30
5.03.2014, 21:18Lektura na 7 minut

South Park: Kijek Prawdy - recenzja cdaction.pl

Rudzielce, Żydzi, Mongołowie, hipisi i ludzie-kraby – wszyscy oni próbowali zapobiec premierze Kijka Prawdy, ale udało się tylko ją opóźnić. A choć chciałoby się, aby developerzy Obsidianu po kilku poślizgach nareszcie nauczyli się kierować do tłoczni produkty pozbawione głupich baboli, ich nowa gra stanowi tak niesamowite muzeum South Parku, że nie śmiałbym zakrzyknąć: screw you guys, I’m going home.


Mateusz Witczak

South Park: Kijek Prawdy
Dostępne na: PC, PS3, X360
Grałem na: PC
Wersja językowa: polska (napisy)

Pierwsze wrażenie: to interaktywny odcinek! Oprawę narysowano tą samą niedbałą kreską, w tle lecą najsłynniejsze kawałki z serialu (w tym „Kyle’s mom’s a witch(*)” i piosenki Hennifer Lopez), a przez ekran przewija się tak wiele znajomych postaci i rekwizytów, że nawet jubileuszowe epizody wypadają na tym tle blado. Dla każdego, kto zna sekretną tożsamość AWESOM-O, wie, dlaczego Tom Cruise siedział w szafie Stana i jak można ze sporym zyskiem opylić włosy łonowe będzie to kapitalna podróż.

You’re grounded, mister!
Nasz niemy wkrótce-heros wprowadził się właśnie do najsłynniejszego miasteczka w stanie Kolorado. Dziwny to zresztą brzdąc - nie odzywa się ani słowem, jego rodzice sugerują, że za przybyciem rodziny do South Park stoi jakaś tajemnica i nieustannie wypychają go na zewnątrz, by poznał jak najwięcej dzieciaków. Naszym pierwszym przewodnikiem po świecie gry zostaje… Butters, lokalne popychadło, które wyjątkowo nie siedzi w chacie uziemione tatowym szlabanem. To on doprowadza nas do ogródka Wielkiego Czarownika Cartmana, przewodzącego ludzkiemu plemieniu walczącemu z elfami dowodzonymi przez Kyle’a.

Niemal wszystkie dzieciaki w mieście uczestniczą w czymś w rodzaju LARP-a. W strojach, jakie znamy z odcinka The Return of the Fellowship of the Ring of the Two Towers (a także ostatniej „konsolowej trylogii”, która zresztą przedstawiła sam Kijek) odgrywają postaci bardów, rycerzy i złodziejaszków. Za broń może posłużyć im wszystko – od młotka, po piłki do koszykówki, rolę potionów odgrywają kanapki i chipsy, a tarcze i zbroje to w rzeczywistości kawałki tektury. Uśmiać można się nawet przeglądając rozmaite bibeloty służące wyłącznie sprzedaży w sklepach. Znajdziemy wśród nich takie klasyki jak powieść „The Poop That Took a Pee” Leopolda Stocha, pierścionek czystości czy figurki Terrence’a i Phillipa. Panowie Matt Stone i Trey Parker, współpracujący przy grze ojcowie serialu, wydobyli ze swojego uniwersum mnóstwo smaczków.

Respect my autoritah!
Żeby jednak nie było za słodko - samouczek zasypuje nas nieistotnymi szczegółami i naćkanymi oknami tekstu, tymczasem wielu istotnych rzeczy trzeba się domyślać i przez pierwsze godziny zdarzają się dojmujące „co tu robić”. W trakcie szkolenie Douchebag, którego w polskiej wersji skądinąd zgrabnie przechrzczono na Dekla, staje się świadkiem kradzieży tytułowego badyla. Jako że, jak ustaliła ferajna, ten, kto ma Kijek rządzi wszechświatem, Cartman poleca nam zrekrutować kilka dodatkowych postaci i czym prędzej odbić artefakt. Tyle, że nie wyobrażam sobie, aby fan South Parku nie udał się wpierw na spacer, po pierwszy raz w historii (!) rozrysowanej mapie miasteczka, czego Stone i Parker podjęli się specjalnie na potrzeby gry. Turystyczne ciągoty pognają nas do sklepu Jimbo, sypialni mamy Eryka, podstawówki czy… Kanady (swoją drogą nie chcę wam psuć niespodzianki, ale wizyta w mateczniku hokeja stanowi obłędny hołd dla... zobaczycie!).

Gagów i mrugnięć okiem do fanów serialu i gier komputerowych jest zatrzęsienie, zdecydowanie największą chlubą Obsidianu jest to, że – po prostu – udało się utrzymać klimat oryginału i stworzyć kilkunastogodzinny odcinek, przy którym gęba sama się śmieje. Przez pewien czas miałem natomiast wątpliwość na ile kupuje mnie sama otoczka, bo też tytuł do kompleksowych nie należy. To lekki roleplej z turowymi walkami w stylu Final Fantasy, same starcia nie są zresztą specjalnie trudne i po opanowaniu kilku trików z łatwością poradzą sobie z nimi nawet ci stojący z grami na bakier.

Zazwyczaj bijemy ramię w ramię z jednym z szóstki dostępnych towarzyszy, bądź decydując się na banalne „walenie z aksa”, bądź użycie specjalnej umiejętności (zależnej od klasy, tych są zaś cztery – mag, wojownik, łotrzyk i… Żyd). Da się też rzucić niezbyt aromatyczne zaklęcie lub wezwać na pomoc potężnych mieszkańców miasta w rodzaju Jezusa, choć aby uzyskać dostęp do tej opcji trzeba im „zapłacić” realizacją side-questa. Większość czynności powiązano z prostymi minigrami albo QTE, które mogą wzmocnić atak lub nawet wydobyć z niego jakąś dodatkową właściwość. Fajna, dynamizująca zabawę opcja. Jeśli ktoś lubi, to za pomocą broni miotających i/lub zaklęć można czasem znokautować wrogów jeszcze przed rozpoczęciem walki – wystarczy zrzucić im coś na głowę (tradycyjnie sugeruję Takie Wielkie Pudło), albo wywołać za pomocą kombinacji ogień + pierdnięcie potężną eksplozję. Jest to wszystko naprawdę proste i przyjemne, dopiero w okolicach końca robi się ciut ciekawiej, a i to głównie przy zadaniach pobocznych.

I am the dawg, the big bad dawg
Dekla możemy rozwijać w oparciu o dwa drzewka – umiejętności i perków (te drugie zdobywa się zresztą kolekcjonując znajomych na Facebooku, dostęp do serwisu to kolejny zabawny akcent). Cały czas gromadzimy też broń do walki w zwarciu i rozmaite łuki/rzucadła oraz łaszki, wzmacniane w ramach ubogiego craftingu. Chyba nie do końca przemyślano natomiast awanse towarzyszy. Nasi przyboczni rosną w siłę wraz z nami i mają specjalne tylko sobie umiejętności, nie dysponujemy natomiast wpływem na kierunek ich rozwoju, stąd pod koniec gry bywają workami do bicia. Workami, które w dodatku nie zawsze są w stanie wyprowadzić skuteczny atak, bo też o ile Douchebaga przebieramy jakiś miliard razy, ich uzbrojenie jest nietykalne i (z czasem) rustykalne. Druga sprawa – jak chwalę i będę chwalił humor, formuła gry komputerowej chyba autorów nadto rozbestwiła. I nie chodzi mi tu o większe niż w serialu natężenie „faków”, ale raczej o te kilka dowcipów przekraczających granicę między hardkorem a żenadą. Zwłaszcza – i tu niestety potwierdziły się przypuszczenia z E3 i Gamescomu – o kloaczny humor związany z pierdzeniem.

Oczywiście w oryginalnych South Parkach taki Cartman też nie słynął z przesadnej kontroli zwieraczy, ale w tym wypadku stężenie gazów mogłoby rozwiązać problem dostaw na Ukrainie. Od Dekla i spóły oberwaliby też polscy tłumacze. Jeszcze rozumiem, że panowie i panie poligloci nie muszą się orientować we wszystkich zawiłościach 17 (!) sezonów (zresztą tylko kilka razy coś mi zgrzytnęło), ale po jaką *$%*$ dodatkowo wulgaryzować i tak już wulgarne wypowiedzi? Czasem stosunkowo łagodne określenia przełożono bez wyczucia. A czasem bez pomysłu – kiedy czytam nazwy ataków w rodzaju „z buta w ryja” serio żałuję, że muszę testować polską wersję. Oddaję jednak honor – to jeno kilka niuansów.

Taco, taco, burrito
Gra Obsidianu łączy z paniami negocjowalnego afektu jedno – w obu znaleźć można bugi. I faktycznie tych jest trochę, choć na szczęście nie ma ich bardzo wiele i są to rzeczy drobnego kalibru, inna rzecz, że gra nie przystaje przecież komplikacją mechaniki do drugiego KOTOR-a, czy New Vegas. Raz podczas podróży Kenny zapętlił się w swoim monologu i częstował mnie nim co kilka sekund, bardzo głupawe są „treningi magii”, w których interfejs informuje nas o jednym a gra chce drugiego. Pewnego questa nie mogłem ukończyć w ogóle, innym razem po mojej jedynej śmierci (powtórzę się – gra jest za łatwa!) zjadło mi ostatni zapis, zdarzały się też przekłamania graficzne. Niemniej - nie jest bardzo źle.

Kijek Prawdy mógłby być ostatnim odcinkiem South Parku – pięknie streszcza, o co w tym serialu chodzi, co i rusz podrzuca rozmaite odniesienia do klasycznych epizodów, a przy tym pomimo kilku przegięć (cenzura serio nie wzięła się znikąd, patrz: scena z dokonywaniem aborcji) jest zabawny, bezczelny i zajmujący. Ma się wrażenie, że chłopaki z Obsidian, wsparci mocami przerobowymi Parkera i Stone’a bawili się równie dobrze, jak będą bawić się gracze. Developerzy sprezentowali nam tytuł różnorodny, najeżony różnorodnymi minigrami i ciekawymi wyzwaniami. A tych z Was, którzy – podobnie jak ja – mają na punkcie serialu hopla, kupi tu wszystko, od charakterystycznej gitarowej wstawki po każdym wczytaniu sejwa, po zakończenie. Nawet, jeśli stosunkowo mało rolepleja w tym rolepleju.


(*) czy jakoś tak :)


Ocena: 4+/6

Plusy:
- jest tu wszystko, za co kocha się serial
- lekka, przyjemna, bardzo zabawna

Minusy:
- brak tu trochę wyzwania
- jak na RPG jednak dość krótka
- kilka bugów i przegiętych żartów
- brak wierności kanonowi. Kiedy zmienimy włosy na rude i dodamy na twarz piegi – Cartman wciąż z nami rozmawia


Redaktor
Mateusz Witczak

Do lutego 2023 prowadziłem serwis PolskiGamedev.pl i magazyn "PolskiGamedev.pl", wcześniej przez wiele lat kierowałem działem publicystyki w CD-Action. O grach pisałem m.in. w Playu, PC Formacie, Playboksie i Pikselu, a także na łamach WP, Interii i Onetu. Współpracuję z Repliką, Dwutygodnikiem i Gazetą Wyborczą, często można mnie przeczytać na łamach Polityki, gdzie publikuję teksty poświęcone prawom człowieka, mniejszościom i wykluczeniu.

Profil
Wpisów3462

Obserwujących20

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze