63
8.11.2010, 09:58Lektura na 7 minut

Recenzja cdaction.pl - James Bond 007: Blood Stone (X360)

Kłopoty wytwórni Metro Goldwyn Mayer sprawiają, że to na Activision, właścicielu praw do gier z Jamesem Bondem, spoczywa obowiązek kontynuowania przygód agenta Jego Królewskiej Mości. Blood Stone ma to, co filmy z 007 - Daniela Craiga, strzelaniny i pościgi. I tak jak te filmy, trwa trzy godziny....


Hut

James Bond 007: Blood Stone
wersja testowana: X360, j. angielski
Wydawca: LEM
oficjalna cena: 209,90 zł


Blood Stone to druga, po Quantum of Solace, gra z Bondem wydawana przez Activision, który to koncern przejął prawa do marki i związanych z nią postaci od Electronic Arts. W przeciwieństwie do swojej poprzedniczki Blood Stone nie opiera się jednak na żadnym kinowym filmie – Quantum of Solace przedstawiał wydarzenia zarówno ze swojego „tytułowego” odpowiednika, jak i „Casino Royale”, Blood Stone tymczasem snuje swoją własną, nową opowieść. Mimo to nie szczędzono środków na tę produkcję (a przynajmniej spece od marketingu takie wrażenie, chcieli w nas wywołać) – w grze występuje Daniel Craig, rolę ślicznotki pełni piosenkarka Joss Stone, która nagrała nawet utwór służący, jako motyw przewodni Blood Stone, a samą produkcję powierzono nie wyrobnikom pokroju studia Beenox (często współpracującym z Activision przy takich projektach), tylko ekipie Bizarre Creations, specjalistom od gier samochodowych (i niedocenionego shootera The Club). A mimo to, wyszła gra przeciętna. Choć też, przynajmniej, jak na mój gust, niezbyt ustępująca ostatnim filmom z 007. I jak pisałem we wstępie, bardzo do nich podobna...§

Fabuła, czyli niewiarygodnie jest już w pierwszej misji
Blood Stone ma konstrukcję typowego kinowego Bonda. Pierwsza misja to przystawka do dania głównego, taka akcja na rozgrzewkę. W Atenach James Bond powstrzymuje łotra, który chciał wysadzić Akropol, a wraz z nim dwudziestkę szefów państw należących do G-20. Plan był niedorzeczny – zdaje się, że chodziło o to, by wjechać w rzeczonych przywódców autem z bombą na pokładzie, tyle tylko, że miejsce w którym miało się to stać, jest w rzeczywistości praktycznie niedostępne dla samochodów (nieważne, czy łamiących przepisy, czy nie). Zaraz potem akcja przenosi się do Istambułu, potem skaczemy jeszcze do Monaco, na Syberię (bodaj najlepszy poziom), by w nieoczekiwanym początkowo epilogu wylądować w Azji – tym razem agent próbuje już powstrzymać bieg głównej intrygi, w której ci źli, chcą przejąć tajną broń biologiczną tych dobrych. Ok, może niekoniecznie dobrych, ale przynajmniej mających na liście płac agenta Bonda. Jamesa Bonda.

Mechanizmy rozgrywki, czyli pisk opon i łomot pięści
Do gry studia Bizarre Creations idealnie pasuje określenie „gra akcji”. Przez większą część gry to shooter z elementami skradanki, z widokiem TPP i systemem osłon, ale wpleciono w niego również sekwencje pościgów. Oba te elementy – strzelanie i jeżdżenie – dopracowano tylko o tyle, o ile było to potrzebne, by jakiś niezbyt wymagający szef produkcji stwierdził: „OK, chłopaki, akceptuję, będzie wypłata”. Innymi słowy – wszystko zasadniczo działa, ale nic nie porywa.

Warto wspomnieć o dwóch elementach: tzw. focus shots, oraz telefonie komórkowym Jamesa. Focus shots to coś w stylu bullet-time'u (czy może bardziej "Mark & Execute" ze Splinter Cell: Conviction), aktywowany w dowolnym momencie specjalny rodzaj strzału, który automatycznie zabija przeciwnika. Tyle tylko, że wcześniej trzeba go naładować, a robi się to pokonując wroga bez użycia broni, czyli wręcz. To nie najlepiej wyważony element gry – wystarczy podbiec do przeciwnika i wcisnąć (X), nie przejmując się np. odpowiednim momentem wykonania takiej operacji. Z tego względu łatwo się takie „powalenia” zalicza, to z kolei ładuje Focus shots, co pozwala bez wysiłku eliminować kolejnych przeciwników.

Telefon to z kolei kiepska namiastka Bond-gadżetów znanych z filmów. To jedyna taka zabawka, z jakiej korzysta agent w grze, pozwala mu ona przede wszystkim określać pozycję przeciwników przez ściany (co czyni sekwencje skradankowe niezwykle prostymi), a także rozbrajać kamery przemysłowe (towarzyszy temu prosta mini-gierka rytmiczna). To zgrabny dodatek do rozgrywki, ale powinien być jednym z wielu podobnych – sam jak palec pokazuje tylko, że prawdziwych gadżetów w Blood Stone brakuje.

Tryb single, czyli „zaraz, to już koniec?”  
Tryb dla jednego gracza składa się w Blood Stone z – uwaga – sześciu misji (czasem, jak we wspomnianej lokacji syberyjskiej nawet rozbudowanych), przejście każdej do wyzwanie zadanie na około 30-40 minut. Przy dobrych wiatrach łącznie daje to powalające 3 godziny rozgrywki, i dam sobie za to uciąć rękę, szczególnie, jeśli policzymy czas „grywalny”, i nie będziemy wliczać weń dość długich cut-scenek. Przechodzenie gry ponownie nie ma większego sensu (choć twórcy zachęcają do tego, otwierając po zakończeniu fabuły dodatkowy, najtrudniejszy poziom trudności, o nazwie 007), bo Blood Stone niczym nas za drugim razem nie zaskoczy. Zobaczymy tą samą historię, te same skrypty, a jedyna różnica polegać będzie na tym, że będą one uruchamiać większą liczbę przeciwników. Gra wyraźnie przyśpiesza od połowy (a dokładniej od sceny w kasynie w Monaco), na jej późniejszych etapach można nawet "wczuć" się w Bonda i - zapewne zgodnie z założeniami twórców - dość płynnie łączyć skradanie się, walkę wręcz i strzelaniny, by niczym super agent, po raz kolejny ratować świat. Szkoda, że nie ma trybu wyzwań, który w jakiś sposób oceniałby tę płynność i skuteczność - czy to na poziomach ze scenariusza czy na specjalnych arenach - bo byłoby to całkiem prostym, a i miłym, sposobem na wydłużenie żywotności gry.

Nie warto wracać do gry nawet po to, by ponownie wziąć udział w pościgach, stanowiących część scenariusza – choć Blood Stone powstał w studiu Bizarre, sekwencje „jeżdżone” (nie wszystkie dosłownie) są przeciętne, oparte na maksymalnie uproszczonym modelu jazdy, korzystającym z zerowego AI wrogich kierowców (prowadzą ich skrypty). Dobrze przynajmniej, że są one dość efektowne (bo np. coś się po drodze wali, a coś innego wybucha) – kiedy Blood Stone nie miał jeszcze tytułu, internet plotkował, że będzie to „ścigałka z Bondem” i szkoda, że Bizarre nie poszło w tą stronę, bo prawdziwa samochodówka z najsłynniejszymi pościgami w historii 007 mogłaby być w ich wydaniu naprawdę ciekawą i unikatową produkcją.

Tryb multi, czyli niebiescy kontra czerwoni
Podobnie, jak Quantum of Solace, również i Blood Stone oferuje tryby sieciowe – i podobnie, jak wtedy, zastanawiam się po co. Multiplayer składa się z trzech trybów - Team Deathmatch, Last Man Standing (drużynowy deathmatch z tylko jednym życiem) i paru map typu Objective (na których trzeba wykonywać wskazane zadania). W potyczkach biorą udział dwie drużyny (Niebiescy i Czerwoni), całość jest dość grywalna (ma nawet system rang), ale biorąc pod uwagę fakt, że jutro wychodzi Call of Duty: Black Ops i tak byłem zaskoczony, że serwery nie świeciły pustkami (inna sprawa, że na Xbox Live zawsze są chętni do gry, a gra ma kilka dość łatwych Osiągnięć w multi). Słabość multi to również pozbawione pomysłu mapy - lokacje tworzone jak pod rozgrywki w sieci (symetryczne, ze skrzyniami

Oprawa audiowideo, czyli bywa ładnie
Wbrew pozorom, w przypadku Blood Stone, ten akapit jet najtrudniejszy, bowiem nie za bardzo wiadomo, co o oprawie gry napisać – tak jest bez wyrazu. Nie znaczy to wcale, że grafika czy ścieżka dźwiękowa stoją na niskim poziomie, wręcz przeciwnie, oba te elementy prezentują się całkiem solidnie, ale nie ma w nich też nic, co można by specjalnie pochwalić. Może poza eksplozjami (i wszystkimi towarzyszącymi im efektami) w sekwencjach ściganych – te naprawdę mogą się podobać. Poza tym dostajemy przeciętne lokacje, przeciętną animację postaci (kiepską w zbliżeniach na twarz), bondowski, ale nie zapadający w pamięć soundtrack i piosenkę Joss Stonę, taka samą, jak wszystkie inne tej piosenkarki. I znów - ciekawsze obrazki dostajemy w drugiej połowie gry, szczególnie sceny na pędzącym przez syberyjską rzekę poduszkowcu mogą się podobać. Ogólnie jednak jest po prostu średnio.

Podsumowanie, czyli wstrząśnięty i zmieszany
Blood Stone to gra, nawiązująca do legendarnej marki, do produkcji której zatrudniono kilka wielkich nazwisk i niezłe studio – a mimo to, wyszedł średniak, w którego zagrają z przyjemnością tylko najwięksi fani agenta 007. Być może sługa Jego Królewskiej Mości ma licencję na zabijanie, ale twórcy gier z jego udziałem, nie mogą zdobyć licencji na grywalność – i jak widać nawet tak uznane ekipy, jak Treyarch (przy Quantum of Solace) i Bizarre Creations (przy Blood Stone), mają z tym problem. Może więc lepiej dać Bondowi dożyć późnej starości na dużym ekranie i zająć się czymś innym?

Ocena: 6,5 na 10

----

Plusy:

  • efektowne pościgi
  • czołówka, jak z filmu
  • Minusy:

  • całość bez wyrazu i bez emocji
  • to króciutka gra w trybie dla jednego gracza...
  • …z kiepskim multplayerem

  • Redaktor
    Hut
    Wpisów4059

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze