8
19.04.2011, 09:38Lektura na 5 minut

The Next BIG Thing - recenzja

Dwójka nienawidzących się dziennikarzy plotkarskiej gazety na tropie... no właśnie, czego? Chociaż nie przekonał go główny „spiskowy” wątek gry, martin przekonuje, że uśmiał się przy The Next BIG Thing przednio.


CD-Action

The Next BIG Thing
wersja testowana: PC
język: polski (napisy)

Na The Next BIG Thing czekałem ze sporymi nadziejami, wszak to zupełnie nowa przygodówka twórców serii Runaway, mimo że wykorzystująca pomysły z wydanego przez Hiszpanów w 1997 roku Hollywood Monsters. W grze wcielamy się w dwójkę pałających do siebie nienawiścią dziennikarzy pewnej bulwarówki: początkującą reporterkę Liz Allaire oraz zajmującego się sportem Dana Murraya. Czy to godni następcy Briana Basco i Ginny Timmins?

Pismaki na tropie

Para bohaterów zostaje wysłana (ona z radością, on niekoniecznie) na przyjęcie z okazji wręczenia nagród dla najlepszych potworów w branży filmowej. The Next BIG Thing osadzono w alternatywnej wersji lat 50. XX wieku, w czasach złotej ery amerykańskiego kina, w której monstra z ekranu żyją wśród zwykłych śmiertelników. Akcja rozpoczyna się w trakcie imprezy w rezydencji niejakiego FitzRandolpha, największego producenta horrorów w Hollywood. Liz właśnie wylewa swoje żale wlewającemu w siebie na parkingu poncz i unikającemu pracy Danowi, kiedy zauważa jedną z gwiazd, czerwonoskórego Wielkiego Alberta włamującego się do gabinetu FitzRandolpha. Świrnięta reporterka rusza za nim.

A pisząc „świrnięta”, mam na myśli naprawdę zdrowo szurniętą. Trzymająca książki w lodówce, robiąca głupie miny i notorycznie przerywająca swoim rozmówcom wtrętami typu „zupa jarzynowa!” Liz jest najbardziej zwariowaną bohaterką przygodówki, z jaką miałem styczność od bardzo dawna. W blasku jej występów (z tańczeniem „tanga” na czele) przeciętnie wypada Dan. Cyniczny aż do przesady, pomagający dziewczynie tylko dlatego, że ta ma bilety na wyczekiwaną przez niego walkę bokserską. Co drugą wypowiedź w grze rozpoczyna od słów: „Stawiam pół pensji, że...”, co byłoby fajne, gdybyśmy słyszeli to trzy razy, a nie pięćdziesiąt trzy. Etapy, w których kierujemy Danem, są mniej śmieszne, chociaż to tak naprawdę pojęcie względne – nie bawią tak jak fragmenty z Liz (dzielą się oni rozgrywką mniej więcej po połowie, między postaciami nie możemy się przełączać, dzieje się to automatycznie w stosownych momentach), ale wciąż są dość zabawne, kiedy przyrównać je do konkurencji.

Humor w The Next BIG Thing napędzają przede wszystkim przewrotne dialogi oraz charakterystyczne postacie, jak główny czarny charakter FitzRandolph, profesorowie ZelsjuszMucha (a nazywa się tak, ponieważ jest w połowie muchą), marzący o karierze filmowej Edgar czy były kaskader Poeta, który natchnienie do klecenia wierszy czerpie z wymyślnych form zadawania sobie bólu.

To tylko wierzchołek góry lodowej. Na swojej drodze spotykamy bowiem takie indywidua, jak zmutowany kwiat doniczkowy żyjący w budzie i zachowujący się jak pies czy wokalista meksykańskiej kapeli Los Chupacabras. Jest też niewidzialny Niematerialny Człowiek oraz wspomniany już, przypominający połączenie Frankensteina ze Schwarzeneggerem Wielki Albert. Szkoda jedynie, że większość znajomości z tymi postaciami jest przelotna, a gra nie wykorzystuje sporego potencjału swojej opowieści.

The Next NOT SO BIG Thing

Największą wadą The Next BIG Thing jest jej długość – grę bez większego problemu przejdziemy w około 5 godzin, co mocno przekłada się na opowieść. Fabuła pełna jest skrótów myślowych w postaci przeskoków akcji naprzód z pominięciem pewnych – wydawałoby się: ważnych – wydarzeń. Brakuje też bardziej rozbudowanych wątków pobocznych. Mamy tutaj po prostu jedną historię, która toczy się od początku do końca bez większych „skoków w bok”, mimo że produkcja aż prosi się o minifabuły związane z częścią bohaterów.

Miejsc do odwiedzenia również jest stosunkowo niewiele. Grę podzielono na 6 rozdziałów, każdy rozgrywany w składającej się z kilku ekranów scenografii: w rezydencji i jej okolicy, teatrze stylizowanym na egipską piramidę, na pokładzie zeppelina czy studiu filmowym. Najciekawiej prezentują się zaś pomysłowe, nieco surrealistyczne scenerie podczas... wizyty we wnętrzu pokręconego umysłu Liz.

I to mniej więcej tyle. Chciałoby się, by było tych miejsc więcej, zwłaszcza że dwuwymiarowe, ręcznie rysowane tła lokacji są ładne i niezwykle starannie wykonane (poza może kilkoma wyjątkami). Brakowało mi także widoków zapierających dech, takich jak w Runaway 3, które hulało przecież na tym samym silniku graficznym. Poprzedniczka przygód LizDana wygląda też dużo lepiej podczas przerywników filmowych (strasznie tu one rozpikselowane), sztywniejsze są również animacje trójwymiarowych modeli postaci, które w lokacjach lubią czasami poprzenikać się z napotykanymi obiektami.

Po najpopularniejszej serii Pendulo (i jednej z najpopularniejszych wśród przygodówek – ponad milion sprzedanych egzemplarzy!) The Next BIG Thing odziedziczyło też mechanikę. Gra jest point’n’clickiem, w którym na początku możemy wybrać jeden z trzech poziomów trudności. Na najniższym mamy dostęp zarówno do podświetlenia punktów interakcji w lokacji (tych zwykle jest kilka, jeśli zaś możemy na coś kliknąć, to nie po to, by podziwiać, ale użyć na potrzeby rozgrywki), jak i bardzo dobrego systemu podpowiedzi.

Tylko raz sugestia gry okazała się mało pomocna – kiedy Dan musiał zaliczyć egzamin ze staroegipskiej składni, ale też samo rozwiązanie tej łamigłówki jest mocno absurdalne. Poza tym momentem (oraz może jeszcze jednym, gdy Liz z fragmentów muzyki musi odpowiednio odtworzyć rytm tanga) gra nie sprawiła mi praktycznie żadnych problemów. Kolejne wyzwania pokonywałem z marszu, przeważnie wykorzystując przy tym ostatnie ze znalezionych przedmiotów. Podobało mi się, że nie musiałem wykonywać żadnych przedziwnych kombinacji, bardzo jednak tęskniłem za wymagającymi poważniejszego główkowania łamigłówkami z serii Runaway.

Ale ja narzekam!

Narzekam nieustannie, czepiam się praktycznie każdego elementu gry. Czepialstwo to powinienem kontynuować, opisując, jak to nie do końca przekonało mnie zwieńczenie fabuły, zwłaszcza zaś czarne charaktery i ich niecne plany. Ani one specjalnie czarne, ani ich poczynania jakieś niezwykle niecne. Mimo wszystko przy The Next BIG Thing bawiłem się naprawdę nieźle, nieraz uśmiechając się, a nawet śmiejąc, np. przy upijaniu robota czy wymyślaniu kolejnych tortur dla Poety. Szaloną Liz, gburowatego Dana oraz hollywoodzkie potwory naprawdę warto poznać, twórcy mają też spore pole do popisu przy okazji ewentualnych kontynuacji.

Chociaż najnowszej grze Pendulo daleko do Runaway 3, to jest to najśmieszniejsza i jedna z ładniejszych wydanych ostatnio przygodówek. Całe to moje narzekanie miało zaś konkretny cel: jeśli będziecie świadomi wszelkich niedoróbek i braków gry, nie będą was one uwierać tak mocno jak recenzenta, który przetarł szlak, więc będziecie czerpali z niej jeszcze większą frajdę.

Ocena: 7

---

Plusy:

  • klimat
  • humor
  • barwne postacie (zwłaszcza szurnięta Liz)
  • masa ciekawych scen
  •  

    Minusy:

  • za krótka
  • za dużo „skrótów ­myślowych” w fabule
  • za prosta
  • brzydsza od Runaway 3

  • Redaktor
    CD-Action
    Wpisów1098

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze