62
23.08.2015, 14:00Lektura na 4 minuty

[Magazyn Kulturalny] Dragon Ból: Nie jest Super

Nuta obyczajówki we wstępie? Jest! Pokaźna obsada, za którą zdążyliśmy się stęsknić? Jest! Nazwisko Akiry Toriyamy w napisach końcowych? Jest! Teoretycznie Super miał wszystko, by przywrócić magię Dragon Balla na srebrny ekran. Ale gdy zwycięstwo wydawało się bliskie, nastał odcinek piąty.


Mateusz Witczak

Pozwólcie, że wyrażę niepopularną opinię: nie jestem zachwycony kierunkiem, w jakim toczą się Smocze Kule. A zaznaczyć trzeba, że Goku i spółka mieli znakomite warunki do tego, by uderzyć widza z siłą Kamehamehy! Toriyama i przedstawiciele studia Toei zaczęli w końcu przemawiać jednym głosem: seria GT nigdy się nie wydarzyła, czwarty SSJ nie należy do kanonu, słowem: podchodzimy do pracy z czystym kontem. I co?

Battle of Gods i Resurrection ‘F’ stają się przestrzenią do pokazania kolejnych transformacji. Niestety – nie ma na nie żadnego pomysłu. Przez osiemnaście lat braku telewizyjnej reprezentacji Dragon Balla, fani wyprodukowali tak kapitalne fanarty, że aż dziw, iż Toriyama nie wykorzystał przynajmniej niektórych pomysłów. Zamiast tego rysownik decyduje się… zmienić kolor włosów Goku i podlew otaczającej go aury. Że jak?!

To, co pokazało dotychczas (zarówno w kinówkach, jak i w serialu) Toei to luźny, bardzo komediowy Dragon Ball, który raz jeszcze raczy nas znajomymi dowcipasami (apetyt Goku, gniewna Chi-Chi, nieprzystosowany społecznie Vegeta), ale najzwyczajniej w świecie brakuje mu jakiegokolwiek dramatyzmu. Można też narzekać, że scenarzyści nie robią NIC interesującego z formułą i nijak nie próbują wykroczyć poza bezpieczną przestrzeń wypracowaną za czasów „Zetki”.

Mija pięć odcinków, a na horyzoncie pojawia się ta scena, na którą od pierwszej minuty emisji czekają wszyscy: pierwsza, naprawdę istotna sekwencja walki (bo, wybaczcie, ale starcie Trunks & Goten vs gigantyczny wąż raczej nie pojawi się w jutubowych zestawieniach „najlepszych bitew Dragon Balla”). Goku staje naprzeciw Beerusowi, bogowi zniszczenia, niszczycielowi planet, itp. itd. No i zamiast wizualnego orgazmu dostajemy coś takiego:

dragon-ball-super-goku_177f3.JPG

Super to soczewka, w której odbija się wiele problemów japońskiej animacji. W związku z chłodnym przyjęciem piątego odcinka, głos zabrał Francuz Thomas Romain, jeden z nielicznych nie-Japończyków pracujących w branży. Jak tłumaczy Romain, powód, dla którego musimy męczyć patrzałki podobnymi kadrami jest prozaiczny: kasa. A raczej jej brak. Owszem, w studiach produkujących anime zarówno producent, jak i reżyser są zatrudnieni na etatach. Ale nie mydlmy sobie oczu: w Japonii nie ma wytwórni w hollywoodzkim stylu. To niewielkie kliki, które bazują przede wszystkim na pracy freelancerów. Źle opłacanych freelancerów.

Widzicie, choć anime zarabia na reklamach, grach, koszulkach i kubkach, budżety odcinków telewizyjnych nie należą do wielkich. Bywa, że animator otrzymuje 40 dolarów za jedno ujęcie, a rysownik zdaje szkic bogatszy o całe 2 dolce. Z tak niskiej pensji wyżyć się zwyczajnie nie da, stąd artyści są zmuszani do pracy nad wieloma projektami jednocześnie, niejednokrotnie zostając w pracy po godzinach i tworząc w ekstremalnym zmęczeniu. A tempo bywa mordercze, nierzadko gotowy odcinek trafia do telewizji na raptem kilka godzin (!) przed emisją.

Jeszcze dosadniejszy w ocenie jest Henry Thurlow (Nakamura-Productions, Pierrot Studios), który po przeprowadzce do Tokio trafił do studia wypłacającego mu… 300 dolarów miesięcznie. Jak uwrażliwia czytelników Buzzfeeda – to, co przelewają na konta artystów pracodawcy nie stoi nawet blisko pensji minimalnej. W dodatku animatorzy i rysownicy pracują w ogromnym stresie, często dosłownie wyciągani z łóżek przez szefostwo, bez przerw obiadowych, bez urlopów, bez dni wolnych od pracy, ba – nawet bez możliwości odezwania się do kolegów z pracy! Odbija się to, niestety, na ich zdrowiu. Thurlow wspominał, jak jego koledzy wymiotowali ze zmęczenia i że pod drzwi studia parokrotnie musiała podjeżdżać karetka. Mało tego – w Japonii realizuje się jednocześnie tyle animców, że ci źle opłacani, zmęczeni animatorzy, choć dwoją się i troją nad swoimi szkicownikami… nie są w stanie „obsłużyć” wszystkich projektów. Z tej też przyczyny bywa, że zatrudnia się osoby niedouczone, których w dodatku nikt nie ma czasu odpowiednio przeszkolić.

Dragon Ball Super to wciąż młoda seria i można jej wybaczyć pewne grzeszki. Zwłaszcza że odcinki szósty i siódmy - choć momentami słabują - nie częstują widza tak ordynarnymi bohomazami. Przypomnijmy, że również wczesne epizody Gurren Lagann wyglądały, delikatnie mówiąc, niewyjściowo, a Toei chwilę przed startem Smoczych Kul naraziło się na krytykę emitując kiepsko animowane/narysowane Sailor Moon Crystal. Powrót Goku i spółki wciąż może się okazać wielkim sukcesem, zwłaszcza, że bardzo chłodne przyjęcie piątego odcinka to dla studia żółta kartka, której zlekceważyć zwyczajnie nie można. W grę wchodzą miliony dolarów zarobionych na kolejnych gadżetach i grach.

...i sporo dwudolarowych banknotów, jakie mogą zgarnąć do portfeli rysownicy.


Redaktor
Mateusz Witczak

Do lutego 2023 prowadziłem serwis PolskiGamedev.pl i magazyn "PolskiGamedev.pl", wcześniej przez wiele lat kierowałem działem publicystyki w CD-Action. O grach pisałem m.in. w Playu, PC Formacie, Playboksie i Pikselu, a także na łamach WP, Interii i Onetu. Współpracuję z Repliką, Dwutygodnikiem i Gazetą Wyborczą, często można mnie przeczytać na łamach Polityki, gdzie publikuję teksty poświęcone prawom człowieka, mniejszościom i wykluczeniu.

Profil
Wpisów3462

Obserwujących20

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze