12
10.09.2018, 18:01Lektura na 7 minut

Assassin’s Creed Odyssey – zapowiedź cdaction.pl [JUŻ GRALIŚMY]

Czytając slogany zapowiadające najnowszą część asasyńskiej sagi, nie sposób nie uśmiechnąć się z niedowierzaniem. „Nie ma złych i dobrych wyborów”, „to będzie pełnoprawne RPG”, „antyczna Grecja będzie żyła własnym życiem” – wszystko to wyglądało bardzo pięknie na papierze. Na szczęście teraz mogę już z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że hasła te mają pokrycie w rzeczywistości.


Tomasz „Ninho” Lubczyński

Ubisoft Quebec rozpoczęło prace nad Assassin’s Creed Odyssey tuż po wydaniu Syndicate’a – ostatniej „starej” odsłony serii. Po spotkaniu z ludźmi odpowiedzialnymi za ubiegłoroczne Origins wspólnie postawiono sobie cel zrobienia z kolejnych odsłon erpegów. O ile wycieczka do Egiptu dopiero rozpoczynała drogę cyklu w stronę rolpleja, to już Odyssey miało być pełnoprawnym przedstawicielem gatunku. I tak jest w istocie. 

Sam sobie sterem 

Podczas kilkugodzinnego dema jako pierwsi otrzymaliśmy możliwość zagrania prologu i otwierającego rozdziału opowieści Alexiosa lub Kassandry. Niezależnie od tego, którą z postaci wybraliśmy, historia podążała przed siebie po tych samych torach, choć twórcy wyjawili, że kanoniczną bohaterką będzie kobieta. Nie zmienia to jednak faktu, że na kilka zakończeń wpływ będą miały nasze wybory, nie płeć. Dowolność w podejściu do wykonywanych zadań widać właściwie od samego początku. Jednym z pierwszych questów jest bowiem odzyskanie pożyczki zaciągniętej przez miejscowego sprzedawcę u naszego druha Markosa. Po dobroci oczywiście nic nie wskóramy i pozostaje nam odejść z pustymi rękami do zleceniodawcy... lub zacząć demolować stragan odmawiającego współpracy mężczyzny. Opcja siłowa podziałała raz-dwa. 

Cała fabuła, orbitująca wokół wojny pomiędzy Atenami a Spartą i poszukiwaniu swojej rodziny, ma być poznaczona wyborami zdecydowanie istotniejszymi niż powyższy. Weźmy choćby odwiedziny w wiosce trawionej przez zarazę. Nim docieramy na miejsce, osada jest już niemal doszczętnie spalona, a kaznodzieja z małym oddziałem zbrojnych szykuje się do egzekucji ostatnich ocalałych, rodziny z dziećmi. Mamy wybór – nie wtrącać się lub uratować niewinnych. Szlachetność prowadzi do walki i pozostawienia przy życiu niewinnych, ale przy okazji potencjalnych nosicieli zarazy („Nie czujemy się nawet tak źle!”). Czy rozprzestrzeni się ona na pół Grecji? Tego w momencie podejmowania decyzji nie wiemy.


(Kliknij, aby powiększyć)

Otwarty świat

Podobnie jak tego, jak wielkie tereny przyjdzie nam w Odyssey zwiedzić. Powiem szczerze – wspominane w zapowiedziach grubo ponad 100 mil kwadratowych nie działa na wyobraźnię choćby w połowie tak silnie, jak spojrzenie na wielką mapę w menu gry. Swoją przygodę rozpoczynamy na Kefalonii, skąd odpływamy wkrótce w kierunku stałego lądu półwyspu i Megaris, gdzie zaczyna się właściwa przygoda. Demo pozwalało zwiedzić tylko te dwa regiony, a ich dokładne przeczesanie zajęłoby spokojnie 10 godzin. Tym bardziej że na mapie usiane są znaki zapytania, przy których znaleźć możemy potencjalne zadania i aktywności poboczne lub... kłopoty. Z pytajnikami wiąże się sposób prowadzenia gracza przez świat Odyssey. Przy starcie rozgrywki mamy bowiem do wyboru nie tylko poziom trudności, ale także tryb wsparcia podczas wykonywania questów. Explorer to opcja, w której dostajemy jedynie wskazówki od enpeców, bez wyraźnych oznaczeń na mapie. Ot, skoro Markos powiedział, że znajdziemy kogoś na północny-wschód od jego winnicy, to tam szukamy. Dla graczy nieodnajdujących się w takim „hardkorowym” sposobie orientacji w terenie przewidziano tryb, w którym dostaną znaczniki i tym podobne ułatwienia.


(Kliknij, aby powiększyć)

Otwarty świat to nie tylko popychanie fabuły do przodu i zadania poboczne. W starożytnej Grecji znajdzie się wiele sposobów na spędzanie wolnego czasu i równie dużo opcji łatwego zarobku. W każdym mieście da się przyjmować najemnicze prace, po zboczeniu ze ścieżek można polować m.in. na wilki, by zdobyć skóry na handel, a pod woda kryją się skarby – warto nurkować, choć nawigacja w ciemnych głębinach do najłatwiejszych nie należy. Łaknących sławy zainteresują natomiast ranking najemników, ściganie przedstawicieli swojej profesji i późniejsze wyzywanie ich na pojedynki. W starożytnym świecie łowców głów jest będzie wielu i każdy porusza się po mapie w poszukiwaniu pracy, a czasem... nas. W momencie, gdy nabroimy, zostaje wystawiony za nami list gończy – możemy się wykupić lub czekać na spotkanie z zainteresowanymi nagrodą śmiałkami. Często lepiej dla świętego spokoju zapłacić, bo najemnicy mają to do siebie, że wyrastają przed nami w najmniej odpowiednim momencie. Wiem, co piszę, bo pierwszego listu gończego nie da się spłacić ze względów fabularnych. A uwierzcie mi, próba zinfiltrowania wrogiego fortu i likwidacji kapitana nie należy do łatwych sama w sobie, a co dopiero w sytuacji, gdy przy wyrównanej walce nagle za plecami pojawia się świetnie uzbrojony najemnik, który zaszedł nas, wykorzystując naszą nieuwagę.

Kontratak i skrytobójstwo

To, kogo pozostawimy przy życiu i komu pomożemy, ma wymierny wpływ na późniejsze wydarzenia nie tylko w skali makro, ale także mikro. Ot, ktoś nam pomoże, a kto inny przeszkodzi. Tuż przed bitwą wieńczącą udostępnione demo jeden z developerów szepnął mi na ucho, że warto wytropić pewnego najemnika i rozprawić się z nim jeden na jednego. W innym przypadku weźmie on udział w grupowym mordobiciu, znacząco utrudniając zwycięstwo w tymże. Warto dodać, że wcześniej dostałem poboczne zadanie likwidacji jegomościa, które radośnie zignorowałem. Podobnie jak późniejszą wskazówkę pracownika Ubisoftu – co się później namęczyłem na udeptanej ziemi, to moje.


(Kliknij, aby powiększyć)

O ile bowiem walka z jednym przeciwnikiem nie nastręcza większych trudności – wystarczy w dużej mierze wyczucie czasu i umiejętne kontrataki – to kiedy wrogów kupa, łatwo dać się okrążyć, a odbicie czterech ataków w przeciągu dwóch sekund wymaga nie lada refleksu. Pasek zdrowia topnieje zaś bardzo szybko. Z pomocą przychodzą na szczęście umiejętności – aktywne i pasywne. Część z nich wpływa na nasze statystyki na stałe, część można przypisać do konkretnej kombinacji klawiszy i użyć w trakcie walki. Tak właściwie to trzeba to uczynić, bo bez nich walka staje się zdecydowanie trudniejsza, nawet gdy postaramy się o dobry ekwipunek. Przy rozwoju postaci cieszy natomiast to, że nie trzeba wcale skupiać się na jednej profesji – nic nie stoi na przeszkodzie, by stworzyć hybrydę wojownika ze skrytobójcą. Co zresztą szczerze polecam.

Podobnie jak wypłynięcie na otwarte wody okalające greckie ziemie. Żegluga jest bowiem prosta i intuicyjna, a bitwy morskie satysfakcjonujące. Wielkiej filozofii tutaj nie ma – o ile nasz statek nie ma z przodu wielkiego tarana, pozostaje nam ustawiać się do wrogich jednostek burtą i ratować salwami łuczników. Po uszkodzeniu statku przeciwnika mamy dwie opcje – staranować go i zniszczyć lub przygotować się do abordażu. Druga opcja kończy się susem na płonący pokład i krótką walką z niedobitkami – w zamian dobierzemy się do pokładowej skrzyni. Oczywiście naszą łajbę możemy ulepszać na szereg sposobów (także rekrutując lepszą załogę), w tym odpowiednio przyozdabiać zakupionymi lub znalezionymi elementami. To wszystko sprawia, że nie mam wątpliwości – podobnie jak w Black Flag, również w Odyssey wielu graczy przepłynie wiele mil morskich i zatopi niejeden okręt.


(Kliknij, aby powiększyć)

Tym bardziej że często zmuszać będzie nas do tego fabuła – w demie, by dopłynąć do Megaris, musiałem przebić się przez ateńską blokadę. Co zresztą z automatu umiejscowiło mnie po stronie Spartan w tym konkretnym regionie. O ile będziemy mogli kolaborować z obiema stronami konfliktu, to momentami gra wymusi na nas stanięcie po jednej z nich. Nie będzie to zamykało możliwości współpracy z drugą frakcją w pozostałych polis, jednak balans zmagań wojennych ma wpływać na zakończenie.

Zakończenie, które bez wątpienia zobaczę – po sześciu godzinach spędzonych z demem nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ubisoft Quebec w doskonały sposób rozwinął bowiem to, co rozpoczęto w Origins – do otwartego świata Odyssey chce się wracać, a elementy RPG dają radę. Jeśli tylko nasze poczynania będą miały tak duży wpływ na fabułę, jak się wydaje (pierwszy rozdział kończy się naprawdę istotnym wyborem), to można być spokojnym o wysokie oceny. Bo choć zdarzały się wpadki techniczne – jak choćby przenikające się tekstury czy dziwne zachowania kamery – to nijak nie psuły one przyjemności płynącej z rozgrywki.

Ta była tylko potęgowana przez fakt, że grałem na PlayStation 4 Pro w 4K i 60 klatkach na sekundę (tryb taki dostępny będzie oczywiście również na Xboksie One X). By osiągnąć podobną jakość na pecetach, trzeba będzie dysponować potwornie mocną maszyną. Na którą platformę jednak byśmy się nie zdecydowali, czeka nas naprawdę epicko dobra Odyseja. „W grze nie ma złych wyborów” – podkreślają na każdym kroku twórcy. No cóż, złym wyborem byłoby na pewno niedanie najnowszej odsłonie cyklu szansy. Byle do października.


Czytaj dalej

Redaktor
Tomasz „Ninho” Lubczyński

W CD-Action jestem od 2016 roku, wcześniej publikowałem m.in. w Przeglądzie Sportowym. W redakcji robiłem chyba wszystko – byłem sprzętowcem, prowadziłem działy info i zapowiedzi, szefowałem newsroomowi, jak i całej stronie. Następnie bezpieczną przystań znalazłem w social mediach, którymi zajmowałem się do końca 2022 roku, gdy odszedłem z CDA. Nie przestałem jednak pisać – wciąż możecie mnie więc czytać: zarówno na stronie www, jak i w piśmie.

Profil
Wpisów730

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze