Recenzja: Alpha Protocol (PC)
Pełen uroku królewski Agent 007 czy tylko polski, toporny "07, zgłoś się"?. Studio Obsidian zmierzyło się w Alpha Protocol z tematem dość nietypowym: szpiegowską grą RPG. Z jakim skutkiem? Kto jeszcze nie wie, niech przeczyta - recenzja CD-Action.
Alpha Protocol
wersja testowana: PC, j. polski
Wydawca: CD Projekt
oficjalna cena: 119,90 zł
Zaczyna się klasycznie - od pobudki na stole operacyjnym w lazarecie jakiegoś wojskowego kompleksu. Nasz chwilowo zdezorientowany bohater – Michael Thorton – przy udziale skorego do pomocy damskiego głosu (płynącego z głośnika) poznaje zasady rozglądania się i stawiania jednej nogi przed drugą tak, by móc tym sposobem zacząć się przemieszczać. Pierwszych kilkanaście minut w Alpha Protocol spędzamy zatem boso i w piżamie, przekradając się od pomieszczenia do pomieszczenia, poznając tajniki walki wręcz, systemu chowania się za osłonami oraz – tu informacja najważniejsza – próbując się przyzwyczaić do skandalicznie niskiej celności pistoletu. Cechy, którą na początku zabawy posiadają zresztą tutaj wszystkie rodzaje broni.§
Wybór: "kałaszem" go czy snajperką?
Cofnijmy się w czasie o kilka minut przed wspomnianą pobudkę bez kapci. Jak przystało na RPG-a, tak naprawdę gra zaczyna się już od pierwszego ekranu z wyborem specjalności bohatera. A dokładniej typu jego wojskowego doświadczenia, co wpływa m.in. na automatyczne rozdzielenie pierwszej puli punktów między umiejętności Thortona: niewykrywalność, pistolety, pistolety maszynowe, strzelby, karabiny szturmowe, sabotaż, zdolności techniczne, „twardość” i sztuki walki (grałem w wersję angielskojęzyczną, więc wszelkie nieudolne próby tłumaczenia na potrzeby tego tekstu należy przypisywać właśnie mnie).
Specjalności do wyboru jest sześć, przy czym trzy pierwsze to: żołnierz, agent oraz specjalista od techniki. Czwarta – wolny strzelec – pozwala samodzielnie przyporządkować punkty tam, gdzie dusza zapragnie, zaś piąta – rekrut – każe graczowi rozpocząć zabawę bez ani jednego punktu, za to z dodatkowymi opcjami dialogowymi oraz późniejszą możliwością odblokowania ostatniej specjalności: weterana. „Wybór” – słowne podsumowanie prawdziwej istoty Alpha Protocol – pojawia się zatem w sporym wymiarze już na początku rozgrywki i nie opuszcza jej aż do ostatnich sekund.
Ja na przykład jako wolny strzelec postanowiłem inwestować przede wszystkim w „stealth” i pistolet, nie zaniedbując jednak karabinu oraz zdolności technicznych. W rezultacie m.in. dzierżąc „klamkę”, zawzięcie korzystałem ze spowolnienia czasu, podczas którego mogłem zaznaczać kilka celów i „zdjąć” je w jednym momencie. Dzięki wysokiej niewykrywalności po dostrzeżeniu przez wroga automatycznie miałem chwilową niewidzialność i szansę na ponowne ukrycie się, ale i możliwość włączenia jej na życzenie i podkradnięcia się do przeciwnika nawet stojącego pyskiem do mnie. Te i wiele, wiele innych akcji, których nie dane mi było zobaczyć na oczy, sprawiają, że rozgrywka w Alpha Protocol i podejście do sposobu wykonywania misji zyskują na różnorodności.
Jaką masz reptuację?
Wykonując akcje, podejmując decyzje i prowadząc rozmowę w odpowiedni sposób, wpływamy na zaufanie zaangażowanych w nią osób, co następnie może prowadzić do profitów w postaci gotówki, wsparcia lub informacji – lub wręcz przeciwnie. Twórcy sugerują, że zła reputacja u różnych osób wcale nie musi być zła dla gracza, niemniej podczas mojej przygody z Alpha Protocol najwyraźniej doszła do głosu moja podświadoma głęboka troska o własny wizerunek, w związku z czym nikogo nie wkurzyłem na tyle, by moja reputacja spadła niżej niż -1 (poziom wyjściowy to 0). Na drugim końcu skali zaś urodziwa rudowłosa pani reporter Scarlet Lake darzyła mnie w pewnym momencie takim zaufaniem (+11), że zapewne dałaby się cmoknąć, gdybym wybrał taką, hm... akcję w pewnym momencie.
Ponad dwadzieścia postaci, które pojawiają się w otoczeniu bohatera w ciągu gry, stanowi ważny czynnik napędzający fabułę, dający graczowi motywację do działania, a w kilku przypadkach być może także obiekty przywiązania emocjonalnego. Poczet „enpeców” połączonych skomplikowaną siecią zależności ze sobą nawzajem oraz reprezentowanymi przez nich organizacjami, gotowych lub nie pomóc Thortonowi w zadaniu, sprawia, że jestem pod wielkim wrażeniem pracy włożonej przez scenarzystów w przygotowanie wszystkich wariantów i dróg, jakimi może podążyć opowiadana w Alpha Protocol historia. A dróg tych – choć zakończeń jest „zaledwie” kilka – jest ogromna liczba.
Scenariusz jego królewskiej mości
Wróćmy teraz do bosego Thortona, świeżo po pobudce torującego sobie drogę przez militarny ośrodek przy pomocy pistoletu z amunicją usypiającą oraz siły i godności osobistej. Wszystko to, jak nietrudno się domyślić, jest tylko testem. Ostatecznym sprawdzianem przygotowanym przez Westridge’a, szefa Alpha Protocol czyli supertajnej komórki podległej armii USA, przeznaczonej – jak to zwykle bywa – do rozwiązywania problemów powszechnie uważanych za nierozwiązywalne.
Po rozmowie z Westridge’em Thorton dowiaduje się o tym, iż za ostatnią głośno komentowaną w mediach katastrofę – zestrzelenie samolotu pasażerskiego nowoczesną rakietą ziemia-powietrze – odpowiedzialny jest szejk Ali Shaheed znajdujący się obecnie w Arabii Saudyjskiej. Nic jak zwykle nie jest jednak aż tak proste - w całą sprawę głęboko zamieszany jest Halbech, amerykański potentat w branży zbrojeniowej.
Bohater wyrusza więc za ocean do swojej pierwszej kryjówki, gdzie może wymienić kilka e-maili, zajrzeć na stronę internetową globalnego czarnego rynku (!), by ulepszyć sprzęt lub uzupełnić zapasy amunicji i gadżetów lub kupić informacje przydatne przy kolejnej misji, zmienić odrobinę aparycję itp Tropy wskazujące na udział Halbecha w międzynarodowym spisku prowadzą bowiem do trzech miast: Moskwy, Tajpej i Rzymu. Każde z nich możemy odwiedzić w każdej chwili w dowolnej kolejności i pomimo iż do ukończenia gry musimy sfinalizować przypisane do nich linie fabularne, to to, gdzie udamy się najpierw, kogo spotkamy i czy skłonimy go do współpracy, czy nie, będzie miało wpływ na przebieg dalszych wydarzeń.
Wyborów tego typu – czy to w formie dialogu, wykonania jakiejś akcji, a czasem po prostu użycia amunicji ogłuszającej zamiast ostrej – dokonujemy w zasadzie w każdej misji. Dodając do tego fakt, iż rozmowy w całości zostały nagrane przez aktorów (dialogi, nawiasem mówiąc, są tutaj naprawdę niezłe), za ilość pracy włożoną w „pokrycie” wszystkich permutacji jeszcze raz muszę przed twórcami pochylić czoła.
Średnie szpiegowanie
Alpha Protocol wygląda jak produkcja sprzed dwóch lat, co – mając na uwadze totalny zastój graficzny w branży – nie jest obelgą, gdyż absolutnie nie gryzie w oczy. Jest na rynku wiele gier bardziej „żywych” i szczegółowych, które powstały na Unreal Engine, ale ostatecznie strona wizualna wpisuje się w konwencję nieco przekolorowanej opowieści szpiegowskiej, w której zwykłych żołnierzy można ubić celnym headshotem, ale bossom kulek w głowę trzeba już wwiercić co najmniej kilkanaście. Na pececie cierpi jednak na dosyć typową dla tego silnika „czkawkę”, która pojawia się w momencie doczytywania reszty poziomu. Nie jest to przyjemne, zwłaszcza gdy akurat rusza się myszą i nagle patrzymy się w zupełnie innym kierunku, niż chcieliśmy. No i niektóre animacje postrzału są zdecydowanie „over-the-top”. Salto w tył po headshocie z pistoletu? Ekhm...
Muzyka miejscami (a na pewno w menu) drapała mnie niestety w ucho, ale nie na tyle, by zepsuć mi wrażenia z rozgrywki. A jeżeli już jesteśmy przy audio, jeszcze raz pochwalę pracę nad dialogami – naprawdę fachowa robota (i nawet wszechobecny Nolan North pojawił się tu w mikroskopijnej, ósmoplanowej rólce).
Werdykt? Choć nie wywrócił mojego świata do góry nogami, Alpha Protocol dostarczył mi góry pozytywnych wrażeń, kilku zaskoczeń i pojedynczy przypadek porannego zamotania po tym, jak chcąc ukończyć grę, spędziłem przy niej cztery głęboko nocne godziny (przejście całości zajęło mi ich ok. 10). Warto było czekać i warto zagrać. Nie raz, nie dwa.
Ocena: 8/10
---
Plusy:
Minusy: