332
19.12.2015, 16:30Lektura na 7 minut

Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy ? recenzja cdaction.pl

Jeśli boisz się OGROMNYCH spoilerów dotyczących najnowszego produktu z linii STAR WARS, nie otwieraj tego tekstu.


Cross

 

Galaktykę ogarnął chaos. Luke Skywalker, najpotężniejszy rycerz Jedi we wszechświecie, ukrył się na nieznanej planecie - niby nie chce, by ktokolwiek go znalazł, ale z jakiegoś powodu zostawił po sobie podzieloną na kilka części mapę, o którą biją się teraz wszystkie najpotężniejsze siły we wszystkich znanych układach i przez którą giną jego najbliżsi. Nośnik danych, który jest kluczem do odnalezienia Skywalkera przez jego siostrę, popycha fabułę do przodu przez pierwszą godzinę filmu - potem okazuje się, że był to tylko nieważny McGuffin, zmyłka, bo tak naprawdę w tym filmie chodzi o powstrzymanie JESZCZE JEDNEJ Gwiazdy Śmierci. Sorry, Mark Hamill - zalśnisz na ekranach dopiero za dwa lata.

A kto jest zamieszany w centralny konflikt Przebudzenia Mocy? Republika, która pojawia się w jednej scenie i natychmiast dzieli los Alderaan. Ruch Oporu, który z jakiegoś powodu jest osobnym bytem od Republiki - obstawiam, że ten powód to "nikt by im nie kibicował, gdyby byli silniejsi". Wreszcie Najwyższy Porządek, czyli niedobitki Imperium, frakcja, której jakimś cudem "ci dobrzy" pozwolili przerobić całą planetę w broń masowej zagłady. Jakim cudem do tego doszło po porażce Palpatine'a, kto czym rządzi, jaki jest teraz podział wpływów w Galaktyce, dlaczego Leia nie wezwała już dziesięć lat temu Republiki do zniszczenia kosmicznych nazistów planujących serię planetobójstw? Nie wiemy tego. Abrams popełnił dokładne przeciwieństwo błędów "Mrocznego widma". Lucas w pierwszym prequelu od pierwszej linijki wstępu zamęczał nas opodatkowaniem tras handlowych przez Federację Handlową - Abrams nie ma ochoty nawet wspomnieć słowem o sytuacji politycznej, przez co nie jesteśmy w stanie zupełnie stwierdzić, kto wygrywa wojnę i jak bardzo. Pamiętacie, jak już pierwsze ujęcie Nowej Nadziei wyjaśniło nam stan wojny? Księżniczka leci malutkim statkiem, latająca baza Dartha Vadera nawet nie mieści się w kadrze. Bang, wiemy wszystko, co mamy wiedzieć. Prostota jest dobra, J.J.!

Ale z drugiej strony... następcy Imperium, delikatnie mówiąc, nie zachwycają. Jakie są cztery główne postaci w Najwyższym Porządku?

- Kapitan Phasma, bezużyteczna bardziej, niż Boba Fett w szóstej części sagi,

- Generał Hux, tutejsza wersja Adolfa Hitlera pokazywana w ujęciach rodem z "Triumfu woli" Leni Riefenstahl, co bardziej śmieszy niż straszy - żeby zrobić stosowne nawiązanie do nazizmu, trzeba się napracować, a nie tylko pokazać z subtelnością godną średniowiecznego tarana hajlujących szturmowców,

- Snoke, szef wszystkich szefów o śmiesznym imieniu, którego rola przypomina mi Thanosa ze "Strażników Galaktyki" - trochę powarczy, trochę porozkazuje, ale w ostatecznym rachunku jest tylko hologramem, który nic nie osiąga i który ma symboliczny wpływ na fabułę,

- Kylo Ren, fan Haydena Christensena o dojrzałości emocjonalnej piętnastolatka, który zasługuje na osobny akapit.

star-wars-przebudzenie-mocy-japonia_176vg.jpg

Ach, Kylo Ren, chłopiec o urodzie rodem z serialu "Dziewczyny", którego zdjęcie maski zostało przywitane przez widownię mojego kina salwą okrutnego śmiechu. Dzieciak, który na złe wieści reaguje wrzaskami i demolowaniem rzeczy w swoim pokoju. Nie przeczę, pomysł na żenującego wannabe Darth Vadera, który w głębi duszy wie, że nie postępuje właściwie, jest interesujący - zawiodło jednak wykonanie. Czy Kylo jest groźny? Nie - jego lista osiągnięć zamyka się w "zabił dwóch bezbronnych, starych facetów" i "zlecił swoim ludziom zmasakrowanie biednej wioski na pustyni". Jeśli kogoś złapie i zamknie w celi, ten po pięciu minutach niechybnie ucieknie. Teoretycznie umie zatrzymywać pociski z blastera, ale i tak daje się zranić kosmicznemu niedźwiedziowi z kuszą. Kiedy walczy na miecze świetlne z przypadkowym szturmowcem, znowu doznaje kontuzji i LEDWO wygrywa. Ba, kiedy walczy z dziewczyną, która nauczyła się używać Mocy dziesięć minut temu i która pierwszy raz w życiu trzyma miecz świetlny, obrywa bardziej, niż Ronda Rousey od Holly Holm miesiąc temu. Niektórzy usprawiedliwiają go jako "ciekawy casus wielowymiarowego łotra", ale ja zupełnie nie jestem w stanie się zgodzić. Takie są zamiary, jasne... ale zamiary to jedno, a taśma filmowa to drugie. Motywacje Kylo są skrajnie idiotyczne - chce pójść w ślady dziadka, który przecież w ostatnich chwilach życia zdał już sobie sprawę "wow, od kilkudziesięciu lat byłem totalnym kretynem, rodzina jest ważna". Kiedy mówi o swoich rozterkach, tak naprawdę nie mówi nic konkretnego - plecie jakieś bzdury o świetle, które chce go odwieść od ciemności, ale i tak zachowuje się jak mhroczny, płytki fan Evanescence i Linkin Parka. Każdy, kto przeżył już wiek nastoletni, wspomina podobną fazę ze wstydem. A gdy do zażenowania konfliktem moralnym na poziomie piętnastolatka i ciągłymi porazkami dochodzi jeszcze nienawiść za zabicie maskotki serii, jak zwykle czarującego Hana Solo... jak można żywić do Kylo jakąkolwiek sympatię?

Z drugiej strony Ren to idealny symbol nieudolności Najwyższego Porządku - durniów, którzy na zawsze są skazani na powtarzanie błędów poprzedników i ponoszenie za to konsekwencji. Do diabła, po raz trzeci budujecie Gwiazdę Śmierci i po raz trzeci dajecie ją sobie załatwić w ten sam sposób? Czy jesteście totalnymi imbecylami? Niestety tak, bo tak zadecydowali najprawdopodobniej księgowi. Jakiś przedstawiciel LucasArts ze smykałką do biznesu wiedział, że po koszmarze prequelów fanom wystarczy remake Nowej Nadziei, by zaczęli eksplodować na forach internetowych łzami i wyznaniami w stylu "Znowu czułem się, jakby Star Wars wróciło!". Wszystkie planety wydają się być skądś znane (po kolei widzimy nowe Tatooine, nowy Endor i nowy Hoth), Han Solo celem fanserwisu znowu staje się przebiegłym szmuglerem (nie kupuję taniego usprawiedliwenia w stylu "TYLKO TO UMIEM", sorry), mamy nawet duplikat sceny wybuchu Aldeeran. Cała struktura jest zerżnięta z pierwszego filmu - Imperium szuka droida z planami, na pustynnej planecie w biedzie wychowywany jest przyszły mistrz Jedi, podstarzały mentor zastępuje głównemu bohaterowi ojca i ginie na jego oczach w bazie wroga podczas walki z głównym łotrem... cholera, mógłbym tak cały dzień. A gdybym chciał oglądać znowu Nową Nadzieję, obejrzałbym Nową Nadzieję. Film i dla przeciętnego zjadacza popcornu, i dla kinomana rozpoznającego wszystkie inteligentne nawiązania do ważnych dzieł kinematografii. Jeśli poczytacie więcej o tym, jak Lucas podszedł do tworzenia do czwartego epizodu, zobaczycie, jak obeznanym kulturowo był człowiekiem i jak doskonale zawarł to w swoim opus magnum - zremiksował wszystkie filmy, które ukształtowały go jako człowieka (Akira Kurosawa, Casablanca, awangardowe krótkometrażówki...), robiąc mieszankę wybuchową tego, co w nich najseksowniejsze. Abrams nie jest w jednym procencie tak odważny, jak jego poprzednik, i cytuje... tylko Lucasa (chyba że liczymy czerwoną rekę C3PO jako nawiązanie do Metal Gear Solid V). W efekcie mamy film, który już obejrzeliśmy, tylko wtórny. Gorszy. Momentami wręcz nudny.

Star-Wars-Force-Awakens_www_bzws1.jpg

Ale tylko momentami, bo jednak Przebudzenie Mocy to sprawny kawałek kina. O ironio, John Boyega, czyli najbardziej kontrowersyjny przed premierą "czarny szturmowiec", okazał się najlepszą częścią filmu - jako Finn ma najlepiej zarysowany rys charakterologiczny, serwuje nam najlepsze żarty, mimo pewnej fajtłapowatości emanuje charyzmą. Ma też świetną chemię z główną bohaterką, niemal pozbawioną rys główną bohaterką Rey, która sprawnie wchodzi w buty noszone w oryginalnej trylogii przez Luke'a Skywalkera. Kiedy tylko pojawia się tu jakiś zupełnie nowy, nie-Lucasowy element, czujesz, dreszcz ekscytacji. Reżyseria zdjęć jest bezbłędna, sceny akcji co najmniej poprawne, John Williams znów serwuje nam świetną muzykę (szkoda, że inżynierowie dźwięków nie robią z niej pełnego użytku - złapanie przez Rey po raz pierwszy miecza świetlnego powinno dawać trzy razy większego kopa, niż daje). Jasne, jeśli przyćmicie krytyczne myślenie, zobaczycie film na tyle doszlifowany przez producentów, że będziecie bawić się znakomicie. Ale jeśli będziecie chcieli czegoś z sercem, z przesłaniem, z duszą autora, z nawiązaniami do "Ukrytej fortecy" lub Cafe Americain, czegoś otwierającego wam głowy tak, jak Nowa Nadzieja w 1977 - nie dajcie się zwieść hajpowi. To tylko sprawny symbol obecnego stanu Hollywood - fabryki snów tylko takich, które da się przerobić we franczyzy, fabryki corocznych dwudziestu filmów Marvela, fabryki przerabiającej nawet dwustustronicową książkę na dwadzieścia części i sprzedającej merch ludziom, którzy jeszcze nie wiedzą, co reprezentuje. Już słyszę, że cosplayerzy Kylo Rena głośno marudzą na to, czym się okazał - i tak naprawdę to chyba najważniejszy sposób, w jaki Przebudzenie Mocy wpłynie na ich życie.

P.S. Dlaczego R2D2 postanowił wyjść z depresji/śpiączki akurat na koniec filmu? Co za szczęśliwy zbieg okoliczności! Prawie tak szczęśliwy, jak znalezienie na wysypisku Sokoła Millenium i natrafienie na Hana Solo pięć minut później! (Nie, żeby Nowa Nadzieja nie miała też sporo fartownych przypadków, ale... no, dajcież spokój).

P.S.2. To ostatnie ujęcie z helikoptera było koszmarne - ktoś tu chciał naśladować Petera Jacksona. W sumie trafnie, bo wychodząc z kina, czułem się, jakbym właśnie miał za sobą kolejnego Hobbita.


Redaktor
Cross
Wpisów2216

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze