8
13.09.2013, 17:05Lektura na 4 minuty

Shadow Warrior - już graliśmy

Odświeżanie kultowych gier to często karkołomne zadanie, jednak gdy zabierają się za to ludzie, którzy dorzucili własne trzy grosze do Wiedźmina 2, Painkillera czy Bulletstorma, to można sobie rościć nadzieje na coś naprawdę dobrego. Choć Polacy z Flying Wild Hog dali mi pograć jedynie w betę, to już teraz sądzę, że nowy Shadow Warrior może śmiało spojrzeć w oczy swojemu senseiowi i powiedzieć – mistrzu, nie zawiodłem.


Rasen

Na Dalekim Wschodzie, po asfaltowej drodze pośród lasów mknie samochód z wyluzowanym, noszącym ciemne okulary Lo Wangiem w środku. Jest tymczasowym pracownikiem Zilla Enterprises, któremu powierzono odnalezienie katany Nobitsura Kage. Tak oto poznajemy głównego bohatera, który jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że za parę godzin znajdzie się w centrum apokaliptycznej inwazji demonów, a samo ostrze powiązane jest z tajemniczymi mocami nie z tego świata...

Zwariowana fabuła, okraszona kapitalnym humorem stanowi klimatyczny background dla całego gameplay’u nowego Shadow Warriora, którego ogarniecie zajmuje kilkanaście sekund. Wszystko zostało tak zaprojektowane, aby nawet osoba, mająca do tej pory nikły kontakt z FPS-ami, już po paru chwilach mogła cieszyć się zabawą, katując WSAD i dwa klawisze myszki, bo właśnie tak wykonuje się nawet najbardziej skomplikowane combosy z udziałem podstawowej broni Wanga – katany. To właśnie broń biała sprawia największą frajdę, a  owarzyszy jej zręcznościowy system walki urozmaicony dashowaniem, czy rzucaniem shurikenów. Elementy, w których korzysta się z broni palnej wyglądają po prostu jak w każdej innej grze, dając wrażenie, że twórcy zrobili po prostu tradycyjne rzemiosło bez polotu.

Choć w przeważającej części nowa gra od Flying Wild Hog opiera się na parciu przed siebie i wycinaniu zastępów wrogów, to znajdziemy w niej także moduł rozwoju postaci. Rozwijanie umiejętności spośród dostępnych ścieżek odbywa się przy pomocy punktów karmy oraz kryształków KI zbieranych podczas walki, czy odkrywania zakamarków na danej mapie. Uzbierawszy określoną ilość, odblokowujemy chociażby wzmocnienie tarczy, zwiększenie mocy uzdrawiania czy nowe triki z kataną. Cała ta zabawa znacząco nie wpływa na rozgrywkę, bo jeżeli wyższe statystyki naszej postaci mogą od czasu do czasu uratować życie, to kolejne kombinacje ciosów można pominąć, polegając na ciągłym używaniu słabego i mocnego ciecia. Identyczna sytuacja występuje w przypadku pistoletów, karabinów i tym podobnych. Tutaj wszystkie ulepszenia czy zakupy lepszego sprzętu trzeba kupić za pieniądze, a te wraz z amunicją znajdziemy w dostatecznej ilości, by położyć każdą nadciągającą fale demonów.

Intensywności rozgrywki Shadow Warriorowi nie można odmówić. Wartkość akcji jest podobna do tej znanej z Serious Sama i nie jest to jedyna cecha łącząca obie produkcje. W większości FPS-ów zwraca się dużą uwagę na zachowanie AI, ale tutaj twórcy wzorem poprzednika postanowili postawić na to by po prostu było dużo, więcej i szybciej. Polacy postarali się też o kilka ciekawostek i ukłonów w stronę starszych graczy, pamiętających noce spędzone na multiplayerze jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Uśmiech na twarzy przysporzyły mi odnalezione w jednym z etapów automaty do gier. Za wrzuconego „piątaka” ekrany wyświetlały filmiki z Serious Sama, Hard Reseta czy oryginalnego Shadow Warriora. W innym przypadku, poszukując wyjścia po zakończonej rzezi, przez przypadek natrafiłem na ukrytą pod wodospadem jaskinię. Niby nic takiego, ale wykonano ją w pikselowym stylu znanym z protoplasty.

Przeskoczyć poziom oprawy wizualnej z 1997 roku to dziś żaden problem, ale by za małe pieniądze udało się stworzyć coś nie odstającego od obecnych trendów, to już coś. Wiadomo, że wizualnie przygody Lo Wanga nie przyrównamy do tytułów powstających na CryEngine 3, ale trzeba dodać, że gra i tak wygląda ładnie. Modele postaci zaprojektowano dokładnie, nadając im efektowne i płynne animacje, a co najważniejsze – stabilne. Już w wersji beta nie natknąłem się na karkołomne akrobacje trupów, kolizje obiektów czy pozostające w powietrzu odcięte kończyny. Wszystko chodziło niczym w finalnym stadium produktu, prócz jednej, bardzo istotnej rzeczy. Wielokrotnie gra ścinała obraz, nie pozwalając dalej grać. Zapewne zostanie to poprawione do czasu premiery, także nie ma na czym wieszać psów.

Nowy Shadow Warrior to naprawdę dobry remake zachowujący klimat i założenia oryginału, wrzucony w nowoczesną obudowę. Ludziom z Flying Wild Hog udało się przeskoczyć większość ustawionych na ich drodze płotków i finalny efekt może być już tylko dużo lepszy. Gra wciąga na dobrych parę godzin, pozwalając całkowicie się zrelaksować i wyżyć, co stanowi jej olbrzymi plus. Teraz tylko pozostało czekać na premierę, by ruszyć po Nobitsura Kage.
 


Redaktor
Rasen
Wpisów4

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze