Czyli mamy już kolejny element, bez którego nie wyobrażamy sobie współczesnych pinballi. Niestety. Bilard nazwany Old Jenny w godzinę od chwili swej premiery zarobił 2,60 $, przy koszcie gry 5 centów (za co dostawało się 10 strzałów). A że za owego piątaka można było wtedy kupić butelkę coca-coli, to łatwo przeliczyć (jako że dzisiaj puszka gazowańca kosztuje w USA ok. 1-1,25 dolara), że wygenerowany zysk odpowiadał mniej więcej pięćdziesięciu współczesnym zielonym. Na czysto. W godzinę.

Panowie zrozumieli, że siedzą na żyle złota. Szybko zakładają firmę Automatic Industries z kapitałem zakładowym 300 dolarów i tworzą komercyjną wersję Old Jenny, czyli Whiffle Board. Gra sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, firma zatrudnia w pewnym momencie ponad 60 osób. I tak właśnie zostali milionerami... a nie, nie zostali. Problem w tym, że szybko pojawili się konkurenci dysponujący znacznie większym kapitałem (więc i możliwościami produkcji), a niektórzy na bezczelnego wręcz kopiowali i sprzedawali ich produkt. Smutna prawda – aby z(a)robić duże pieniądze, musisz zwykle też mieć duże pieniądze na starcie. Firma walczyła, wypuszczając w sumie 10 wersji swego pinballa i pozywając (bezskutecznie...) plagiatorów, ale – life is brutal – nas już to nie interesuje. Pałeczkę, a raczej kuleczkę, przejął bowiem zawodnik wagi ciężkiej. David Gottlieb.

 

 

Pierwszy komercyjny pinball, Whiffle Board:


 

Multiball!

Pan ten jako pierwszy zrozumiał, że prawdziwie duże pieniądze zapewnią mu właściciele miejsc, w których można wystawiać takie urządzenia, a nie wrzucane przez graczy pięciocentówki. I do takich ludzi skierował swą ofertę. Pierwszy skonstruowany stół, Baffle Ball, sprzedawał po ok. 15-20 dolarów (w zależności od standardu wykończenia i liczby zakupionych urządzeń). Początkowo za symbolicznego 1 centa można było odpalić na nim aż do 7 kolejnych kul (potem za 5 centów 10), ale i to wystarczało, by w kilka(naście) dni bilard się amortyzował i zaczynał zarabiać na siebie. Nic więc dziwnego, że w ciągu kilku miesięcy znalazł aż 50 000 chętnych, by zainstalować je w swoim sklepie/kinie/barze. Dokładniej rzecz biorąc, było ich sporo więcej, ale wytwórnia Gottlieba nie wyrabiała się z zamówieniami, choć pracowała na trzy zmiany.

Jeden ze sfrustrowanych opóźnieniami dostaw dystrybutorów Baffle Balla, Raymond Moloney, mając serdecznie dość wysłuchiwania pretensji zawiedzionych klientów, w jakiś sposób przekonał kilku majętnych ludzi, by zainwestowali w sumie 100 000 dolarów (w czasach, gdy nowy i niezły samochód kosztował jakieś 700 baksów!) w jego nową firmę produkującą pinballe. Nazwał ją Bally. Jej pierwsze dziecko, Ballyhoo, w trzy miesiące sprzedało się w 50 000-75 000 egz. (Różne źródła podają rozmaite wartości). Ale nic dziwnego, bo kosztował nieco mniej niż konkurent, a Bally wahającym się oferowała tygodniowy „trial” celem oceny potencjalnych zysków, jakie przynosi pinball wystawiony w ich lokalu, co zwykle kończyło się zakupem. Moloney zgarnął przez kwartał wystarczająco dużo kasy, by spłacić inwestorów.

Ballyho, wielki hit i pierwszy pinball firmy Bally:

 


R-ewolucje

W ciągu trzech lat powstało około 150 innych firm tworzących te maszynki (choć po następnych trzech w efekcie morderczej konkurencji pozostało ich tylko 15). A że każda chciała przekonać nabywców do swego produktu, ewolucja pinballi nabrała dużego przyśpieszenia. Bo sami przyznacie, że samo patrzenie, jak kulka się toczy po planszy, obijając o przeszkody, nie jest specjalnie ekscytujące. Już w 1932 paru łebskich kolesi postanowiło więc na różne sposoby uatrakcyjnić rozgrywkę. Teoretycznie najlepszy pomysł miała firma Hercules, która wypuściła stół Double-Shuffle, wyposażony w rzecz genialną – flippery, czyli wajchy, którymi można było odbijać toczące się kule. Ich skrajnie prymitywna konstrukcja nie przypominała jednak tego, co dziś znamy. Ot, wyglądało to jakby dwie klamki zamontowane w stole od góry, którymi grający kręcił, poruszając aż osiem (!) metalowych wajch. Ale była to zmiana wręcz rewolucyjna, bo wprowadzająca do rozgrywki dynamizm, dużo większą interaktywność i premiująca umiejętności gracza. Ci się więc tym wynalazkiem zachwycili, a wynalazcy zostali milionerami... a, nie. Owa idea jakoś nie wzbudziła entuzjazmu i rozwiązanie się – wtedy – nie przyjęło. Ale głupi ci Amerykanie.

 

Double-Shuffle, pierwszy pinball z flipperami:

 

W 1933 pojawił się Contact – pierwszy elektromechaniczny pinball. Cała innowacja polegała na tym, że kulka, po wpadnięciu do JEDNEJ z dziur (bonusowej), była z niej elektromagnetycznie z powrotem wykopywana na planszę. (Dlatego nazwano ten mechanizm, który stał się szybko standardowym elementem pinballi, ballykickerem). Dodatkową nagrodą był ostry dźwięk elektrycznego dzwonka po każdym celnym trafieniu. Poniekąd był to dzwon(ek) pogrzebowy dla mechanicznych pre-pinballi.

W 1936 na świat przyszedł Bolo. Był tylko pinballopodobną grą w kręgle za pomocą wystrzeliwanej kulki. Ale nie dość, że posiadał już tzw. back box, czyli umieszczony na końcu stołu pionowy panel z logosem gry i grafiką, dzięki czemu wyglądał (z grubsza) jak dzisiejsze maszynki, to do tego wyposażono go w bumpery, czyli odbijacze piłek (tu jeszcze pasywne). Pomysł ów przypadł grającym do gustu, więc reszta branży natychmiast bezwstydnie go powieliła. Wtedy też przyjęło się określać te automaty coin-op mianem pinballi. Po wybuchu wojny branża praktycznie zamarła, gdyż nie chciano marnować cennych surowców na robienie zabawek. Wiele firm zajmujących się owymi ustrojstwami przestawiło się na produkcję wojenną, wytwarzając np. elementy konstrukcyjne samolotów, w tym części do elektromechanicznych celowników bombowych.
 


Bling-bdong-d!d!d!d!-zzZZzz!!!

Nowe życie tchnął w nie po wojnie znany już nam imć Gottlieb, gdy ponownie wprowadził do swoich maszyn wcześniej niedocenione flippery. Tym razem był to strzał w dziesiątkę – a raczej trafienie kulką w „bull’s eye”. Wyposażony w aż sześć „płetw” symetrycznie rozmieszczonych parami wzdłuż stołu oraz bumpery, Humpty Dumpty (1947) okazał się ogromnym hitem i zapoczątkował złotą dekadę pinballi.

humpty_dumpty_pinball_17ai1.jpg

 

Rok później pojawił się Triple Action – pierwszy pinball z klasycznie umieszczonymi u podstawy planszy dwoma flipperami (co zresztą wymyślił człowiek o swojsko brzmiącym nazwisku – Steve Kordek, a właściwie Szczepan Kordek). Tyle że były nieco mniejsze niż współczesne – miały tylko po 5 cm długości, a uruchamiano je jednym przyciskiem, nie dwoma. Do tego mocowano je odwrotnie niż współcześnie – tzn. robiły zamach „z zewnątrz do środka”, podczas gdy obecnie obowiązuje „od środka na zewnątrz” (poprawiono to dopiero w 1950, w Spot Bowler).

W 1951 na planszy Double Feature po raz pierwszy pojawił się kolejny charakterystyczny element – slingshot, czyli proca. W 1953 dołożono liczniki kołowe (cyferki w nich umieszczone były na pionowo ustawionych tarczach), spinnery (wirująca na umieszczonej w osi symetrii belce „tabliczka” obracana uderzeniem kuli) oraz rampy (wydzielone tory jazdy dla kuli, na które można było ją wstrzelić). W 1963 pojawia się multiball (więcej niż jedna kula naraz na planszy – to kolejny pomysł Kordka) i drop targets (czyli tarcze, w które musimy trafić kulką). W 1964 doszły charakterystyczne „grzybkowate” bumpery. A gdy w 1968 wypuszczono Hayburners II z flipperami o obowiązującej do dziś wielkości 3 cali (ok. 7,6 cm), pinballe osiągnęły praktycznie współczesną (zewnętrzną) formę.

bumper_17ai1.jpg
Spinner_17ai1.jpg

 

Pierwszy współczesny pinball elektromechaniczny, Hayburners II:


W tym też czasie (tzn. począwszy od schyłku lat 40.) zyskały nie najlepszą reputację – władze wielu stanów patrzyły na nie krzywym okiem, uważając je za rodzaj maszyn hazardowych, w których o zwycięstwie decyduje przypadek, a nie umiejętności gracza, i rugowały je z przestrzeni publicznej. Doszło nawet do tego, że w Nowym Jorku odbywały się „publiczne egzekucje” nieszczęsnych maszyn, komisyjnie roztrzaskiwano je kilkukilogramowymi młotami.

 

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE >


Czytaj dalej

Redaktor
Smuggler

Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.

Profil
Wpisów249

Obserwujących52

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze