66
8.03.2014, 09:28Lektura na 8 minut

[Weekend] Jak to jest być rówieśnikiem CDA

1 kwietnia 1996 roku. W sklepach ukazuje się pierwszy numer magazynu CD-Action - nakład 12 500 egzemplarzy. Wówczas nie obchodzi mnie to jednak za bardzo. Mam 5 miesięcy i lepsze rzeczy do roboty.


Rahid

Moja przygoda z CD-Action zaczyna się dopiero w sierpniu 2001 roku – stwierdzam, że dwutygodnik „Kaczor Donald” nie przystoi już sześciolatkowi i postanawiam przerzucić się na coś poważniejszego. Zakupione przez starszego brata pismo wygląda jak idealny krok w stronę dojrzałości – na okładce ustawiony profilem Max Payne (dopisek „przełom w grach FPP [sic!]”) częstuje kogoś ołowiem, zaś płyta kusi pierwszym GTA w roli głównego pełniaka. W dziale zapowiedzi przegląd produkcji z E3 z „ultrarealistyczną” wówczas grafiką, wśród recenzji susza spowodowana letnim sezonem ogórkowym. Trochę publicystyki, dwie strony dla „Na luzie”, cztery z „Action Redaction”. Potem CD-Action kupuję sporadycznie aż do lipca 2005, kiedy zaczynam stałą kolekcję. Przyciągnął mnie kilkuczęściowy poradnik do GTA: San Andreas. W 2008 zaczynają się rozmyślania o pisaniu artykułów, po których następuje długotrwałe zalewanie Qn’ika propozycjami. Udaje się w końcu w numerze 05/2011 i do „Gier Wiecznie Żywych” trafia mój tekst o Maksie Paynie. Dalej jakoś idzie.

W obliczu osiemnastych urodzin pisma wypadałoby zadać sobie pytanie, czy coś mi te lata przyjaźni z dyskobolem dały. Nie mam zamiaru rzecz jasna snuć teorii, że CDA leczy raka, edukuje masy i przygotowuje do współegzystowania w społeczeństwie – lecz niewątpliwie zdarzało mu się wystąpić w życiu moim i moich rówieśników. W jakiej postaci?

Przede wszystkim, CD-Action służyło za dobry sposób na zdobycie pełnych wersji gier. Nie oszukujmy się, dla pucułowatych nastolatków priorytetem nie były literki na papierze, tylko flaki i jucha na ekranie – więc prawdziwą wartość prezentowała dołączona do pisma płyta. Nierzadko dało się na niej znaleźć prawdziwie „obiektywne” smakołyki, zasypywane po latach pochwałami krytyków. Z perspektywy „poważnego gracza” trzeba by wyróżnić chociażby Fallouta, Deus Exa czy Jagged Alliance 2, w praktyce jednak często największą frajdę sprawiały nie produkcje wybitne, a średniaki. Nad takim Chaos League spędziłem więcej godzin niż chciałbym przyznać, zaś Kelly Slater’s Pro Surfer, na którego dzisiaj nie jestem w stanie spojrzeć, kiedyś połykał mnie na całe popołudnia. Płyty krążyły po osiedlu przy akompaniamencie niedokończonych gróźb „Ale jak porysujesz…”, szerzył się handel wymienny, często można było usłyszeć upomnienia o zwrot pożyczonych krążków.

Zakup CD-Action był jednym z niewielu sensownych sposobów na legalne pozyskanie gier. Nikomu nie widziało się wydawanie ośmiu dyszek (o ile ktoś taką fortunę w ogóle miał w zasięgu) na oryginalną produkcję ze sklepu, kiedy kolega z nagrywarką płyt mógł skombinować wersję piracką za piątaka. Za to dwadzieścia złoty w zamian za kilka niezłych tytułów i dwieście kolorowych stron brzmiało rozsądnie – na tyle, żeby pokonać alternatywę w postaci torrentów. Niewątpliwie swoje trzy grosze do tematu walki z piractwem dołożył też Smuggler, powtarzając do znudzenia w AR, że ściąganie gier z internetu nie jest wcale takie uczciwe, jakie by się wydawało.

Czego by nie mówić o tym anonimowym członku redakcji, był i wciąż jest on najbardziej ikonicznym elementem CDA. Pierwszym punktem lektury w podstawówce i gimnazjum było sprawdzanie jego dominiów, czyli Action Redaction i Na Luzie - recenzje, zapowiedzi i publicystyka miały niższy priorytet.  Wszyscy ówcześni czytelnicy pamiętają próby odkrycia prawdziwej tożsamości Przemytnika, jego co bardziej wymyślne riposty czy absurdalne rozmowy z Mr Jedim o gumowych kurczakach. Pojadę po bandzie i powiem nawet, że wielu z nas podłapało od niego kilka sztuczek w kwestii argumentacji i prowadzenia dyskusji, kiedy ten w iście krulewskim stylu masakrował piratów oraz wrogów ortografii.

Tyrady Smugglera, a także generalnie całe CDA ułatwiło niektórym pozbycie się literkowstrętu. Jeśli chciałeś dowiedzieć się wszystkiego na temat danej produkcji, nierzadko trzeba było przebrnąć przez cztery strony zapełnione drobniutkim tekstem – i nie ma zmiłuj, do takich rzeczy streszczenia nie powstają. Unikając absurdalnych stwierdzeń zahaczających o „Ekszyn zastępował nam szkołę”, trzeba przyznać, że niektóre artykuły potrafiły połaskotać szare komórki. W temat naturalny dla nastolatka (gry) wplątywano pierwiastek mu obcy (cokolwiek mądrego) – czy to w postaci wywodów EGM-a na tematy wszelakie, czy też w formie ramek z ciekawostkami.

Ba, nawet więcej! Oprócz motywacji do czytania niektórzy zarazili się również chęcią do własnoręcznego podjęcia klawiatury. Najbardziej znanym przykładem jest zapewne Qn’ik, który od pisania długaśnych listów do AR przeszedł do artykułów i, ostatecznie, bycia zastępcą naczelnego. Podobnych przypadków można jednak znaleźć więcej - literaci realizowali się chociażby w dołączanym na płytce e-zinie „Action Mag”. Lądowały w nim nadesłane przez czytelników teksty dotyczące tematów najróżniejszych - ciekawskie oko mogło więc trafić na całkiem interesujące rzeczy.


Redaktor
Rahid
Wpisów40

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze