19
4.04.2015, 17:00Lektura na 3 minuty

Bloodborne - warto? [opinia]

Nie spodziewałem się, że tak się da, ale Bloodborne’a ogrywam iście każualowo, nie ślęcząc po nocach przed ekranem, nie szukając w sieci statystyk broni. Walę z aksa, kicam między wrogami, oglądam scenerie i nie jest źle. Ale jak bardzo jest dobrze?


Michał „enki” Kuszewski

Bloodborne znany jest  m.in. z tego, ze powyższy ekran ładowania ogląda się przez sporą część rozgrywki. Dokładniej średnio przez 40 sekund podczas ładowania Yharnam, co w 85% przypadków (na oko, nie liczyłem) zdarza się po śmierci. Choć potrafi to frustrować, nagroda do tej pory za każdym razem wynagradzała mi bolesne wyrywanie z toku rozgrywki. Wyludnione (jeśli nie liczyć wrogiej tłuszczy na ulicach, ogarów, wilkołaków, wampirów, kruków, szczurów wielkich jak fiat 126p i innych bestii) wiktoriańskie miasto zanurza w pieczołowicie wykreowanym klimacie łączącym niepokój samotnej wędrówki po niebezpiecznej dzielnicy o 1 w nocy z groteską, której najlepszym przedstawicielem jest przykuty do wózka inwalidzkiego dziadzio z podręcznym działkiem Gatlinga. 

Duża dynamika walki i rezygnacja z zasłaniania się tarczą (można znaleźć jakąś deskę, ale to tylko deska) wprowadzają sympatyczny powiew świeżości do formuły wypracowanej przez From Software w Soulsach, czyniąc jednocześnie grę łatwiejszą niż poprzednie części. Nie taką, którą się przechodzi, dusząc jeden przycisk, ale szczodrą, witającą nowych w gatunku graczy wręcz z otwartymi ramionami, pozwalającą odzyskać stracone od wrogiego ciosu zdrowie, jeśli szybko wyprowadzimy w kontrze jakiś celny atak. Lub całą ich serię. Zamiast turlać się, odskakujemy. Zamiast zasłaniać się tarczą, ogłuszamy wrogów strzałem z kartacza.

 

Im dalej w las, tym bardziej staje się jasne, że dynamika starć nie idzie w parze z dynamiką progresji przez jak zwykle rozległe, kreatywnie zaprojektowane lokacje, którymi zwłaszcza w pierwszym Dark Souls From Software wyrobiło sobie markę. Brak odnawiających się po śmierci flaszek z estusem i zamiana ich na kolekcjonowane (lub kupowane za dusze) mikstury zdrowia już kilkakrotnie zmusiły mnie do haniebnego procederu grindowania po tym, jak jeden „szef” z drugim ubili mnie w kilku rozegranych pod rząd próbach. Moją powinnością darksoulowca w tym przypadku jest „git gud” i zaprzestanie publicznych żali, ale jakoś w wypadku Bloodborne’a, który każe mi najpierw czekać na załadowanie się „bazy”, gdzie mogę wydać zgrindowane dusze na buteleczki, a potem z powrotem Yharnam, po prostu przestaje mi się chcieć. Więc wstaję, wyłączam konsolę i idę nakarmić żółwie. Wracam jak brudny każul dopiero następnego wieczoru. I tak się to toczy.

 

Sekcję Bloodborne’a w swojej recenzji przeprowadza w wychodzącym we wtorek numerze Berlin. Dla mnie jest to „udany eksperyment, który nie wyszedł” lub, innymi słowy, przesympatyczny odprysk Soulsów i jedna z lepszych rzeczy, które można obecnie dorwać na PS4. Zwłaszcza tych, które konsola ma na wyłączność. Ale nie najlepsza gra od From Software, którzy ustawili pułap na poziomie niewiele niższym od geniuszu.


Redaktor
Michał „enki” Kuszewski

Autor tekstów różnych. W tym książek. Fan żółwi, muzyki filmowej i wszystkiego, co kosmiczne. Swoje politechniczne wykształcenie przekuł w artykuły dla czasopisma CD-Action, w którym jako redaktor przez wiele lat realizował swoje pasje grania i pisania. Obecnie pracuje w Techlandzie jako Quest Designer.

Profil
Wpisów512

Obserwujących1

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze