9
13.08.2018, 11:00Lektura na 4 minuty

[Tydzień z World of Warcraft: Battle for Azeroth] Na początku była alfa

A później dwie bety. I armagedon.


Aleksander „Allor” Olszewski

Pierwszy raz z World of Warcraft zetknąłem się w niewielkim pokoiku gdzieś w centrum biznesowym, bodajże w Londynie. Była to głęboka alfa, a z całej prezentacji w pamięci utkwiły mi płynne przechodzenie między krainami oraz bonusy dla osób mających mniej czasu na granie. W czasach, gdy standardem były ekrany ładowania pojawiające się nawet przy wchodzeniu do budynków, a MMO tworzono z myślą o osobach mających mniej więcej dwadzieścia trzy godziny na granie na dobę – tak, to było interesujące.

Nie przygotowało mnie to jednak na późniejsze beta-testy. Zresztą nie tylko mnie, bo z redakcji załapali się na nie także gem i eld. Wcześniejsze prezentacje i przecieki to jedno. Ale gdy pierwszy raz na własne oczy zobaczyłem pokryte śniegiem góry w pobliżu krasnoludzkiej stolicy, Ironforge... gdy po raz pierwszy przekroczyłem jej progi... i gdy już mój komputer załadował wszystkie potrzebne dane, a liczbę fps-ów mogłem przestać liczyć w sekundach na klatkę... To było ogromne! I genialne! Jakimś cudem Blizzardowi udało się stworzyć świat i rządzące nim zasady, które nie tylko na wiele pozwalały, ale przede wszystkim były nad wyraz przyjazne dla początkujących. Zaczynało się z dwiema umiejętnościami, w odległości paru metrów od postaci z wielkim żółtym wykrzyknikiem nad głową, która dawała pierwsze proste zadania w stylu „zabij 5 pająków”. Wyszukane? Gdzie tam. Zmieniające spojrzenie na świat? Jak najbardziej! Nagle okazało się bowiem, że da się stworzyć MMO z przyjaznym interfejsem, a proste zadania, irytujące w tradycyjnych erpegach, wcale nie muszą nużyć. Wystarczyło tylko zadbać o odpowiednią ich różnorodność, liczbę i ciekawą okolicę. Najważniejsze jednak, że w końcu dostaliśmy MMO, w którym zamiast bezmyślnie rozwalać setki wrogów, by zdobyć poziom, wykonywało się kolejne questy, a levele wpadały „przy okazji”. To była rewolucja!

Trwała jednak niestety tylko dwa tygodnie. A ostatniego dnia, w ramach podziękowania, przeżyliśmy inwazję elementali. Znaczy – przeżyliśmy tak długo, jak tylko się dało, bo ostatecznie apokalipsy nie sposób było powstrzymać. Nastał czas smutku, bo w Europie testy World of Warcraft miały się rozpocząć dopiero za parę miesięcy.

Ale gdy się już rozpoczęły, gdy można się było ponownie przenieść do Azeroth... Tak, warto było czekać! Tym bardziej, że ruszyła także przedsprzedaż pełnej wersji. Zamówienie robiliśmy w redakcji wspólnie, oczywiście z dostawą do Sukiennic – by móc zagrać, gdy tylko wstaną serwery. Co prawie się udało, bo nie dość że kurier dotarł około południa, to jeszcze ówczesny Naczelny nie zauważył, że to były prywatne zamówienia i gdy już paczkę – po dopiciu kawy – rozpakował, zabrał się za szukanie chętnych, którzy mieliby gry przygarnąć... Na szczęście udało się to szybko wyjaśnić i tak zaczęła się moja kilkuletnia przygoda w Azeroth i pobliskich planach egzystencji.

For the Horde! Moo!

PS Do redakcji przyszła także jedna z bardzo niewielu kolekcjonerskich edycji WoW-a, normalnie w Polsce niedostępnych. A że – jak wszystko – trafiła do Naczelnego, który sam nie grał, to... nie, nie spytał bynajmniej, czy któryś z redaktorów by ją może chciał. Nie, to byłoby za proste. Zamiast tego oddał ją w DTP – i to wcale nie osobie, która w WoW-a grała. Ech...

PPS Kilka tygodni po premierze przyjechał do mnie brat obłożony księgami (takimi prawdziwymi) do D&D. W planach mieliśmy weekend z kośćmi (też prawdziwymi) i kościejami (wyimaginowanymi). Ale że dotarł przed śniadaniem, to aby się nie nudził, włączyłem mu WoW-a. Zrobił sobie orka i... tyle było z planów. Od kompa odspawał się dopiero przed północą. I kilkanaście godzin później miał już własnego orka na własnym koncie.

PPPS Oczywiście nie wszystko poszło tak idealnie. W WoW-a chciało grać tak wiele osób, że serwery szybko się przepełniły. Zanim dostawiono odpowiednią liczbę nowych, na zalogowanie czekało się nawet po kilkadziesiąt minut! Ba, w przypadku tych najpopularniejszych serwerów problemy zdarzały się jeszcze przez kilka miesięcy. Do tego co bardziej pechowi osobnicy toczyli boje z dostawcami netu nie tylko o obniżenie lagów, ale nawet o samą możliwość zagrania. Bo jedna z dwóch niemieckich serwerowni, z których korzystał Blizzard w Europie, nie lubiła się z niektórymi adresami IP – a dużą ich pulę przyznano chwilę wcześniej jednemu z największych polskich dostawców netu. Choć nerwów napsuło to sporo, ze znajomych wytrwali wszyscy, nawet ci najbardziej pechowi.

Bo WoW naprawdę był aż tak „wow”!


Czytaj dalej

Redaktor
Aleksander „Allor” Olszewski
Wpisów723

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze