17
8.03.2014, 10:27Lektura na 7 minut

Earth Defense Force - recenzja cdaction.pl!

Wielkie mrówki, pająki, smoki, roboty i statki kosmiczne zaatakowały ziemię – najwyraźniej nie mogły już patrzyć na przeładowane QTE, cutscenkami i rozdętymi fabułkami gry. Dla tęskniących za grami „robionymi po staremu”, splitscreenem i strzelaninami, w których sterta trupów może zasłonić ekran – pozycja obowiązkowa.


Cross

Earth Defense Force 2025
Dostępne na: PS3/360
Grałem na: PS3
Wersja językowa: angielska

Niektórzy sądzą, że ocenianie w recenzji zaczyna się od wystawienia 10/10 i obniżania noty wraz z kolejnymi minusami. Wielu z tych ludzi dałoby pewnie EDF 2025 ocenę w okolicach 40% lub szkolne trzy minus.

Bo choć sam koncept totalnej wojny z inwazją kosmitów i gigantycznych insektów po prostu MUSI się podobać, oj, jest tu czego się czepiać. Ilość klatek na sekundę, choć nie czyni gry niegrywalną, waha się między „powiedzmy akceptowalną” przy standardowych walkach a „koszmarną” przy intensywnej, przyozdobionej eksplozjami i latającymi kończynami masakrze. Loadingi są długie. Jakości grafiki bliżej jest do PS2 niż PS3, budżet na oko jest porównywalny z amatorskim projektem filmowym, często pojawiają się też dziwne, choć nieszkodliwe błędy. Ktoś, kto przejrzałby pobieżnie gameplaye z EDF na internecie, mógłby dojść do wniosku, że pojawi się ono w CDA w Kaszanka Zone.

Ale gier nie powinno się oceniać na podstawie tego, co w nich nie wyszło, ale tego, co udało się osiągnąć ich twórcom. Co z tego, że kolejna gra AAA zachwyci mnie śliczną grafiką, brakiem błędów, minimalnymi loadingami i wysokim budżetem, jeśli ani nie będzie szczególnie ciekawa, ani oryginalna? Powstało już więcej dobrych gier, niż kiedykolwiek przejdę. Nie mam czasu na przeciętność.

A EDF – choć jest chyba najgorszą technicznie produkcją, z jaką będę miał do czynienia w tym roku – jest też jedną z dających najwięcej frajdy. Dlatego dostanie mimo wszystko szkolne 5.

Przy czym nie usprawiedliwiam wszystkich wymienionych wcześniej problemów. Czy EDF byłoby lepsze bez nich? Oczywiście, że tak. Ale uwierzcie mi – nie przeszkadzają one zbytnio w zabawie. Ba, w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób wpisują się w estetykę kina klasy B. Przecież kiedy idziesz do kina na grindhouse’owy horror, nie spodziewasz się nowoczesnych efektów specjalnych i nieskazitelnie czystej jakości obrazu. Zgodnie z tą samą logiką łatwiej wyjaśnić, że gra, w której co dwa zdania ktoś wrzeszczy WIELKIE INSEKTY potrafi bawić jak diabli nawet wtedy, gdy programiści ledwo potrafią doprowadzić ją do stanu użyteczności.

„Nadchodzą WIELKIE INSEKTY. Musimy pokazać WIELKIM INSEKTOM, kto tu rządzi. WIELKIE INSEKTY są szybsze niż nasza technologia – czemuż, ach, czemuż ewolucja okazała się potężniejsza od nauki?!”. Od pierwszych chwil jasne jest, że Earth Defense Force zupełnie nie traktuje siebie poważnie. Zaczyna się od ataku stada gigantycznych mrówek na Tokio, potem dochodzą pająki, myśliwce kosmitów, mechy, pszczoły strzelające kolcami, ruchome generatory tarcz, statek-matka, królowe mrówek, czy nawet stada smoków (say waaaaaaaat?! - przyp. Ber).

Jednak mimo tego, że jest to największa wojna w historii ludzkości, cutscenki można policzyć na palcach jednej ręki – niemal cała fabuła zawiera się w komunikatach wywrzaskiwanych przy użyciu radia przez wojskowych. I dobrze - ich teksty nie przeszkadzają w strzelaniu, a naładowane są niesamowitą dawką humoru stojącego gdzieś między serią Red Alert a filmem Starship Troopers. Do którego dokładają się też durne, zupełnie pozbawione treści dialogi walczących u naszego boku żołnierzy. Nie dość, że prowadzą ze sobą dyskusje oparte o losowy generator tekstów, to jeszcze uwielbiają butne przyśpiewki!

Fabuła tu to bzdura, ale nadaje odpowiedni kontekst konfliktu – i co ważne, jego ciągłej eskalacji. Jeśli ktoś z was oglądał japońskiego Gurren Laganna, ucieszy się, że historia rozwija się tu w podobny sposób. Dla niewtajemniczonych - w Lagannie prolog to destrukcja wielkiego podziemnego miasta, a epilog to obrzucanie się galaktykami. W EDF początek to beznadziejny bój z hordami wysypującymi się z mrowisk, a koniec to czyste inferno, w którym niebiosa są opanowane przez szwadrony statków kosmicznych, smoków i mechanicznych Pożeraczy Ziemi, na lądzie hordy insektów wykańczają niedobitki ludzkości, znad morza kroczą powoli armie mechów, a pod ziemią wciąż rodzą się nowi przeciwnicy. Co misję wraże siły stają się coraz potężniejsze, a choć liczba lokacji jest dość ograniczona, twórcy z Sandlot potrafią dzięki nowym konfiguracjom przeciwników tchnąć w nie nowe życie.

Niektórzy przez tępotę AI złośliwie porównują Earth Defense Force 2025 do Dynasty Warriors. Niesprawiedliwie – filozofia przyświecająca ich tworzeniu nie wymaga wcale, by byli szczególnie sprytni. Pamiętacie bestiariusze z Dooma czy najpopularniejszych gier automatowych? Ich znakiem rozpoznawczym też nie była szczególna rozgarniętość mięsa armatniego – bo wystarczy po prostu wyposażyć każdy typ potworów w różne, charakterystyczne ataki czy sposoby poruszania się, a potem mieszać ich ze sobą kreatywnie na odpowiednich planszach. Dlatego stada plujących kwasem i potrafiących zmiażdżyć naszą postać żuwaczkami mrówek są przerażające, kiedy dopadną nas na pustej plaży – za to w mieście, gdzie nieustannie się gubią, łatwo się z nimi rozprawić. Wręcz przeciwnie jest z kolei ze zmutowanymi pająkami, Retinariusami, których specjalnością jest chwytanie nas pajęczyną z niewidocznych miejsc. O ile to groźni przeciwnicy w zamkniętych terenach miejskich, widoczni z daleka po prostu bezradnie przyjmują na odwłok kolejne pociski rakietowe. Dzięki takiej różnorodności scenariusze są ciągle świeże – prosta misja może stać się nie lada problemem respawnujące przeciwników mrowiska lub możliwe do zniszczenia tylko z od środka generatory ogromnych pól siłowych. Na monotonię nie ma co narzekać (co prawda niektóre misje zbliżają się niebezpiecznie blisko do roli wypełniacza, na co narzekają fani krótszego EDF 2017, ale żadna nie nadepnęła mi szczególnie na odcisk).

Kilkunastominutowych poziomów jest mnóstwo, bo aż osiemdziesiąt pięć – jest co robić, zwłaszcza, że każdy z nich przejść da się na wiele sposobów. Każdy rozpoczynamy wyborem poziomu trudności, których jest aż pięć (przy czym warto interesować się tylko Hard, Hardest i Inferno – Normal i Easy to kaszka z mleczkiem). Im cięższe wyzwanie, tym lepszy ekwipunek możemy zebrać w trakcie misji. Fani gier, gdzie lootu jest pod dostatkiem będą wniebowzięci – broni rozdzielonych między cztery klasy jest niemal osiemset, a „powtórek” jest niespodziewanie mało. Sandlot ma wyobraźnię - karabiny, strzelby, lasery i granatniki to standard, ale podwójne miniguny, dwuosobowe motorki, turbowłócznie, mechy czy eksplodujące pięści już nie.

Równie bardzo jak testowanie tej gigantycznej zbrojowni cieszy fakt, że ludzie stojący za Earth Defense Force 2025 wyciągnęli z chłodno przyjętego, outsourcowanego Insect Armageddon odpowiednie wnioski i mimo licznych problemów gry docenili jej rozbudowany multiplayer i dostępność czterech klas postaci. Obok klasycznego, uzbrojonego w klasyczne pukawki i unik Rangera pojawiają się tu zatem Wing Diver (powietrzna amazonka wyposażona w potężne, ale wysysające energię z jej jetpacka lasery), Air Raider (wyposażona w różne pojazdy i metody bombardowań klasa wsparcia) oraz Fencer (najbardziej zaawansowana, ciężko opancerzona, przypominająca sposobem rozgrywki uproszczonego mecha z Armored Core klasa). Zabawa każdym z nich jest zupełnie odmienna od zabawy innymi, a orgia zniszczenia, jaką wspólnie sieją w multiplayerze jest nie do opisania.

Co do gry przez sieć - jest koncepcyjnie bardzo solidna i przemyślana, ale denerwuje paroma rozwiązaniami poza właściwą rozgrywką (nieporęczny interfejs lobby, przechodzenie kolejnych poziomów przez sieć nie odblokowuje ich w single playerze). Nie powinni narzekać na nie jednak fani cudownego splitscreena, którego główną bolączką jest jednak jeszcze niższy framerate. Dobra rada – obaj gracze powinni wyłączyć od razu dodatkowe efekty obrazu!

Technikalia okrutnie zawodzą, denerwuje też promowanie grindu w singleplayerze (przez co sporo ludzi powtarza wciąż proste poziomy – multi na szczęście sprytnie ogranicza dostępność broni i punktów życia). Sandlot jednak opanował sztukę projektowania radosnej destrukcji niemal do perfekcji i za to należą im się brawa. Nie jestem w stanie powiedzieć, co w samej rozgrywce trzeba byłoby jeszcze poprawić. To czysta, nieskrępowana radość gry w stylu lat dziewięćdziesiątych. Rzecz i dla fanów beztroskiej rozrywki, i dla hardkorów szukających zabaw na kilkadziesiąt godzin.

EDF! EDF!

 

Ocena: 5/6

+ tylu kosmitów
+ tyle broni
+ tyle misji
+ tyle czystej rozrywki

- grind powinien być mniej ważny/opłacalny
- warstwa techniczna gry jest w opłakanym stanie


Redaktor
Cross
Wpisów2216

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze