27
3.10.2011, 14:53Lektura na 6 minut

Hard Reset - recenzja

Polacy ponoć nie gęsi i gry robić potrafią. To fakt – a Hard Reset jest tego kolejnym przykładem. Co prawda nie idzie na noże z najmocniejszymi tytułami tego roku, ale jak najbardziej można się przy nim sensownie pobawić. Testuje: gregu. Recenzja CD-Action!


CD-Action

Hard Reset
wersja testowana: PC

Ta strzelanka łapie plusa już na początku. I nie chodzi mi o jej autorów – ludzi, którzy pracowali w takich studiach, jak choćby People Can Fly, City Interactive czy CD Projekt RED. Urzekła mnie raczej sama nazwa studia: Flying Wild Hog (na nasze: Latająca Dzika Świnia) i otwierająca animacja, w ktorej ów zwierzak tak śmiga na jakiejś rakiecie, że aż miło popatrzeć. A później wcale nie jest gorzej.

Cyberpunk i strzelanie
Hard Reset to gra, za którą nie stoi żadna wydumana filozofia. Napierasz przed siebie, a metalowe truchła przeciwników chrzęszczą pod stopami. Metalowe – bo do żywych tu nie strzelamy. No, przynajmniej według obowiązujących dziś definicji życia. Wydarzenia bowiem toczą się gdzieś w przyszłości, kiedy to maszyny podnoszą łeb i biorą się za eksterminację swych zbudowanych z białek twórców. Kierujemy tu żołnierzem starającym się rozgryźć, kto odpowiada za całe to zamieszanie, a przy okazji pokazać, że ludzie wcale nie są na straconej pozycji w starciu z konserwami. Mamy więc tony panicznie bojących się magnesu niemilców, wymyślne pukawki, przygnębiające perspektywy na przyszłość i morze akcji. Co tu dużo mówić – wielbiciele cyberpunku będą z radości sikać po nogach.

Jednak na dobrą sprawę całe to zagłębianie się w fabularne niuanse jest zwyczajnie zbędne, gdyż na rozmyślania nad historią po prostu nie ma tu czasu. Stylem rozgrywki Hard Reset przypomina Painkillera czy choćby Serious Sama, gdzie na każdym kroku czeka fala wrogów, w których niekiedy dosłownie trzeba brodzić. Nie jest to radosny shooter, w jakim skrypt każe wrażym wojakom wyskakiwać zza węgła i błyskawicznie chować się przed kanonadą. Tu dosłownie miażdżą oni gracza masą metalu. Wchodząc do przestronnej hali i widząc przycisk otwierający drzwi, wiesz, że jak tylko go ruszysz, rozpęta się huragan, przy którym ostatnia burza nad Nowym Jorkiem to niewinny zefirek.

Potwory i spółka
Przeciwników jest tu dość sporo – tak ilościowo, jak i gatunkowo. Najmniejsi to typowy przykład upierdliwców kąsających po kostkach: przybiegnie takie, uruchomi swoją maleńką piłę tarczową i dawaj tarmosić za nogawki. W pojedynkę groźne toto nie jest, ale najczęściej występuje w stadzie. Rzecz jasna na mikrusach garnitur wrogów się nie kończy – mamy tu też groteskowe hybrydy ludzi z maszynami, różnego typu goliaty, konstrukcje samobójcze i inne modele, których nie powstydziłby się Quake II – inspiracja drugim Wstrząsem wydaje się niekiedy oczywista. Idę również o zakład, że twórcy swego czasu oglądali ekranizację opowiadania Philipa K. Dicka „Druga odmiana” – niektórzy z was być może kojarzą film z 1995 roku pod tytułem „Tajemnica Syriusza”. Za menażerię nieprzyjaciół – plus.

Podobnie ma się sprawa z pukawkami, choć tu muszę już trochę ponarzekać. Ale nie dlatego, że mamy ich do dyspozycji jedynie dwie sztuki. Przy jednym boku dynda bohaterowi nie szabelka, a karabin, drugi zaś zdobi fajnie wyglądająca broń energetyczna. Szybko jednak okazuje się, że wspomniane pukawice możemy udoskonalać, robiąc użytek z nanitów walających się tu i ówdzie, a także wypadających z wraków pokonanych przeciwników. Szybko więc podstawowy arsenał rozszerza się o shotgun, granatnik, rakietnicę, broń cząsteczkową, railgun, miotacz błyskawic i inne interesujące konstrukcje. Miodzio! Gdzie więc powód do narzekania? Cóż, nie ma zbyt wielkich różnic wizualnych pomiędzy poszczególnymi wersjami, dlatego łatwo o głupią pomyłkę i używanie wyrzutni rakiet w walce twarzą w... hmmm... wieczko konserwy? No, nieważne. Mógłbym też poskarżyć się na niezbyt szybką zmianę broni, ale to już byłoby czepianie się na siłę.

Strzelanie strzelaniem, ale żyć też trzeba. Jako że Hard Reset to shooter pełną gębą, nie zabrakło tu również ran. Cóż, nie goją się samoistnie: siły witalne bohatera nie odnawiają się same – trzeba zbierać zielone fiolki wypadające z rozprutych puszek. Gdy jednak przycupniemy na chwilę gdzieś w spokojniejszym miejscu, odnowi nam się tarcza – prowadzony przez nas heros jest więc rasowym przykładem Protossa ze StarCrafta: by go utłuc, trzeba mu najpierw zdjąć pole siłowe, a następnie dobrać się do mięska. I wbrew pozorom tego typu sytuacje zdarzają się tu nader często, i to nawet pomimo faktu, że kombinezon, podobnie jak arsenał, można modyfikować, wykupując np. zwiększenie prędkości regeneracji tarcz czy dłuższy pasek sił witalnych.

Aaaaaargh!
Kląłem. Może nie tak siarczyście, żeby się farba na ścianach łuszczyła, ale nie zmienia to faktu, że ginąć w tej grze to rzecz normalna i trochę frustrująca. Samemu nie można zapisać jej stanu, jest się więc zdanym na checkpointy, które czasem są ociupinkę zbyt daleko od siebie. No i oczywiście bossowie: tych jest dwóch, walka z każdym jest wieloetapowa, długa i wymagająca jak stara panna w roli nauczycielki. Ginie się. I zaczyna się od początku. I tak w kółko. Do upadłego. Taki styl przyjęła rozgrywka i trzeba się z tym pogodzić. Sięgając po Hard Reset, musisz mieć świadomość, że ten tytuł czasem cię po prostu zgnoi. Inna sprawa, że mimo wszystko zrobi to w całkiem przyjemny sposób.

Plansze, które przyjdzie nam tu pozwiedzać, to w sumie powód do zadowolenia: dość zróżnicowane, klimatycznie przystrojone, w ponury sposób interesujące. Ulice, magazyny, laboratoria, rozwalone budynki, opuszczone hale pełne tajemniczego sprzętu – klasyka cyberpunku. Szkoda tylko, że tych całkiem nieźle skonstruowanych poziomów starcza ledwie na ok. sześć godzin zabawy. Mało. Jakby od tego odliczyć jeszcze czas stracony na respawny i ponowne zwiedzanie tych samych miejsc po śmierci, okazałoby się pewnie, że jeśli chodzi o ilość rozrywki, Hard Reset plasuje się gdzieś wśród budżetowych produkcji, od których przecież tak wyraźnie stara się odróżnić. Jeśli dodać do tego fakt braku multiplayera – cóż, gra robi się wręcz śmiesznie krótka.

Na otarcie łez trzeba jednak powiedzieć, że silnik, w oparciu o który powstała, to kawał dobrej technologii: płynny, generuje ładne obrazy i efekty. Brawa. Podobnie jest z muzyką. Towarzyszące zabawie plumkanie nie zapada jakoś specjalnie w pamięć, ale potrafi świetnie podkręcić tempo walk, co jest dużą zaletą.

Lepsze niż Duke
Hard Reset to produkcja dość osobliwa. Klasyczna strzelanka w klimatach cyberpunku z fajnymi pomysłami i niezłą grafiką. Pozostawia jednak gigantyczny niedosyt. Po walce z ostatnim bossem byłem święcie przekonany, że jestem gdzieś w połowie drogi do końca rozgrywki, ale napisy końcowe boleśnie wyprowadziły mnie z błędu – gdyby nie to, ocena byłaby zdecydowanie wyższa. Z drugiej strony – przy tym tytule bawiłem się znacznie lepiej niż przy nieszczęsnym Duke Nukem Forever, wypadałoby więc i to uwzględnić w ostatecznym werdykcie. A co do Latającej Dzikiej Świni – liczę, że warszawskie warchlaki jeszcze nie chrząknęły ostatniego słowa. I przy kolejnej grze będę się już bawił... dziko.

Ocena: 6+

---

Plusy:

  • klimatyczna
  • ładna
  • cyberpunkowa
  •  

    Minusy:

  • krótka!
  • brak multiplayera
  • potrafi "zgnoić" gracza

  • Redaktor
    CD-Action
    Wpisów1101

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze