23
25.04.2012, 19:00Lektura na 4 minuty

[Po mojemu] Nowym twórcom życzę nieszczęścia

Coraz więcej wiemy o planach studia Mojang na przyszłość. Czekamy na zapowiedziane w żenującej atmosferze sporu z Bethesdą Scrolls, słyszymy też co chwilę o ukłonie w stronę programowania i sci-fi w 0x10c. Ale stawiam w ciemno, że choćby nie wiem co – te produkcje wszędzie będą figurować jako "gry twórców Minecrafta". Sukcesy bowiem cieszą, ale i szufladkują.


Adam „Adzior” Saczko

Ostatnio niezbyt często chodzę do kina – w tym roku byłem zaledwie trzykrotnie, z czego raz samemu. W ciągu ostatnich kilku lat udało mi się jednak zaobserwować pewne niepokojące zjawisko. Praktycznie za każdym razem, kiedy zapowiadano kolejną z animacji wytwórni Dreamworks, sloganem było hasło "film twórców komedii Shrek i Madagaskar". Nic w tym złego, w końcu hity służą nie tylko do wielkich zarobków w okolicach premiery, ale też do promocji w przyszłości. Zielony ogr pojawiał się jednak w zwiastunach przez całe lata, mimo że po drodze kilka filmów wypłynęło z murów firmy z Glendale. Nie da się ukryć, że produkcja z 2001 roku wyniosła swój gatunek na zupełnie inny poziom, podobnie jak fenomenalny polski dubbing, ale tak wielki sukces graweruje w świadomości widzów skojarzenia żywe do końca świata. Można trenować smoka, zbierać miód lub stać się megamocnym umysłem – i tak każdy będzie wspominał kota w butach i gadającego osła. Podobny problem występuje wśród gwiazdek muzyki pop. Nelly Furtado z I’m like a bird przerodziła się w Maneater, Beyonce porzuciła image Naughty Girl dla Broken-Hearted Girl… i tak dalej. Słyszałem też kiedyś (to tylko zasłyszana plotka, ale dobrze oddaje problem) że ponoć Ryszard Kotys nie mógł spokojnie odegrać roli w teatrze, bo ktoś z widowni krzyczał ciągle "Paździoch!". Hit daje sławę, ale utrwala pewien określony wizerunek, który z czasem może stać się ciasny.

Już teraz Scrolls i 0x10c przyklejono łatkę kolejnej gry gości od Minecrafta. Choć Mojang poza tworzeniem nowych produkcji chce też mocniej zanurzyć się w obowiązkach wydawcy, z tej szufladki będzie niezwykle trudno się wydostać. Nie wątpię w umiejętności i inwencję Notcha – przeciwnie, uważam go za wyjątkowe zjawisko w branży i życzę stu hitów na miarę klockowego sandboxa. Nie sądzę jednak, żeby udało mu się prędko pozbyć etykietki. Zwłaszcza, że nie ma takich możliwości, jak Capcom czy Nintendo, nie wspominając już o świętej trójcy zachodnich rynków. Wielkie koncerny są w stanie wypuszczać kilkadziesiąt tytułów rocznie, a wśród nich kilka blockbusterów. Kiedy na rynku pojawia się dziesięć hitów z jednej stajni, ich przebicie w pewien sposób się rozmywa, rozdrabnia. Różnica pomiędzy wydźwiękiem sukcesu małej i dużej firmy jest mniej więcej analogiczna do aglomeracji i konurbacji. I tak też się dzieje w przypadku Rocksteady, które jeszcze przez długi czas – na to wygląda – będziemy kojarzyć jedynie z Batmanem. Podobny mechanizm, choć na nieco inną skalę, wystąpił w serii Heroes of Might and Magic, której kolejne odsłony są porównywane do trzeciej tak jawnie i brutalnie, że mówi się wręcz o przekleństwie sukcesu.

Najśmieszniejsze jest to, że takie zjawisko nie jest negatywne. Każdy chciałby zostać autorem czegoś głośnego i gwizdać na to, że przyczepią mu etykietkę, bo zarobi grube miliony i ustawi rodzinę na dwa pokolenia do przodu. Twórców gier mamy mnóstwo i mało który przebija się z cienia na szczyty list sprzedaży. W takim wypadku wyjście z zacienionego tłumu – nawet jednorazowe – może być błogosławieństwem. Ale z drugiej strony… wyobraźcie sobie siebie jako twórców. Macie milion pomysłów w kolejce i chcecie je stopniowo realizować, aż tu nagle jeden mocniej wypali, a kolejne będą do niego ciągle porównywane. I prawie nie ma siły, która by to powstrzymała – frazę "produkcja twórcy Another World" w kontekście From Dust i Erica Chahi wklepywano chyba w każdym newsie dotyczącym zeszłorocznej symulacji boga. Gdybym był ambitnym developerem, to w końcu bym dostał białej gorączki. W jednym z wywiadów sprzed kilku lat siostry Przybysz z zespołu Sistars narzekały, że chciały na koncertach prezentować cały swój repertuar, a ludzie i tak krzyczeli Sutra! Nic zatem dziwnego, że nawet Ed Boon, kojarzony od wczesnego triasu z serią Mortal Kombat też chciałby sprawdzić się gdzie indziej.

Kiedy przełączam się na tryb kanapowego gracza, nie patrzę na logo producenta ani na listę płac. Dobra gra jest dobrą grą i pewnie nie tylko mi czasami zwisają okoliczności za kulisami. Patrząc na sprawę szerzej, trochę jednak szkoda, że stworzenie hitu może wiązać się z pewną niewygodą. I dlatego nowym twórcom życzę na starcie nieszczęścia i wypuszczenia debiutanckiego bubla. Albo kilku. Jak dowodzi przypadek Silicon Synapse – później Blizzarda - czasem tak bywa ciekawiej.


Redaktor
Adam „Adzior” Saczko

Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.

Profil
Wpisów2882

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze