26.08.2021, 10:33Lektura na 11 minut
Sponsorowany

Katana Wiedźmina

Być może nie jest to przypadek, że najmocniejszą polską marką popkulturową (od czasów „Czterech Pancernych” i Klossa) stał się zmyślony mutant pokonujący potwory w świecie fantasy. Który w polskim filmie posługiwał się... kataną.


Art. sponsorowany

Dawno, dawno temu, w czasach świetności Gikz.pl, żaliłem się na jego łamach, jak mało twórcy gier wykorzystują historię. Strzelanki dotyczyły wówczas głównie drugiej wojny światowej (ewentualnie czasów współczesnych), gry strategiczne najchętniej eksplorowały ten sam okres bądź średniowiecze, przygodówki prawie wcale historii nie tykały (chyba, że w formie odkryć archeologicznych) a i w innych grach trudno było znaleźć historyczną scenografię. Wszystko zmieniła seria „Assassin’s Creed”, która na skakaniu po dachach historii zbudowała swoją markę, pozwalając nam wędrować uliczkami przeszłości w miastach nie dość dotąd obecnych w świecie gier. We wspomnianym artykule dziwiłem się czemu nikt nie sięga po czasy Rewolucji Francuskiej, które są wręcz wymarzoną podstawą dla wszelkich gatunków gier – i proszę, „Assassin’s Creed wyszło mi naprzeciw. Prawda, że w atmosferze skandalu wywołanego jedną z najbardziej niedopracowanych gier w historii tej serii, ale wyszło. Inne moje marzenie, by zagrać w strategię osadzoną w bogatej w konflikty historii Chin spełniło Creativ Assembly w „Total War: Three Kingdoms”. Z kolei DICE podjęło próbę przełamania zaklętego kręgu strzelanek osadzając „Battlefield 1” w czasach pierwszej wojny światowej.

Zatem na rynku gier zrobiło się ciekawiej? Z pewnością. Wspomniane CA nie dodaje już tylko kolejnych cyferek do tytułów „Rome”, „Shogun” czy „Medieval” lecz szuka inspiracji w różnych czasach i kręgach kulturowych (czasem nawet fantastycznych). Seria „Assassin’s Creed” rzuca nas po wszystkich czasach i kontynentach; znów mogliśmy pobawić się w kowbojów dzięki „Red Dead Redemption 2” a całkiem niedawno ratowaliśmy Japonię przed Mongołami w „Ghost of Tsushima” (btw. chętnie bym tymi Mongołami popodbijał Europę i Azję, skonfrontował ich z Mamelukami, czy ktoś z CA to czyta?).

Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że wciąż wędrujemy szlakami marek wykreowanych przed dekadami i królujących w świecie popkultury do dziś. Co bowiem rządzi popkulturowym światem? Kowbojskie kapelusze, rogate hełmy Wikingów (cóż z tego, że nie istniały), katany, specyficzne hełmy rzymskich legionistów i może jeszcze piramidy. Dałoby się do tej listy dopisać zapewne Mojżesza bądź chrześcijan zjadanych przez lwy oraz Robin Hooda. Ach, i jeszcze mistrzów kung fu oraz lądowanie w Normandii, a także rosyjskich szpiegów i mafię. I mamy zaliczoną lwią część popkultury. Także w grach. A to dlatego, że raz skutecznie wypromowana marka czy symbol, raz zbudowane stereotypy trzymają się mocno. A kolejne pokolenia twórców na życzenie swoich pochylonych nad kalkulatorami szefów, sięgają do wciąż tego samego skarbca z inspiracjami.

To ważniejsze, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Japonia swoją popkulturową potęgę rozbudowała dzięki mandze i anime, ale zaczęła od samurajów. Udało się jej wykreować niezupełnie zgodny z rzeczywistością obraz ultrahonorowych wojowników (w popkulturze najczęściej samotnych) stawiających czoła tak złu jak i pułapkom lojalności. Przede wszystkim jednak znakomicie posługujących się mieczem, który z kolei stał się symbolem najdoskonalszej broni białej świata, chociaż przez całe wieki podstawową bronią samurajów był… łuk. I tak już zostało, a samurajowie i katany zakryły częściowo obraz Japonii, która podczas drugiej wojny światowej niekoniecznie zachowywała się honorowo i przykładnie. Podobnie jak samuraje, funkcjonują w naszej wyobraźni Wikingowie, czyli, pisząc wprost, bandy najeźdźców i piratów skutecznych przede wszystkim w łupieniu bezbronnych wiosek i klasztorów, ceniący sztukę napadania znienacka (co nie znaczy, że nie byli skutecznymi wojownikami, ale w starciach z przygotowanymi armiami bynajmniej nie odnosili wyłącznie sukcesów). Dzięki popkulturze awansowali do miana niemal niepokonanych wojowników, panów mórz. Serial dodaje im jeszcze rys szlachetności i pogańskiej mądrości. Rosjanie włożyli wiele wysiłku, by w filmach przedstawiać siebie jako szlachetnych i pełnych oddania zwycięzców Hitlera, nie protestują też, gdy popkultura przedstawia ich jako jowialnych, choć równocześnie niemal wszechwładnych gangsterów. Dziki Zachód przez całe dekady należał z kolei do najszlachetniejszych pod słońcem kowbojów. Francuzi skutecznie wypromowali muszkieterów i Asterixa (Napoleon wypromował się sam), Włosi do dziś korzystają ze sławy rzymskich legionistów. Niemcy wychodzą wciąż najgorzej, bo kojarzą się z małym wąsaczem, ale przecież podjęli próbę przedstawienia siebie jako bojowników o wolność w serialu „Barbarzyńcy” przedstawiając bodaj jedyny moment w historii, gdy to oni zostali najechani. Grecy pysznią się nie tylko Sokratesem ale oczywiście Spartą. Ofensywę popkulturową Turcji możemy obserwować w każdej chyba dostępnej telewizji (a w krajach, na których Ankarze bardziej zależy, nadawane są nie tylko telenowele ale i seriale historyczne o wielkich osmańskich wodzach i herosach), dzięki czemu możemy nauczyć się, że Imperium Osmańskie było krajem piękna, mądrości i tolerancji, zaś dzisiejsza Turcja składa się niemal wyłącznie z Istambułu. Włosi, kiedy nie walczą z mafią, śpiewają miłosne pieśni przy wypiekaniu pizzy i nawet Hiszpanie wyciągnęli ostatnio Cida w serialu (poza tym, jak Anglicy i Skandynawowie, podbijają popkulturę kryminałami). Wielką ofensywę popkulturową prowadzą od lat Chiny i Indie. Ona kraje skutecznie (nawet jeśli nie oglądacie Bollywood, jest ono w Polsce mocno obecne i ma wiele do powiedzenia na temat historii).

Skąd te wszystkie działania? Dla pieniędzy? Oczywiście! Ale także stąd, że popkultura kreuje rzeczywistość i uczy nas świata na swój własny sposób. Często liczą się pierwsze wrażenia i skojarzenia. Japonia? Honorowi samurajowie. Ameryka? Dzielni kowboje (to się akurat zmienia). Rosja? Wódka i rosyjska dusza. Skandynawowie? Wikingowie i smutni detektywi na tle sinego nieba. Nawet Rumunia ma Draculę.

Polska?

Ano właśnie.

Tak, kręcimy wiele kryminałów, ale dopiero uczą się one jak nie być sinoniebieską kopią dokonań Skandynawów (część z tych „naszych” kryminałów to zresztą franczyzy). Warto też pamiętać, że Skandynawowie najpierw wypromowali fajnych Wikingów oraz Abbę a dopiero potem zaczęli wpędzać nas wszystkich w depresję. Nawet Bollywood zaczęło od porwania nas wszystkich do tańca, nim przeszło do opowiadania o krwiożerczych Anglikach i dzielnych indyjskich żołnierzach walczących podczas II wojny światowej po stronie Japonii. Polska popkultura, nie licząc komedii z czasów PRLu oraz wiecznie żywych Pancernych, o których można do dziś porozmawiać z ludźmi np. w Kazachstanie, zaczęła od wpędzania nas wszystkich w depresję. Nawet polska fantastyka to początkowo przede wszystkim pesymista Lem i walczący z systemem Zajdel. Ba, pierwsza polska seria fantasy, jaka odniosła sukces (cykl Feliksa W. Kresa) opowiadała o triumfach bezwzględności nad szlachetnością. Jak mieliśmy w takich warunkach wypromować jakąś rodzimą markę (nie licząc optymistycznie szlachetnych Pancernych)?

Nic więc dziwnego, że trzeba było uciec w świat zmyślony, by odnieść sukces. Zapoczątkował go Andrzej Sapkowski, który zamiast pisać o klęskach, napisał o zwycięstwach i wykreował bohatera, na którego świat czekał, bo takich bohaterów lubi. Samotnego, wiecznie poobijanego ale nie dającego się złamać, małomównego (ale potrafiącego rzucać celnie kąśliwe uwagi) wiedźmina. Pokochali go najpierw Polacy, potem czytelnicy dawnych krajów socjalistycznych aż wreszcie cały świat. I to nawet pomimo tego, że w polskim serialu „nasz” Geralt walczył kataną.

Tak jest. Japońskim symbolem kulturowym. Widzicie, jak ważne są marki? Kariera katany jest niesamowita. Używał jej nie tylko Geralt, ale także Uma Thurman w „Kill Bill”, Rutger Hauer w „Ślepej Furii” a nawet Christopher Lampert (a potem Adrian Paul w serialu) w „Nieśmiertelnym”. Walczymy przy jej użyciu w „Cyberpunku 2077” i nie ma chyba quasiśredniowiecznego cRPGa, w którym do naszej dyspozycji twórcy nie oddaliby katany. Dlaczego? Bo to, według popkultury, najlepsza broń biała w historii świata. To się nazywa siła marki!

Czy w ogóle mamy szansę wypromować coś zbliżonego, co nie pochodzi z świata fantasy, ale z rzeczywistości? Poniekąd już taki produkt mamy. Nazywa się „husaria” I ta część świata, która ja zna, jest w niej zakochana po uszy. W serii RTS „Kozacy” to siła, z która należy się liczyć. Ale prawdziwych fikołków historycznych musieli dokonywać twórcy „Empire: Total War” by wprowadzić husarię do tej gry jako szczytowe osiągnięcie technologiczne kawalerii (w czasach gry była raczej przestarzała), bo tak im się podobali rycerze ze skrzydłami. Tak, z tymi skrzydłami, których według historyków nie było. I cóż, że nie było? Hełmów z rogami na łbach Wikingów nie było również, ale jak kozacko wyglądały, prawda? Bo w popkulturowym podejściu do historii prawda ma mniejsze znaczenie niż efekciarstwo. I dlatego husaria to cudowna karta do rozegrania (przy okazji dałoby się może wypromować szablę czarną, też broń doskonałą swoich czasów). Ludzie na całym świecie zakochają się w husarii, jeśli tylko damy im ku temu okazję.

Czy dysponujemy czymś jeszcze? Swego czasu Lisowczycy zrobili takie wrażenie na Europie Zachodniej, że nawet Rembrandt ich sportretował. Jednak nasza popkultura postanowiła nie wykorzystywać sławy kawalerii, przed którą drżała połowa kontynentu. To może sięgnąć głębiej? Z modą na pogaństwo przyszła też moda na słowiańskość. Możemy tu liczyć na popkulturowe wsparcie Słowaków, Czechów kuzynów z Bałkanów na nawet Rosji. Słowiańskie i słowiańskawe fantasy robi sporą karierę w tych wszystkich krajach, elementy słowiańskie stały się też  ważnym elementem gier z serii „Wiedźmin”. To, co robią z wersją fantasy swojej historii w filmach Chińczycy mogłoby stanowić dla nas pewną wskazówkę. Spróbowaliśmy takiej zabawy z Michałem Cetnarowskim w naszym „Kłębowisku Żmij” opowiadającym o czasach Jagiellońskich, nie unikała elementów fantastycznych także Elżbieta Cherezińska a i Radek Rak w „Baśni o wężowym sercu” korzystał z rodzimego folkloru. Czy do pomyślenia jest w pełni słowiańska gra fantasy, np. cRPG albo coś w rodzaju „Assassin’s Creed”? A może modny obecnie horror? Swego czasu horror o polskiej wsi i zmyślonym polskim folklorze nakręcili Kanadyjczycy. Czemu my nie moglibyśmy zrobić gry grozy wykorzystującej te elementy? Z demonologii ludowej moglibyśmy czerpać do woli. Toż mamy w niej nawet duchy księży odprawiające msze i mordujące ich świadków. Nie było wsi i skrzyżowania dróg bez demonów i upiorów. Japończycy bawią się takimi elementami własnej historii od lat.

Polski zaklęty krąg popkulturowy opowiada przede wszystkim o naszych zmaganiach z Niemcami albo Rosją. Ale przecież walczyliśmy zawzięcie z Wikingami (czasem wspólnie z nimi, czasem przeciw nim), z Mongołami (i znów, czasem przeciw, czasem wspólnie – przecież Jagiełło był sojusznikiem Mamaja przeciw Dymitrowi Dońskiemu), z Turkami… Nie trzeba wymyślać bitew z Aleksandrem Wielkim, co cieszy miłośników Wielkiej Lechii, by pokazać wielokulturowość zmagań Słowian. Ba, nawet wielokulturowość państwa polskiego dałoby się wygrać, Rzeczypospolita była wszak długo nie tyle przedmurzem (co jest popularną wizją), ale skrzyżowaniem szlaków handlowych między południem i północą, wschodem i zachodem. W takim razie może gra ekonomiczna z czasów Zygmunta Starego, czyli złotego wieku, podczas którego handlowaliśmy z całym światem?

Jeszcze więcej? W „Familii” podjąłem próbę ukazania zmagań politycznych w czasach saskich jako czystej gangsterki z porwaniami, wymuszeniami, ustawianymi grami hazardowymi i – oczywiście – niezupełnie honorowymi pojedynkami. Epokę napoleońską wypromował nam „Rękopis znaleziony w Saragossie” – książka i film (ponoć jeden z ulubionych filmów Scorsese). A to, co w Hiszpanii wyrabiali nasi lansjerzy (zwani „Piekielnymi” nie tylko ze względu na sprawność bojową) uczyniło z nich niekonieczne wesołą legendę. A przecież epoka napoleońska, jak wspomniano, wypromowała się sama. To samograj.

Możemy niemal wszystko. Sięgać po Tobruk (nawet Czesi nakręcili o nim film), po enigmę (jeden serial bodaj z lat 80 to mało, Anglicy i Amerykanie chwalą się enigmą cały czas) po Bitwę o Anglię, a nawet opowiedzieć jak to się stało, że żyją na Haiti ludzie noszący polskie nazwiska i imiona. Możemy z tego zrobić seriale i powieści, odpowiednio skomponowane pod zagranicznego odbiorcę gry dowolnego rodzaju. Bo, jak pokazały reakcje na „Wiedźmina”, zachodni gracze lubią ostrożną, dobrze sprzedaną egzotykę. Przygodówka albo platformówka w magicznym słowiańskim świecie? cRPG w deszczowych krainach kurhanów z obowiązkową misją podczas Sobótki? Gra akcji a’la „Assassin’s Creed” z fabułą osadzoną w XVII wieku, podczas której nasi agenci (koniecznie eks-husarze) muszą zinfiltrować Istambuł? Dziewiętnastowieczne „Uncharted” na Syberii, z polskim zesłańcem w roli głównej? Gra-horror osadzona w Londynie i Paryżu w czasach wielkiej emigracji? No dobrze, tego nie tykajcie, to sam chcę napisać. Na szczęście możliwości jest bez liku. Tylko musimy pamiętać, że popkultura nie może podchodzić do historii na kolanach. Popkultura to kreacja, zabawa formą, zaproszenie odbiorcy do wielkiej przygody. Odbiorcy, którego równocześnie ucieszy oryginalna egzotyczna nutka, ale który będzie chciał rozpoznawać realia, w jakich toczy się fabuła. Dlatego dobrze ubierać takie opowieści w kontekst, który odbiorca rozpozna. To może być powieść napisana wedle gangsterskich reguł w czasach saskich, fantasy w czasach Jagiellońskich albo osadzenie akcji w krajobrazach rozpoznawalnych przez odbiorcę: wojowie Chrobrego wspomagający Wikingów podczas najazdów na Anglię, bądź walczący przeciw nim, wojny napoleońskie itd. itp. Byle pamiętać, że gramy, bawimy się, bo historia to wielki skarbiec, z którego można czerpać bez końca. I może uda się wykreować jeszcze jedną, obok wiedźmina Geralta markę? To niezły czas na taką próbę, bo popkulturowy świat szuka czegoś nowego.

Paweł Majka
 


Spodobał Ci się ten artykuł?
Sprawdź książkę „Familia” tego samego autora!

Rzeczpospolita w XVIII wieku to kraj, w którym panuje bezwzględność i bezprawie. Jeśli chcesz przetrwać, musisz być silny i gardzić litością. Skrytobójstwo, przekupstwo, porwania, zajazdy i korupcja stanowią o sile twojej partii. Tak właśnie, niczym serialowa rodzina Soprano, dochodzi do władzy i rządzi Familia, ród Czartoryskich.

„Familia” to powieść historyczna pełna dynamicznych zwrotów akcji, szalonych pościgów i dworskich intryg. Wzrost potęgi stronnictwa śledzimy z perspektywy dwójki młodych bohaterów: Krystyny i Piotra, którzy nierozerwalnie łączą swój los z Czartoryskimi. Rzuceni w wir wydarzeń, które na zawsze odmienią ich życie, muszą podjąć brutalną walkę o przetrwanie w świecie, w którym nie ma miejsca na skrupuły.
 

KSIĄŻKĘ „FAMILIA” PAWŁA MAJKI KUPISZ TUTAJ


 

Redakcja cdaction.pl nie odpowiada za treść artykułów sponsorowanych.


Redaktor
Art. sponsorowany
Wpisów157

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze