7
30.11.2013, 10:00Lektura na 6 minut

[Weekend] Ostatnia fantazja: Garland, rycerz chaosu

Garland. Gdyby wierny rycerz królestwa nie porwał księżniczki, nie zawarł paktu z Chaosem i nie podjął pojedynku z Wojownikami Światła, nie byłoby pierwszego Final Fantasy. A konkretnie: nie byłoby pewnych standardów, które wyznaczył swoim zachowaniem.


Pita

Jeżeli jakimś cudem zależy wam na fabule pierwszego Final Fantasy, a jeszcze nie przeszliście tego tytułu, to dobry moment, żeby zakończyć czytanie. W tekście znajdują się też śladowe spoilery dotyczące Final Fantasy IV oraz gier Yasumiego Matsuno. Dziękuję.

To, co uwielbiamy nazywać kliszą lub wyświechtanym motywem w grach, podobnie jak we wszystkich innych dziełach kultury "skądś" się wzięło. Powtarzanie po innych nie ma zresztą w sobie nic złego, jeżeli robi się to dobrze. Jak w Chrono Trigger, jeżeli chodzi o jRPG-i lub Vanquishu, w przypadku shootera.

Garland był i jest elementem mitologii serii i wrogiem, który pomimo składania się z kupki pikseli całkiem mocno wpłynął na bardzo wiele gier, a jego kreacja wyznaczyła pewne motywy stałe dla jRPG-ów (w szczególności light RPG).

Czarny Rycerz Powstaje
Garland to rycerz z Conerlii, który porywa księżniczkę Sarę i żąda królestwa za jej życie. Wojownicy Światła pokonują go, ale ten budzi żywioły, tym samym na zawsze wiążąc z nimi serię Square Enix…

Garland był bohaterem, którego zniszczyła ambicja. Chociaż mitologia Final Fantasy jest dosyć niepoważna, to pełno w tej serii postaci tragicznych i przegranych. Bo nie ukrywajmy – poza kilkoma wyjątkami (największym jest Final Fantasy Tactics) nie dbano tam o motywację, realistyczny obraz świata, powody ukształtowania sytuacji geopolitycznej. Czerpano po prostu garściami z tego, co artystom pracującym przy grach się podobało.

Ale jednymi z najciekawszych i najfajniejszych motywów jakie pozostają spójne w całej serii są Kryształy oraz Chaos. Kryształy, które służą nie tylko jako rozwiązanie fabularne, lecz również jedna z mocy napędowych wszechświata, sposób utrzymania nieludzkich żywiołów w ryzach. Chaos zaś jest sposobem ich rozbudzenia.

Znajomy japonista zwrócił mi kiedyś uwagę, że motyw destrukcyjnej mocy żywiołów jest tak bardzo ważny dla Japończyków, ponieważ to kraj nawiedzany katastrofami. Tsunami, trzęsienia ziemi, wywoływane tym pożary i zniszczenia istnieją w świadomości społecznej i wykorzystywanie tego motywu ma tam znacznie większe znaczenie niż na zachodzie. Żywioły w Final Fantasy są groźne, bo ich twórcy widzieli jak niebezpieczne jest obcowanie z naturą i chaosem, który wywołuje.

Stąd i Chaos: nie tylko jako wcielenie Garlanda, ale również przeciwieństwo Kosmosu, siły którą dodano w serii Dissidia. Chociaż Final Fantasy podeszło dosyć prosto do tworzonej przez siebie historii i tak miało do powiedzenia więcej niż normalny tytuł tamtych czasów. Konkurencyjne serie albo skupiały się na eliminacji pradawnego zła, albo wyjściu z ogromnego lochu.

WARRIORS, revive the power of the ORBS!!!
Mamy kryształy, które ciągną się za serią do dziś jako forma balansu wszechświata, obiekt pożądania, artefakt zmieniający bohaterów, część mechaniki. Mamy smoki, statki latające, podróże w czasie, sługi żywiołów i podstawowe klasy.

Mamy też Garlanda - jako człowieka, jako bossa, a nie tylko Chaos.

Pokonanie pierwszy raz Czarnego Rycerza nie powoduje jego śmierci. Tworzy pętlę czasu, która pozwala mu żyć wiecznie, ale którą w końcu odkrywają nasi bohaterowie. Garland, na końcu gry, w połączeniu z mocami żywiołów przekształca się w Chaos. Ogromnego i drażliwego bossa, którego od tamtego czasu widzieliśmy w dziesiątkach gier gatunku. Demona, czyli ten typ wroga, który nagle ma 8 par skrzydeł, 11 form i siedem dwudziestominutowych ataków. Garland stał się standardem. W momencie, gdy zmienił się w Chaos, w Boga Chaosu, uosobienie jednej z dwóch głównych energii wszechświata, wyznaczył pewien poziom końcowym bossom Final Fantasy, który z kolei oni narzucali przez wiele lat innym seriom.

W Ultimaniach i japońskiej prasie nieśmiało sugerowano, że przy produkcji gier takich jak Vagrant Story, Chrono Cross, czy serii Mana kazano twórcom  wprowadzać niezwykłych bossów, którzy mieli dorównywać efektownością oraz stopniem zagrożenia Chaosowi. Nie można było uczynić głównego wroga zwykłym człowiekiem ze względu na konieczność walki z czymś niesamowitym i niewyobrażalnym. 

To, w połączeniu z zachwytem Evangelionem, musiało doprowadzić do przesady, jaką było w wielu tytułach wojowanie z samym Stworzycielem. W pewien sposób zatem Garland spowodował, że w grach Yasumiego Matsuno po fabule pełnej intryg i polityki zawsze musimy lać jakieś demoniczne coś, nawet jeżeli średnio to pasuje do reszty dzieła. W pewien sposób mogło to pobudzić wyobraźnię autorów Chrono Triggera, którzy szukali zagrożenia równie wielkiego jak Chaos i skonstruowali je w odpowiedni sposób.

Dziedzictwo Garlanda przeszło nie tylko na bossów oraz jego imiennika z dziewiątej odsłony Ostatniej Fantazji. Czarny rycerz stał się też klasą postaci, która pojawiła się w kilku częściach Final Fantasy. Czarnym rycerzem był Cecil z Final Fantasy IV, który dzięki miłości, wielkiemu zadaniu i Kryształom zrozumiał siebie i przeszedł przemianę w Paladyna. Czarnym Rycerzem był Gaff Gafgarion, mój ulubieniec z Tacticsa. Zdrada własnego królestwa okazała się kluczowa w i IV i XII, a mistrzowie miecza w czarnych zbrojach przybrali wiele groźnych form.

Generalnie okazało się, że zasada jest prosta – z Czarnymi Rycerzami jest coś nie tak. To nie są godni zaufania goście. Nie chcesz mieć z nimi do czynienia.

Cofając się w czasie
Nostalgia to ogromna siła. Najlepiej dowodzi tego kino, a w branży gier Kickstarter. Na nostalgii można ugrać sporo. Po swoich kłopotach finansowych i Square postanowiło wydoić z Final Fantasy wszystko co możliwie. Niestety, Japońskie studia w pewnym momencie zaczęły mocno wykańczać własne, ciekawe postaci z gier w niesamowicie wręcz niesmaczny sposób.

Aya Brea (tak, wiem, skończyłem całą trylogię – dopisek do fanów) z silnej, zaradnej, mocnej postaci kobiecej, którą pokochałem w Parasite Eve zmieniła się w biedną, dręczoną, piękną niewiastę w porwanych ciuchach w 3rd Birthday. Podobny los spotkał Samus Aran, która nagle z profesjonalistki i świetnego łowcy przygód stała się przeintelektualizowaną melancholiczką. Capcom zszargał Mega Mana, a Square swoje musiało dorzucić też Garlandowi, w serii Dissidia. 

Garland w Dissidii okazał się godnym pożałowania psychopatą opętanym na punkcie motywu pętli, pełnym średnio sensownej motywacji. Dowiódł jak wielu innych, że nie mając pomysłu na klasyczną postać, najlepiej zostawić ją w spokoju. Nawet, gdy ta jest symbolem Chaosu.

A może to już nie był on?

Epilog pierwszego Final Fantasy mówi, że gdy Wojownicy Światła wracają do swojego czasu, trafiają na Garlanda, który czeka na nich pośród tłumu. Jako, że pętli czasu już nie ma, Garland przypuszczalnie wciąż jest bohaterem. Zatoczenie koła to zawsze miła sprawa. A i ono stało się standardem.

Więc tak, Garland to przykład niszczenia postaci, ale i narzucania nią pewnych standardów. Przykład tego, jak wraca się do mitologii tworzonej wewnątrz własnej marki oraz jak źle może skończyć (growy?) archetyp, który trafił w dłonie szalonego scenarzysty.

Nieźle jak na pierwszego bossa w historii serii.


Redaktor
Pita
Wpisów20

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze