10
9.02.2014, 10:00Lektura na 8 minut

[Weekend] Prawdziwi złodzieje gier

Garrett? Drake? Sly? Niewiele się znasz, świeżak, na tyrkach, jak widzę. Są w biznesie tacy, co się skowerni nie dygali i kroili po cichu największych – Valve, Ubisoft i Sony! A jak już garować, to tylko z najlepszymi.


Mateusz Witczak

Nie, nie chodzi wcale o rozmaitych korsarzy zgromadzonych pod piszczelem i czaszką piratebay’a. Słusznie zauważacie w komentarzach, że o piractwie napisaliśmy już niejeden megabajt tekstu i obiecuję, że tym razem nie dołożymy do tematu kolejnej cegiełki(*). Zwłaszcza, że kradzież to ze wszech miar pospolita i bez trudu da się wymienić znacznie bardziej spektakularne szachrajstwa. Na tych stronach znajdziecie natomiast subiektywny przegląd złodziei, numerantów i zwyczajnych fuksiarzy, którzy potrafili przechytrzyć nawet branżowych gigantów.

 

Atari nie wynalazło tenisa stołowego

Nazwisko Nolana Bushnella nieco przykryła patyna, ale jego Pong (1974) to jeden z kamieni milowych elektronicznej rozgrywki, a przy okazji… pierwszy w jej historii plagiat. Tak przynajmniej stwierdzili prawnicy konkurencyjnego Magnavox uznając, że Bushnell wykorzystał nielegalnie pomysł ich pracodawców, którzy jeszcze w 1972 wprowadzili na rynek konsolkę Odyssey. Faktycznie obok „symulatorów” koszykówki i siatkówki sprzęt oferował również prościutką wariację na temat ping-ponga.

Dziś sprawa byłaby zupełnie absurdalna (wyobrażacie sobie proces pomiędzy producentami FIFY i PES-a?), ale wówczas mogła się przerodzić w groźny precedens, który stanąłby rodzącej się branży ością w gardle. Zwłaszcza, że choć adwokaci Atari przewidywali wygraną, to ta – wedle ich szacunków – miałaby kosztować ok. 1,5 miliona dolarów. A taka kwota mogłaby nawet pogrzebać młode studio. Ostatecznie zdecydowano się na ugodę: Bushnell i spółka zapłacili Magnavox 700 tys. „zielonych”, ale w zamian zachowali prawa do tytułu. I wcale na nim nie stracili – kiedy w kolejnym roku Pong przesiadł się z rozmieszczanych w salonach automatów na domowe konsolki udało się sprzedać 150 tys. egzemplarzy. I to tylko w ciągu 12 miesięcy od premiery!

 

LulzSec groźniejsi od Godzilli

Najgłośniejszą branżową aferę 2011 zgotowali hakerzy z grupy LulzSec, którym udało się rzucić na kolana samo Sony. Podczas gdy IGN publikował tekst o problemach niektórych użytkowników PSN-a, biura japońskiego koncernu pracowały na pełnych obrotach. Do rozpracowania nieujawnionego jeszcze ataku zatrudniono 3 specjalne zespoły (dwa miały się zając ujęciem hakerów, trzeci uprzątnąć powstały po awarii smrodek).

Sam incydent miał miejsce między 17 a 19 kwietnia, kiedy to informatycy firmy połapali się, że „coś jest nie tak”. Ofiarą akcji, o jaką pierwotnie podejrzewano grupę Anonimowych, mogło paść nawet 77 milionów użytkowników, którym skradziono loginy, namiary na skrzynki pocztowe, adresy domowe i hasła. Skończyło się na miesięcznej blokadzie Playstation Network, podupadłej reputacji (tę zresztą Sony zarżnęło z własnej woli, publikując oficjalne oświadczenie dopiero 4 maja) oraz kosztami – bagatela – 171 mln dolarów, jakie to japoński koncern poniósł na poczet prawników, napraw i programu „welcome back”, fundującego poszkodowanym gry na PS3 i PSV. Sprawcy zamieszania nie pozostali bezkarni – 2 lata później czterech z nich stanęło na ławach oskarżonych, przy okazji odpowiadając za włamanie na serwery Pentagonu.

 

Little Monsters kopie się z Kickstarterem

Sprawa, którą Rock, Paper, Shotgun dość zgrabnie ochrzcił mianem „kickstopped” dotyczyła pierwszego poważnego przekrętu zogniskowanego wokół idei „zapłonu”. Little Monster Productions, fikcyjne (jak się okazało) studio zrzeszało (ponoć) byłych developerów Blizzarda i Activision, którzy połączyli siły w pracach nad Mythic: Story of Gods and Men, MMO osadzonym w świecie fantasy. Tyle tylko, że reklamując swoją zbiórkę zespół zerżnął absolutnie wszystko, czego inni nie przybili do podłogi – od grafik koncepcyjnych skradzionych z forum zrzeszającego artystów-amatorów, przez zdjęcia rzekomego biura, po opisy nagród, podebrane od twórców The Banner Saga.

Żeby było jeszcze zabawniej „autorzy” szybko wyparli się oskarżeń, zapewnili, że gra jest w faktycznej produkcji i poprosili o kontakt w razie jakichkolwiek wątpliwości. Chwilę później, zapewne by ów kontakt ułatwić, skasowali swoją stronę internetową i konto na Facebooku. Pocieszające jest natomiast to, że nawet gdyby uważni internauci nie wykryli oszustwa, żaden z Małych Potworów nie zobaczyłby na koncie złamanego centa. Pomimo niewielkiego progu (80 tys. $) udało im się bowiem uzbierać niespełna 5 tys.


Redaktor
Mateusz Witczak

Do lutego 2023 prowadziłem serwis PolskiGamedev.pl i magazyn "PolskiGamedev.pl", wcześniej przez wiele lat kierowałem działem publicystyki w CD-Action. O grach pisałem m.in. w Playu, PC Formacie, Playboksie i Pikselu, a także na łamach WP, Interii i Onetu. Współpracuję z Repliką, Dwutygodnikiem i Gazetą Wyborczą, często można mnie przeczytać na łamach Polityki, gdzie publikuję teksty poświęcone prawom człowieka, mniejszościom i wykluczeniu.

Profil
Wpisów3462

Obserwujących20

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze