9
8.12.2020, 13:46Lektura na 5 minut

League of Legends: Wild Rift – już graliśmy!

Pierwszą i ostatnią mobilną Mobą, z jaką miałam do czynienia, było niezłe Vainglory... w 2014. Przejście na mobilnego LoL-a jest jak wymiana wysłużonego sprzętu na nowego, potężnego kompa. Albo przeskok z PS3 nawet nie na PS4, ale od razu PS5.


Iza „9kier” Pogiernicka

Przyznaję, że od pierwszej zapowiedzi byłam nastawiona do gry bardzo sceptycznie. Wyobrażałam sobie albo postacie, które ślamazarnie ruszają na linię, albo niewymagające mobilne klikadełko, które pod względem taktycznym startu nie ma do pecetowego League of Legends. Wild Rift nie jest jednak ani jednym, ani drugim. Wprawdzie developerzy Riotu musieli wprowadzić pewne modyfikacje związane z potrzebami graczy mobilnych – choćby przeoranie interfejsu i przystosowanie zabawy do sterowania dotykowego czy zwiększenie tempa rozgrywki, żeby mecze trwały kwadrans, a nie 40 minut – ale rdzeń mechaniki pozostał taki sam.


(Kliknij, aby powiększyć)

Gdzie ten Baron?!
Zamiast pójść na łatwiznę i zaoferować graczom jedną linię jak na ARAM-ach twórcy skoncentrowali się na jak najwierniejszym odzwierciedleniu dynamiki znanej z Summoner’s Rift. We wczesnej fazie gry, po pierwszych zakupach, bohaterowie standardowo dzielą się na linie i skupiają się na dobijaniu minionów, a jeden biegnie do dżungli zabijać potwory. Największą zmianą jest tu fakt, że dla wygody sterowania drużyna zawsze startuje w lewym dolnym rogu, co oznacza, że czasami mapa jest odwrócona – wtedy smok z prawej strony trafia na lewą, a czempion, który normalnie szedłby na topa, ląduje, wydawałoby się, na bocie.

W ciągu kilku godzin z Wild Rift raz tylko zdarzyło mi się, że Miss Fortune, którą miałam wspierać, nie ogarnęła, że mapa jest odwrócona – choć informują o tym na początku animacja i okno, które da się wyłączyć – więc samotnie walczyłam Soną przeciwko dwójce bohaterów, licząc na pomoc dżunglera. Przepychanki na linii oraz last-hitowanie stanowią filar zabawy również w wersji mobilnej i żeby było łatwiej, gra oznacza miniony gotowe do dobicia, aby dać szansę także tym, którzy z Mobami nie mieli wcześniej do czynienia.


(Kliknij, aby powiększyć)

Ukryte opcje
Zmian tego typu jest sporo, a najważniejszą wydaje mi się możliwość oznaczania ofiar. Przyznaję, że jak kocham umiejętności celowane w pecetowej wersji (Lux, Morgana, Ziggs, Nami), tak nie jestem jeszcze przekonana do nich na telefonie. Mierzenie w warunkach bitewnych (bo w samouczku to każdy potrafi!) wydaje się trudne i raczej toporne, zwłaszcza jeśli chodzi o zdolności targetujące nie przeciwników, lecz kompanów. Z oponentami jest prościej – dopóki nie zmienisz ofiary, gra automatycznie zakłada, że celujesz w pobliskiego czempiona, a nie miniona, a mając w okolicy dwóch wrogich bohaterów, wybierasz tego z niższą ilością zdrowia. Jeśli jesteś pod wieżą i nie chcesz jej prowokować, wzięcie na cel jej zamiast bohatera to kwestia jednego kliknięcia.

W dodatku Riotowcy wprowadzili do gry moją ulubioną opcję, którą trzeba jednak, jak dowiedziałam się z jednego z samouczków, włączyć w ustawieniach – możliwość celowania poprzez wybranie portretu. Oznacza to, że w czasie przepychanek na linii wystarczy kliknąć czyjąś podobiznę, by wszystkie ataki podstawowe i umiejętności ofensywne targetowały wybranego nieszczęśnika. Jeśli zbytnio się oddali, połączenie między wami zniknie.


(Kliknij, aby powiększyć)

Żegnaj, Nami
Ta świetna mechanika dla żółtodziobów – bo przecież doświadczeni gracze nie zawsze celują w przeciwnika, tylko przewidują, w którą stronę pójdzie – nie sprawdza się jednak kompletnie przy zdolnościach wspierających, takich jak nakładanie tarcz czy leczenie. „W” u Nami kliknięte w panice bez celowania trafi ją, choćby miała pełne zdrowie, zamiast towarzyszącego jej kompana, a mierzenie jest średnio wygodne. Z tego względu na czas ogrywania wczesnej wersji w zasadzie zrezygnowałam z tego typu supportów, wybierając w tej roli wyłącznie niewymagającą celowania Sonę oraz Blitzcranka.

Najprzyjemniej grało mi się chyba – i mówię to z ciężkim sercem, bo nie cierpię tego czempiona – Garenem, którego umiejętności są wręcz stworzone do sterowania dotykowego. W życiu też nie sądziłam, że spodoba mi się Master Yi, ale mobilny LoL zachęcił mnie do przetestowania bohaterów, których nie czuję na pecetowym Rifcie. Celowo nie opisuję zdolności poszczególnych postaci, bo są – ponoć nie kropka w kropkę, ale osobiście nie widziałam do tej pory większych zmian – przeniesione z blaszaków. Oczywiście ograłam zaledwie niewielki wycinek puli bohaterów, których już teraz można liczyć w dziesiątkach. Paru moich ulubionych, np. wspomnianej Morgany, Malzahara czy Maokaia, niestety brakuje.


(Kliknij, aby powiększyć)

Kupię kciuk
Levelowanie (do 15. poziomu, z ultem na 5.) jest faktycznie przyśpieszone i mimo taktycznych podchodów – a jest tu wszystko, z bitwami pod smokiem i kradzieżą Barona włącznie – mecze trwają tak długo jak ARAM-y. Uproszczono kupowanie ekwipunku, który można zamówić w sklepie, a potem tylko klikać ikonki składowych przedmiotów po powrocie do bazy, by móc szybko wrócić do zabawy. Zmian jest oczywiście więcej, ale najlepiej będzie, jeśli przekonasz się o nich na własnej skórze – otwarta beta w Polsce startuje już w czwartek 10 grudnia. Będziesz w stanie zalogować się przez konto w kliencie Riotu.

Bolączki – naturalnie oprócz braku topornego sterowania supportami – widzę dwie. Po pierwsze zakupione na pececie skórki nie przenoszą się do wersji mobilnej. Po drugie, ważniejsze, ciągły bieg wymaga nieustannego przyciskania kciuka do ekranu i po paru godzinach grania trochę mnie boli, a chciałabym zagrać jeszcze jeden mecz! Albo pięć.


Redaktor
Iza „9kier” Pogiernicka

Streamuję w przyjemnej atmosferze gry, których nie znasz. Zajrzyj: www.twitch.tv/9kier ;)

Profil
Wpisów386

Obserwujących27

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze