34
21.07.2012, 10:38Lektura na 8 minut

Sleeping Dogs - już graliśmy!

Sleeping Dogs ma ciężkie życie. Po porzuceniu przez Activision trafiło do Square Enix, a teraz jeszcze w ręce Berlina, który potraktował je chłodno. Czyli prawdopodobnie tak, jak potraktuje tę grę każdy, kto nie jest zakochany w azjatyckim kinie akcji.


Berlin

Sleeping Dogs to, w wielkim skrócie, po prostu GTA w klimacie azjatyckich filmów sensacyjnych. Fani wschodniego kina będą tą produkcją zachwyceni, cała reszta niekoniecznie: w kwestii fabuły i rozgrywki widzieliśmy już rzeczy zarówno lepsze, jak ciekawsze i nie do końca widzę jakiś konkretny powód, by kupować akurat Sleeping Dogs. Fabularnie jest w tym trochę Donnie Brasco, Departed, Point Break i każdego innego tworu o policjancie wkręcającym się do mafii/gangu, by opowiedzieć starą jak świat historię o miłości, zdradzie, przyjaźni, dylematach moralnych, etc., ale jakoś tym razem nie mogłem przez to przebrnąć. 

Pozwólcie więc, że fabułę Sleeping Dogs przemilczę – nie dość że grałem w wersję “preview”, która przerzuciła mnie w pewnym momencie hen daleko w przód i niewiele z tego wszystkiego wynikało, to jeszcze niczym nie różni się ona od tego, co sami napiszecie dostając za temat: “Najbardziej sztampowa historyjka gangsterska dziejąca się w Hong Kongu”. Nie zapomnijcie tylko o bohaterze, który pragnie zemsty, bo jego rodzina nie żyje.

Na poważnie w piaskownicy
Wszyscy wiemy jednak, że to rozgrywka w przypadku gier akcji z otwartym światem jest najważniejsza, bo po co komu dwa miliony kilometrów kwadratowych przestrzeni do zwiedzania skoro nie ma na nich co robić? Jak dawać graczom piaskownicę, to niech w niej będzie jakiś piasek. Sleeping Dogs pod tym względem nie zachwyca - wszystko co ma do zaoferowania już gdzieś było, tyle że zrealizowane dużo lepiej. 

Zgodnie z głównym schematem projektowania gier sandboksowych: masz główny wątek fabularny i pierdyliard misji pobocznych, które możesz wykonywać kiedy ci się zachce. Od “wielkiego jumania fur” przez przypadkowe bijatyki i obstawianie walk kogutów. Niestety Sleeping Dogs jest zdecydowanie zbyt poważne i “ciężkie” w klimacie, żeby dawać mu ulgi za złą realizację dobrych pomysłów – nie jest w stanie udźwignąć swojej własnej powagi przeciętną realizacją rozgrywki. Jadąc na walki kogutów przez pół miasta miałem nadzieję, że zobaczę motyw prosto z Saints Row: The Third i dostanę w ręce jakąś bajerancką minigierkę z dziobaniem, podskakiwaniem, lataniem i majtaniem grzebieniem... ale nie: obstawiłem kto wygra, patrzyłem jak się koguty biją, zasypiałem z nudów, odjechałem i nie wróciłem tam już więcej.

A dobrze się strzela?
Sleeping Dogs zaczyna się bardzo powoli i jeszcze wolniej się rozkręca. Ciężko nazwać chodzenie od punktu A do punktu B w ślimaczym tempie jakąkolwiek rozgrywką, ale ładnych kilka minut wprowadzenia do gry spędza się właśnie w ten sposób. Później nie jest lepiej: pierwsze zadania to wyłudzanie haraczy, bijatyka, pościg i... zaniesienie pieniędzy za obiad kobiety ze straganu do restauracji.

Prawda – to tylko tutorial, ale pozytywnie nie nastraja. Widać jednak, że nad bijatykami ktoś siedział i próbował “zrobić je dobrze”, co rzadko której grze podobnej do GTA się udaje. Może pomogły w tym konsultacje z mistrzem UFC, Georgem St-Pierre, ale pomimo tego system walki opierający się na klikaniu jednego klawisza (atak), okazyjnie drugiego (kontra) i może trzeciego od biedy (chwyt) nie zachwyca, a na dłuższą metę po prostu nudzi. Do dyspozycji ma się proste kombosy w stylu “przyciśnij trzy razy krótko, raz dłużej”, a przeciwnik dostanie trzy razy z pięści, raz z półobrotu – można bawić się w jakieś wariacje na ten temat, ale ciężko znaleźć jakiś pretekst żeby to w ogóle robić. Ciosy nie “siedzą”, a uderzony z buta w twarz wróg zamiast pluć krwią zaczyna dymić z głowy jakby miał piętnaście kilogramów kurzu we łbie zamiast mózgu.

W trakcie walk wręcz i bronią miałą można oczywiście kontrować ciosy przeciwników – wystarczy pacnąć trójkąt, kiedy wróg świeci się na czerwono. Chociaż człowiek z dobrym refleksem nie będzie w stanie nie zdążyć, to w walkach pojawia się uciążliwy lag po wyprowadzeniu kombosa: zanim gra pozwoli zareagować na cokolwiek, animacja musi się skończyć i nieuchronnie doprowadzić do przyjęcia kilku ciosów na klatę.

Najciekawsze są więc chwyty – po złapaniu przeciwnika można potarmosić się z nim chwilę, a potem skorzystać z podświetlonego na czerwono obiektu na mapie żeby wykończyć kogoś w dość widowiskowy sposób. Niestety i tu nie ma niczego naprawdę zabawnego, bo rozstawiono za mało tych czerwonych obiektów i do tego rozrzucone są jakoś tak nieprzekonywująco: kiedy wrogów kupa, tam czerwonego strasznie dużo, a kiedy mniej, to nie ma co robić - jedynie bić po twarzy w standardowy sposób. Finishery są – prawda – niezłe, ale szaleństwa nie ma: ot zmiażdżyć komuś głowę o śmietnik, rozorać twarz wiatrakiem z wywiewu na dachu, połamać żebra zamykaną kratą sklepową... i tak dalej. Byłoby to zdecydowanie ciekawsze, gdyby dało się wykorzystać przynajmniej 70% otoczenia, a nie tylko kilka elementów na krzyż. I to tak leniwie poustawianych, że widać je tylko wtedy kiedy trzeba – nigdzie w porcie śmietników nie ma, ale akurat W TYM JEDNYM MIEJSCU, w którym bić się będziesz na pewno się pojawią.

Walka z bronią w ręku też do najciekawszych nie należy. Strzelanie sprowadza się do najbardziej prymitywnego z możliwych shootera z osłonami. Kucasz za ścianą, wychylasz się żeby strzelić, wracasz za ścianę. Nic ciekawego, nic przesadnie interesującego, a i niepocieszony jestem zawsze, kiedy mam udawać, że na padzie da się precyzyjnie i szybko wycelować. Sleeping Dogs mnie pod tym względem nie ruszyło.

A jak się jeździ?
O wiele lepiej prezentuje się wszystko, co wiąże się z jeżdżeniem, bo chociaż szału i rewelacji nie ma, to akurat ten element w sandboksach jest z reguły realizowany dobrze. Przede wszystkim: model jazdy jest banalny do opanowania i “nierzeczywisty”, czyli fani samochodówek będą narzekać, a cała reszta podskoczy z radości. Samochody prowadzi się banalnie, motory łatwiej opanować niż w GTA... ale wszystko poza tymi kilkoma plusami jest po prostu złe. Mając sportowy samochód w garażu chcę mieć nim gdzie pojeździć – całe Sleeping Dogs składa się za to z wąskich uliczek, tuneli, monotonnych autostrad i... no niczego więcej. Jedna z dróg prowadząca z miasta do miasta to kręta dróżka z ruchem jednokierunkowym i o ile jazda pod prąd może wydawać się przez chwilę fajna, to po chwili zaczyna się widzieć, że w tej grze po prostu nie ma gdzie się kręcić. Nie ma po co rozwijać prędkości i nawet nie ma gdzie pobłądzić. Już GTA: San Andreas było lepiej zaprojektowane (jeżdżenie traktorem po wsiach i robienie zdjęć restauracjom na peryferiach cywilizacji, ach!) i ciekawsze niż monotonny krajobraz Sleeping Dogs

Jeżeli błądzenie odpada, to zostają misje. A te mogą wydawać się całkiem interesujące i wielowarstwowe – szczególnie te fabularne, bo w nich rzeczywiście coś się dzieje. Od pościgu za kimś na motorze przez skakanie po dachach samochodów i wyrzucanie z nich kierowców aż po eliminowanie eskorty strzelając po oponach (świetny zabieg automatycznego zwolnienia czasu, by dało się dobrze wycelować). Wszystko to dzieje się w jednej misji, a i to nie koniec: już na piechotę trzeba dogonić bydlaka, który jakimś cudem się wymknął, pokonać jego ochroniarzy i ostatecznie ubić także jego, a potem uciec przed policją. Nieźle... ale to nie szalone Saints Row: The Third, gdzie każda misja wnosiła coś nowego, kazała podejść do zabawy w zupełnie inny sposób. Sleeping Dogs jest przewidywalne i w wykonywanie fabularnych zadań ciężko się wkręcić. Szczególnie po dwóch misjach opierających się niemal na tym samym - dwóch misjach pod rząd!

Szczególnie smutnym widokiem była scena drugiego dostępnego w wersji preview pościgu – przebiec trzeba było przez dokładnie ten sam fragment miasta, co na samym początku. Nie wiem czy w pełnej wersji gry wyglądać ma to identycznie, ale jeżeli tak, to Sleeping Dogs strzela sobie w stopę bezmyślnym recyklingiem.

Podsumowując...
Można by napisać też o systemie ulepszeń, czy “perkach” zdobywanych dzięki masażom i jedzeniu z budek na ulicy, ale to wszystko już gdzieś było i nie wyróżnia się na tyle, by zawracać sobie tym głowę. Inną bardzo szumnie reklamowaną rzeczą są jednak znani aktorzy występujący w grze, ale – prawdę mówiąc – poza rzeczywiście ciut lepszym poziomem głosów niż w standardowej wielkiej produkcji za miliony dolarów, z tego też nie ma co się cieszyć. To zwykły film akcji – chwalenie się kunsztem aktorskim i scenariuszem nie ma w nim wielkiego sensu, bo nikt nie ogląda takich rzeczy dla głębi fabularnej, a dla nazwiska na plakacie. O ile więc Bruce Willis może mnie ściągnąć do kina, to znany aktor podkładający głos w grze już niestety niekoniecznie. Tym bardziej, że technologicznie wciąż nie potrafimy oddać w grach realnej mimiki twarzy, czy przekonująco animować ruchów ciała.

Ogółem jednak nie jest ani źle, ani dobrze. Sleeping Dogs cierpi z powodu dosyć nietypowego paradoksu: zamiast koncentrować się na głównym targecie, czyli fanach sandboksów z dodatkiem filmowej akcji, koncentruje się na fanach filmów, którzy lubią od czasu do czasu zagrać w jakiś sandboks. I może to nawet całkiem dobre rozwiązanie, kierować grę do konkretnego grona odbiorców, ale ja się niestety do nich nie zaliczam - z przerysowanych scen pościgów, w których wystarczy strzelić w koło samochodu, by poleciał dwa tysiące metrów w niebo cieszę się tylko wtedy, kiedy mogę przy okazji skakać z samolotu do "Power" Westa. Od tak ambitnej produkcji, jak Sleeping Dogs wymagam zdecydowanie więcej - chociażby braku hektolitrów kiczu wtłoczonych w scenariusz, który przez to ciężko jest traktować serio. Ale to prawdopodobnie jedna z podstawowych cech wschodnich filmów - klimatu, który do mnie nie trafia. I dlatego chociaż gry z otwartym światem uwielbiam, to w Sleeping Dogs grać po premierze niestety nie będę.


Redaktor
Berlin

Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!

Profil
Wpisów1396

Obserwujących9

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze