14
6.12.2013, 20:00Lektura na 3 minuty

[Weekend] Więźniowie lodu

Co stałoby się, gdyby naziści mieli do dyspozycji siły nie z tego świata? Jak zwykły człowiek może wygrać starcie z potężnym bóstwem? I co z tym wszystkim wspólnego mają drewniane skrzynki? Moi drodzy – wspomnijmy Prisoner of Ice.


Adam „Adzior” Saczko

Rok 1937. Brytyjska wojskowa łódź podwodna przechwytuje na Antarktydzie skute lodem skrzynie, zawierające tajemniczy ładunek, wykradzione przez norweskiego naukowca Hamsuna z sekretnej bazy nazistów na biegunie południowym. Niemcy nie pozwalają jednak szybko uciec – atakują łódź, co doprowadza do pożaru i śmierci kapitana. Wtedy do głosu dochodzisz ty, graczu. Nazywasz się Ryan, przejmujesz dowodzenie i masz zdrowo przekichane, bo ogień roztopił lód, a ze skrzyń wydostały się na zewnątrz potworności z mackami - tytułowi więźniowie lodu. Pokonałeś je raz dzięki inkantacji "KAA 'NAAMA FTAH'N CTHULHU" wypowiedzianej przez majaczącego Hamsuna, ale co dalej?

Choć mitologia C'thulhu wydaje się świetnym podłożem do tworzenia gier, utwory H.P. Lovecrafta bezpośrednio inspirowały stosunkowo mało tytułów. Ostatnimi czasy częściej znajdujemy odniesienia do Cormaca McCarthy'ego czy Philipa Dicka, niż do jednego z wielkich mistrzów grozy. Prisoner of Ice jest zatem produkcją, o której pamiętać trzeba i nie jest to trudne, bo bez wątpienia umie zapaść w pamięć nie idąc tropem starego porzekadła, że wśród ślepców jednooki jest królem. Wydana w 1995 roku przygodówka Infogrames straszy w sposób rzadko spotykany.

Duża w tym zasługa jednej sceny, którą widzimy w początkowej fazie gry. Oto straszliwa i brzydka mackara (doceńcie grę słów!) jak gdyby nigdy nic… rozpuszcza się w powietrzu i włazi do wentylacji. Jesteście zapuszkowani pod wodą, załoga ma takiego samego pietra, jak wy, a ci zachowujący względny spokój wydają się niegodni zaufania. Uciekać nie ma gdzie, a na zewnątrz (w domyśle – nie sprawdzi się tego, bo jak to klasyczna przygodówka, gra wielkiej swobody nie daje) można najwyżej dostać kulkę od nazistów, którzy oprócz uzbrojenia planują romansować ze złymi siłami nadprzyrodzonymi. Dodajmy do tego pogłębiającą nastrój muzykę… i jak tu nie oszaleć?

Nie tylko dusząca atmosfera grozy, także obecność Cthulhu czy Necronomiconu są widoczną w Prisoner of Ice spuścizną po mistrzu. Fabuła z jednej strony nawiązuje do W Górach Szaleństwa, z drugiej uśmiecha się złowieszczo do oddanych graczy, którzy pamiętają o dwa lata starsze Shadow of the Comet (obie gry oznaczono zresztą wspólnym tytułem Call of Cthulhu). Co przy okazji czyni dzisiejszą bohaterkę drugą w historii "oficjalną" adaptacją motywów Lovecraftowskiej mitologii.

W odróżnieniu od poprzedniczki Prisonera obsługujemy niezawodnym wówczas interfejsem point'n'click, posuwając do przodu fabułę głównie przy okazji zabawy przedmiotami i co pewien czas w obszarze kilku większych - coraz bardziej dreszczowych - lokacji trafiamy na zagadkę. Większość z nich nie stanowi problemu dla gatunkowych hardkorowców, choć nawet niektórzy recenzenci narzekali, że jedna rzecz potrafi zaciąć gracza na dłuższy czas. Z pewnością część winy ponoszą sekwencje ograniczone czasem, co jest najbardziej banalnym i leniwym utrudniaczem życia w historii. Warto jednak zacisnąć szczęki bez obaw o ich implozję i dotrzeć do końca, bo tempo akcji rośnie, jej istotnego zwrotu nie brakuje.

Zaglądasz do archiwów, zastanawiając się, jak zakończyć to mroźne piekło, jak wreszcie odetchnąć. Przeszukujesz szuflady… wszystko zginęło! Zaraz, jest jedna teczka… Parker… Parker… gdzie ja widziałem to nazwisko?


Redaktor
Adam „Adzior” Saczko

Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.

Profil
Wpisów2882

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze