11
1.07.2013, 08:31Lektura na 6 minut

[BLOGI] Co ja robię tu? DCS: P-51D Mustang

W redakcji śmieją się ze mnie, że ogarniam Pokemony, ale jak patrzę na teksty ludzi takich, jak nasz bloger lupucupu, odnoszę wrażenie, że wcale niczego dziwnego w tych japońskich potworach nie ma. Niektórzy po prostu lubią coś wiedzieć. Tak, jak lupucupu, który napisał ostatnio o strrrasznie niszowej grze, w której się lata... Jeżeli się umie latać.


Blogi

##

Jeszcze kilka miesięcy temu seria wyrafinowanych symulatorów Digital Combat Simulator składała się z raptem dwóch odsłon: Ka-50 Black Shark i A-10C Warthog. Większość fanów tych gier miała nadzieję, że kolejny moduł będzie poświęcony jednej z szybkich maszyn, czy to rosyjskich czy może natowskich, w szczególności na forach przewijały się Su-27 i F/A-18. Studio Eagle Dynamics zrobiło jednak po swojemu i oto sprawili wszystkim niespodziankę. Nie całkiem oczekiwaną.

Tu wkracza na scenę P-51D Mustang. Twórcy DCSa w „wolnej chwili”, dla potrzeb marketingu na rynkach niekomercyjnych, stworzyli sobie model tego drugowojennego, medialnie wyeksploatowanego i opatrzonego myśliwca. Okazało się, że symulator był na tyle dobry, że po niewielkich poprawkach ED zdecydowało się na sprzedaż swojego nowego dzieła na rynku komercyjnym.

Tak oto pojawił się DCS: P-51D Mustang – staruszek odwzorowany z pietyzmem podobnym do tego jaki mamy w Czarnym Rekinie czy Guźcu.

Wraz z pojawieniem się Kucyka seria DCS przybrała postać obecnie dostępnej – czyli DCS: World, darmowej podstawki z latalnym Su-25T z możliwością doinstalowania płatnych modułów, w które ewoluowały dotychczas wydane Ka-50 i A-10C. Do tego zyskaliśmy też kompatybilność w sieci. Nie ma już problemów, by wspólne misje rozgrywali piloci Warthoga, Black Sharka czy Mustanga (a od niedawna nawet F-15, czy MiGa-29. Tak, tak. Lock On żyje, o czym wkrótce).

Czym zatem różni się Mustang od wcześniej wspomnianych modułów DCS? Stopniem skomplikowania. Jako że maszyna pochodzi z lat czterdziestych dwudziestego stulecia, nie znajdziemy w niej wyświetlaczy MFD, skomplikowanych radarów, czy systemów odpowiedzialnych za rakiety kierowane, bomby sterowane GPSem czy kilku trybów prowadzenia ostrzału z broni pokładowej. W dużym uogólnieniu można powiedzieć, że jest tylko drążek sterowy, orczyk i pilot z rękoma na spuście sześciu karabinów kal. 50 i przepustnicy . Do uruchomienia silnika (jednego) nie potrzeba siedmiuset stronicowej instrukcji, a wystarczy kilka powtórzeń filmu szkoleniowego.
Wydawałoby się, że w środowisku jakie przedstawia seria DCS nie ma miejsca na takie wybryki jak staruszek Mustang. W końcu to współczesne pole walki, gdzie maszyna przeznaczona głównie do eskortowania bombowców na tereny wroga w czasie działań drugo wojennych wydaje się nie mieć najmniejszych szans w starciu z byle RPG-7, a co dopiero z nowoczesnymi systemami obrony przeciwlotniczej, czy wreszcie z wrogimi statkami powietrznymi.

I faktycznie, chyba nawet twórcy nie wiedzieli jak zagospodarować nową maszynę w hangarze. Jedyna dostępna kampania to zestaw ponad dwudziestu misji-wyzwań o zwiększającym się z zadania na zadanie poziomem trudności. Pierwsza misja na ten przykład polega na uruchomieniu silnika i kołowaniu na pas startowy. Druga to start i lot do określonej wysokości, trzecia podobnie, ale z bocznym wiatrem… Itd. Wydawałoby się, że takie podejście nie zachęca do bliższego zapoznania się z P-51, ale nie dajmy się zwieść. Mało atrakcyjne opakowanie kryje wyjątkowo ciekawą zawartość.

Ani Ka-50, ani A-10, czy żaden z dostępnych w Flaming Cliffs 3 superszybkich potworów nie daje takiego „czucia” maszyny jak właśnie Mustang. Chyba dopiero Huey zbliża się do tego co udało się osiągnąć w P-51. Tyle, że do względnie skutecznego opanowania Mustanga wystarczy raptem „kilkanaście” godzin wirtualnego nalotu. Gdy już przyzwyczaimy się do potężnego momentu obrotowego, który ściąga samolot z pasa startowego podczas próby oderwania się od ziemi, frajda z samego latania Mustangiem jest niesamowita. Wprawdzie stery są bardzo czułe i do jako takiego opanowania maszyny potrzeba poświęcić trochę godzin, to jednak nie jest to nieosiągalne.

Doskonale wymodelowano siły działające na płatowiec podczas lotu, zarówno z małą jak i dużą prędkością. Szczególny nacisk twórcy położyli na pracę silnika. Wydawałoby się, że jest to potężna (jak na swoje czasy) maszyna, ale jednak nonszalanckie traktowanie dźwigni przepustnicy i obrotów bardzo szybko daje o sobie znać, najpierw w postaci wskazówki temperatury wędrującej ku czerwonej kresce oznaczającej przegrzanie, potem nierównej pracy silnika, czy w końcu nagłemu zgonowi jednostki napędowej. Jedyne co możemy wtedy zrobić, to próbować lądowania awaryjnego. Między innymi tutaj widać jak bardzo twórcy przyłożyli się do swojej pracy. Szybowanie w Mustangu jest, że tak napiszę, bardzo intuicyjne. Można się łatwo nauczyć sygnałów jakie daje samolot gdy traci siłę nośną nawet nie mając dżoja z ForceFeedbackiem, bardzo mi się to podoba. Przy lądowaniu wręcz „czuć” moment wchodzenia płatowca w efekt przypowierzchniowy (uczcie się fizyki, to będziecie wiedzieć o co cho ), dzięki temu ten jeden z najtrudniejszych elementów każdego lotu można całkiem skutecznie i względnie szybko opanować.

A co mi sprawiło najwięcej trudności? Oderwanie się od ziemi!

Grając w stareńkiego Iłka pamiętam, że zjawisko momentu obrotowego miało pewien wpływ na zachowanie się maszyn na ziemi, ale nie aż tak jak ma to miejsce w DCS. Wierząc twórcom i pilotom, którzy latają Mustangiem w prawdziwym życiu, a mieli okazję wypowiedzieć się na temat symulatora, jest to bardzo wiernie odwzorowane. Pamiętam, że pierwsze moje próby kończyły się driftem i w najlepszym razie połamanymi goleniami podwozia, ale najczęściej po prostu znajdowałem się poza pasem startowym jako płonący wrak. Okropne uczucie Jak się okazuje, aby skutecznie operować P-51 trzeba zwracać uwagę na mnóstwo czynników, które pojawiają się w każdej fazie lotu. I albo im przeciwdziałać stosownymi ruchami sterów albo wykorzystywać je na swoją korzyść. Jednakże nie trzeba się poddawać. Przede wszystkim, jest to do ogarnięcia, zaś pierwsze udane oderwanie samolotu od ziemi, a potem lądowanie dają bardzo dużo radochy.

Silnik… potężna jednostka, która z jednej strony potrafi całkiem szybko wynieść kilka ton blachy na pułap 13 km, a z drugiej – delikatna jak jajko. Wystarczy pięć minut lotu z pełną mocą, a serce mustanga przestanie bić bez żadnego ostrzeżenia. Temperatura to też zabójstwo dla silnika, dlatego ja na ten przykład staram się latać z otwartymi radiatorami i z raczej dużą prędkością, bo przy prędkościach bliskich przeciągnięciu można bardzo szybko ugotować motor. Jeden strzał z działka AA w chłodnicę też potrafi wyłączyć nas z jakichkolwiek działań. Cóż… amerykańska technika. Ale już procedura uruchomienia wygląda bardziej jak w ruskim traktorze (widział ktoś Białoruśkę? )

Graficznie model jest wykonany bardzo starannie, wszystkie powierzchnie sterowe zmieniają swoje położenie tak jak powinny, golenie uginają się podczas lądowania, ba, nawet opony odkształcają się, gdy zbyt mocno przydzwonimy w pas startowy. Wnętrze kabiny naturalnie wykonane w pełnym trójwymiarze i z wysokorozdzielczymi teksturami. Miód dla oczu!

Pytanie teraz, czy warto kupić ten moduł? Biorąc pod uwagę, że nie ma praktycznie z czym walczyć, a jeżeli chcemy mieć porządne misje czy kampanię, to trzeba będzie sobie je samemu zrobić, można by przypuszczać, że nie bardzo się opłaca. Pozostaje jedynie latanie akrobacyjne, albo na multiplayerze. Co swoją drogą daje mnóstwo frajdy, zwłaszcza fruwanie w formacjach. Ale ponieważ można trafić czasem bardzo atrakcyjną promocję, np. niedawno można było wyrwać kucyka za 10 dolców, a aktualnie, do końca czerwca 2013 kosztuje szesnaście zielonych, to można rozważyć ewentualny zakup. Obok Hueya to jeden z najfajniejszych samolotów do oblatania w DCSie. Do zobaczenia na wirtualnym niebie. 

[Wpis na blogu autora]


Redaktor
Blogi
Wpisów30

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze