6
21.08.2013, 10:22Lektura na 3 minuty

gamescom ´13: Dead Rising 3 - już graliśmy

Nasz kolega Mr. MiH po pierwszych materiałach z Dead Rising 3 nie był pozytywnie nastawiony do tej gry. Gdy jednak tylko sam przetestował grę na gamescomie, diametralnie zmienił zdanie. Dlaczego? Sprawdźcie w jego relacji.


Mr. MiH

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem gameplay z Dead Rising 3 (był to materiał z E3), to pomyślałem sobie: „jak tylko dorwę człowieka odpowiedzialnego za gwałt na tej marce to dopiero pozna on co to znaczy zły dotyk!”.  Przerażająco wymuszony realizm, silenie się na powagę i wszechobecny brak morderczych transwestytów umaczanych w zleżałej krwi – coś po prostu nie pasowało wszystkim moim „fanbojowskim” zmysłom.

Jednak – ku pozytywnemu zaskoczeniu – sprawdziło się ludowe powiedzenie „nie oceniaj cygana po zużytym akordeonie” (czy jakoś tak) i dopiero gdy zmolestowałem pada Xboksa One przekonałem się, że były to jedynie urojone obawy. Pomimo, iż ewidentnie zlikwidowano komiksowo-jajcarską otoczkę Franka „wiesz, relacjonowałem wojny” Westa, to i tak jest to wciąż ten sam absurd do jakiego przyzwyczaiło nas Capcom.

Demo zaczęło się dla mnie dosyć niewinnie – kluczem francuskim odkręciłem wpadki kostuchy i użyźniłem betonową dżunglę szamoczącymi się truchłami zombie. Z każdą minutą jednak zaczęły wracać do mnie cudowne wspomnienia jakie towarzyszyły podczas obcowania z tą serią. „Pożyczoną” taksówkę momentalnie przeistoczyłem w wehikuł rodem z „Mad Maksa”, żeby za moment porzucić go na rzecz moto-walca (jednośladowego przyrządu do scalania zwłok z betonem). Kolejny fragment rozgrywki poświęciłem na montowaniu własnoręcznie skleconych bomb z laptopów, które nie tylko rozświetliły pobliską stację benzynową, ale również oczyściły ją ze zdecydowanie niezdecydowanej klienteli, martwo gapiącej się w łatwopalne dyspozytory. Końcówkę spędziłem na przemierzaniu okolicy w stylowej zbroi rycerskiej pamiętającej czasy krucjat, dzierżąc pasujący do kostiumu miecz świetlny własnej produkcji. W ogromnym skrócie – zabawa była przednia, a kończyny fruwały niczym gadżety na halach Gamescomu.

Ma to rzecz jasna swoje plusy i minusy. Otóż jeśli ktoś ubóstwiał dotychczasowe odsłony Dead Risng (jak ja), to momentalnie odnajdzie się i w „trójce”, gdzie producent zapewniał mnie, że ponownie będzie nam dane przywdziać spódniczkę baletnicy – obowiązkowy rekwizyt każdego pogromcy truposzy. Niestety, oznacza to również, iż malkontenci narzekający na rzekomą monotonię marki raczej i tym razem nie dadzą rady przetrawić obiecywanych 20 godzin kampanii, której ponad połowę czasu spędzą na pastwieniu się nad zdezorientowanymi zwłokami.

Fanów powinny przede wszystkim cieszyć te ułatwiające życie zmiany, czyli możliwość klecenia chorych narzędzi mordu w biegu (coś z czym mijająca generacja konsol ewidentnie nie dawała sobie rady). Dead Rising 3 jawi się zwyczajnie jako bardziej doszlifowana i stylistycznie odpicowana następczyni dobrze znanej serii, w której nawet wypluwana flegma potrafiła odsyłać anemiczne zwłoki do gleby. Twórcy obiecują nam powrót charakterystycznych psychopatów, mapę cztery razy większą od tej oferowanej w poprzedniczce, a także multum zakończeń i sekretów, które czyniły „Wschodzące truchło” prawdziwą gratką dla kompulsywnych „ścianolizów”.

Ja tam już zaczynam zacierać swoje zwyrodniałe rączki na „trójeczkę”, bo zwyczajnie cieszy mnie wizja wielu godzin jeżdżenia na dziecięcym trójkołowcu, pozostawiając po sobie gęsty szlak jeszcze do niedawna ruchomego „kompostu”. Dead Rising od samego początku było specyficznym tworem, który karcił zółtodziobów dziwnie wyżyłowanym poziomem trudności (ciągły wyścig z mijającym czasem), a nagradzał nadpobudliwych prosektorów-majsterkowiczów za zaspokajanie swoich niepokojących pragnień. Choć brak bardziej komiksowej otoczki zaliczam Capcomowi na minus, to jednak cieszę się, że na siłę nie próbują przekształcić tej perełki w coś czym po prostu nie jest (jak to uczynili w przypadku Resident Evil 6). Koniec końców przecież chodzi o to żeby móc obrzucić truposza przeterminowaną pizzą, przyłożyć mu pluszowym misiem, a ostatecznie rozpołowić go piło-młotem. Bo przecież w życiu liczą się drobiazgi.


Redaktor
Mr. MiH
Wpisów9

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze