[Kalendarz adwentowy cdaction.pl] Dzień dwudziesty trzeci
Ja nawet nie wiem, czy to jest gra, więc raczej mnie nie cytujcie. Jedno jest pewne: to jedno z najdziwniejszych doświadczeń 2014 roku. Jeżeli nie spróbujecie – będziecie o nie ubożsi, bo drugiego takiego tytułu po prostu nie ma i (oprócz ewentualnych sequeli) najprawdopodobniej nie będzie.
...no bo rzadko trafia się na grę, w której można zrobić coś takiego:
Tomodachi Life to dziwoląg na Nintendo 3DS, w którym bierzemy własne Mii (wirtualny awatar), dodajemy kolejne (znajomych, rodzinę, gwiazdy rocka, prezydenta, kogokolwiek), ustawiamy im wszystkim odpowiednie osobowości (zgodne z prawdą lub wręcz przeciwnie) i obserwujemy ich życie, pośrednio na nie wpływając. Możemy kupować im stroje, wystroje pomieszczeń, akcesoria (zwykłe i absurdalne), podejmować wybory, pomagać im kichnąć, grać z nimi w mini-gry, zdejmować kraba z rękawa...
...w zasadzie gdyby tak wymieniać, prawdopodobnie mógłbym tu spędzić resztę roku i nie wspomnieć o wszystkim. Najbardziej zaskakujące jest to, jak trafnie gra potrafi czasem zinterpretować relacje pomiędzy wami i waszymi bliskimi. Na przykład bezbłędnie pokazała, jak wygląda duża część nocy spędzonych z moją lubą:
Choć psychodela i niedorzeczność wylewają się w Tomodachi Life z każdego kąta, najbardziej odjechane są sny. Towarzyszy im najczęściej charakterystyczna, niepokojąca muzyka (ktoś dobrze oddał za pomocą dźwięków uczucia towarzyszące koszmarom), a same sny przybierają formy bezsensownych mini-gier lub pokazów, z których najczęściej trudno cokolwiek zrozumieć. Czasami zdarzy się więc, że wasze Mii śnić będzie o spacerze na molo, podczas którego z wody wynurzy się wielka głowa Elvisa (zakładając, że dodaliście go do gry). Innym razem po przebudzeniu zobaczycie komunikat, że "to nie ma żadnego sensu, ale znalazłeś szpinak".
Spędziłem przy Tomodachi Life sporo czasu, ale pewien jestem, że nie widziałem wszystkiego. Na przykład ostatnio odpaliłem grę na parę minut i miałem okazję zagrać w "Tomodachi Quest", czyli dość prymitywnego erpega, w którym główne role obsadzono stworzonymi przeze mnie Mii. W ten oto sposób mój syn (na żywo nie istnieje, ale Tomodachi Life postanowiło samoistnie związać mnie z moją kobietą – bez podpowiadania – i po jakimś czasie urodziło się coś podobnego i do mnie, i do niej) przy asyście kilku innych osób przeszedł przez dungeon, na końcu którego czaił się boss – telewizor kineskopowy.
Chciałbym tu teraz dodać, że "kupujcie i bawcie się dobrze", ale nie mam zielonego pojęcia, czy poleciłbym Tomodachi Life komukolwiek. Sprawiła mi mnóstwo radości (każda gra, w której mogę ubrać Adziora w strój chomika i karmić go sushi to natychmiastowe GOTY), ale domyślam się, że ludzie nie trawiący humoru rodem z psychiatryka mogą cisnąć konsolą o ścianę. Pozostawię wam więc tylko jedno pytanie, na które sami będziecie musieli sobie odpowiedzieć w głębi ducha:
Redaktor naczelny CD-Action. Zagraj w Unavowed.