20
24.09.2015, 15:00Lektura na 6 minut

Rise of the Tomb Raider ? zapowiedź cdaction.pl!

Tomb Raider z 2013 roku to dziwaczny przypadek. Pomimo niemal kompletnej przebudowy gameplayu, spotkał się z przychylnym przyjęciem. Skoro Lara przetrwała nieuchronną, zdawałoby się, gównoburzę bez jednej plamki na ślicznie wymodelowanej twarzyczce, można się było spodziewać, że kolejna część pójdzie w tym samym kierunku. Czy na pewno? By się o tym przekonać, opuściłem ciepłą jak na tę porę roku Polskę i udałem się do wiecznie ponurego Londynu. No, ale czego nie robi się dla pięknej niewiasty...


Paweł „Cursian” Raban

Rise of the Tomb Raider
X360, XBO
Premiera: 13 listopada 2015

tomb-raider-event-1_177hv.png

Zacznijmy od fabuły, bo to właśnie ona była najsłabszym elementem poprzedniego Tomb Raidera. Choć ku „uciesze” wszystkich zainteresowanych za opowieść ponownie odpowiada Rhianna Pratchett, to tym razem całość zapowiada się o wiele bardziej interesująco. Dręczona wspomnieniami z Yamatai bohaterka zmaga się nie tylko z własną psychiką, ale i potężną, tajemniczą organizacją o nazwie Trójca. Świetnie finansowani najemnicy zdyskredytowali bohaterkę i wmówili światu, że jej opowieści to jedynie brednie zrodzone w umęczonym przeżytą tragedią umyśle. Lara stara się udowodnić prawdziwość swoich słów, a zarazem odkryć sekret nieśmiertelności. W tym celu podąża za zawartymi w dzienniku ojca zapiskami wskazującymi postać legendarnego Proroka – starożytnego mędrca, który według podań miał zatriumfować nad śmiercią. Choć ludzie z Crystal Dynamics zawzięcie milczeli na jego temat, to z dużym prawdopodobieństwem został wzorowany na znanym z rosyjskich bajek Kościeju - niewrażliwym na ciosy magu, który mógł zostać pokonany jedynie wówczas, gdy śmiałek o czystych intencjach odnajdzie i zniszczy jego ukryte po za ciałem serce. Drugim ważnym dla fabuły wątkiem ma być zatopione miasto Kiteż (nazywane niekiedy rosyjską Szamballą), lecz jego rola pozostaje jak na razie zagadką.  

No dobrze, dość już gdybania – zajmijmy się tym, co wiemy na pewno. Udostępniony dziennikarzom fragment pochodził z początku obliczonej na od 15 (w przypadku zaliczania wyłącznie wątku głównego) do 40 (o ile interesują was znajdźki) godzin kampanii. Lara wraz ze znanym z pokładu Endurance kucharzem Johnah wspina się po ogromnym, oblodzonym szczycie gdzieś na dalekiej Syberii. Kilkuminutowa sekwencja to istny rollercoaster emocji – szalejący wicher miota bohaterami jak szmacianymi lalkami, ogromne bryły lodu i śniegu mijają ich o milimetry zmuszając do podejmowania karkołomnych decyzji i ratowania życia dosłownie w ostatniej chwili. Mało to wszystko mądre i niemal w całości oparte na skryptach, ale spełnia swoje zadanie i pompuje adrenalinę. O ile przez pierwsze 15 minut przymykałem oko na to, że gra za bardzo mnie nie potrzebowała (wiadomo, na początku muszą być fajerwerki), to gdy sytuacja powtórzyła się również w części poświęconej Syrii zacząłem się nieco niepokoić. Jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie, bo rychły powrót w lodowate objęcia Matuszki Rosiji stał się zarazem okazją do zapoznania się ze spokojniejszym obliczem nowego dziecka Crystal Dynamics.

Tak czy inaczej powiedzmy to sobie od razu: marketingowa paplanina o otwartym świecie ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co pociskane przez ekologów banialuki na temat decydującego wpływu człowieka na efekt cieplarniany - owszem, gdzieś w tym wszystkim tkwi ziarno prawdy, ale większość to radosne bicie piany i bezwstydne naginanie faktów. Choć świat w Rise of the Tomb Raider jest rzekomo trzy razy większy niż w poprzedniczce, to nie liczcie na rozległe przestrzenie rodem z sandboxów. Lokacje ponownie przybrały postać obszernych hubów połączonych wąskimi, odblokowywanymi wraz z postępami kampanii przejściami. 

Oprócz zaliczania głównej linii fabularnej możemy również zająć się szeregiem atrakcji dodatkowych: zbieraniem artefaktów, pomocą napotkanym tubylcom lub eksploracją opcjonalnych krypt. Zgodnie z obietnicami twórców, tych ostatnich jest wyraźnie więcej. Przez nieco ponad trzy godziny, jakie spędziłem z grą, widziałem wejścia do kilku tego typu obiektów, ale z racji braku określonych umiejętności (kłaniają się elementy metroidvanii) osobiście zwiedziłem tylko jedną. Zamarznięty, zwisający ze skarpy statek żaglowy wyglądał przekozacko, ale nie stanowił większego wyzwania ani dla palców, ani tym bardziej dla umysłu. Kilka susów po połamanych masztach, skruszenie paru brył lodu i voilà! Skarbiec, a w nim obok standardowego barachła również technika łucznicza zwiększająca strzeleckie umiejętności bohaterki. Autorzy starali się mnie co prawda utrzymać w przekonaniu, że to tylko pierwsze koty za płoty, a kolejne wyzwania będą już znacznie trudniejsze, ale wiecie jak jest – nie uwierzę, póki nie zobaczę.  

tomb-raider-event-3_177hv.png

Przed wyjazdem na pokaz intrygowały mnie przede wszystkim dwa elementy gry: konieczność rozwijania umiejętności lingwistycznych Croftówny oraz zwiększona rola elementów skradankowych. W tym pierwszym wypadku czekało mnie kompletne rozczarowanie. Całość sprowadza się bowiem do zbierania porzuconych tu i ówdzie zapisków, a tym samym zyskiwania dostępu do nieosiągalnych inaczej precjozów. Szkoda, bo wyobraźnia rysowała piękną perspektywę podsłuchiwania wrogów, zdobywania informacji od tubylców i tysiąca innych możliwości. Jeśli chodzi o skrytobójstwo, to tutaj jest na szczęście zdecydowanie lepiej. Bohaterka zyskała możliwość odwracania uwagi wrogów, eliminowania ich spod wody, z gałęzi drzew, dachów i tym podobnych miejsc. Nie osiągnęła jeszcze poziomu Ezia i ekipy, ale radzi sobie na tyle dobrze, by oczyścić sporą część wrażego obozu nim w powietrzu zaświszczą ołowiani kumple.  

System rozwoju bohaterki pozostał w dużej mierze niezmieniony. Podobnie jak poprzednio zbierane w trakcie zabawy punkty umiejętności zamienimy na talenty wyłącznie przy specjalnych ogniskach. Doskonale znane fanom drzewka Walki, Łowów i Przetrwania powracają, acz tym razem w znacznie bardziej rozbudowanej formie. Uwagę zwraca również nowy system craftingu. Jak zapewne pamiętacie w TR z 2013 za wszelkie ulepszenia płaciło się jednym i tym samym surowcem. Tym razem jest nieco inaczej – by wydziergać sobie nowy strój, sakwę (tak, tym razem można tworzyć również i je) lub usprawnić jedną z broni należy zdobyć ściśle określone materiały. Potrzebujesz rogów lub skór? Idź na polowanie. Chcesz drewna? Nie obejdzie się bez wyprawy do lasu. Żeby nie było zbyt upierdliwie wszystkie aktywne elementy można podświetlić wciskając prawy drążek pada. Zbędne ułatwienie? Niekoniecznie. Naprawdę chcielibyście łazić z nosem w trawie w poszukiwaniu interaktywnego muchomora lub zastanawiać się, dlaczego ta cholerna gałąź nie chce się ułamać? No właśnie… 

tomb-raider-event-4_177hv.png

Czytając tę litanię narzekań mogliście odnieść mylne wrażenie, że Rise of the Tomb Raider będzie kompletnym klopsem. To nie tak – jeśli podobała się wam poprzednia część, to i teraz będziecie się bardzo dobrze bawić. Dynamiczne walki przerywane prostą, acz przyjemną eksploracją nadal dostarczają dużo satysfakcji. Ostrzegam tylko, byście nie dali się zwieść zapowiedziom przełomowych nowości i rzyciokopnych „ficzerów”. Wszystko wskazuje na to, że to dokładnie ta sama gra co dwa lata temu. Tylko tyle i aż tyle, chciałoby się rzec. 

PS: Choć już jakiś czas temu potwierdzono, że w Rise of the Tomb Raider nie będzie typowego multiplayera, to w menu znalazłem wiele mówiącą opcję „online features”. Niestety zgodnie z odwieczną tradycją przedpremierowych pokazów na pytanie o jej naturę usłyszałem jedynie sakramentalne: „jeszcze nie możemy o tym mówić”. 

 

Cieszy:

+ nadal gra się w to całkiem przyjemnie?
+ fabuła zapowiada się na nieco mniej tragiczną
?+ więcej opcjonalnych krypt… 

Niepokoi:

- … które nadal sprawiają wrażenie nieco zbyt prostych
?- śladowa liczba nowości


Redaktor
Paweł „Cursian” Raban

Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.

Profil
Wpisów3205

Obserwujących6

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze