46
28.12.2013, 20:54Lektura na 4 minuty

Koniec tury. Nowa tura. Hearthstone uzależnia

Tworzenie talii jest irytujące. To udręka, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja. Zanim pozwolę sobie na czerpanie przyjemności z rozgrywki, muszę się przygotować. Tutaj oznacza to, że muszę mieć każdą kartę. W paru egzemplarzach. Wszystkie opcje muszą być dostępne, nim ciężka praca i farmienie ustąpią nieskrępowanej satysfakcji. A tu Gucio – końca męczarni nie widać.


Szoki

Nowa talia.
Nowa gra.

Nie cierpię zaczynać. Żadna ilość matematycznych wywodów, statystyk i buildów opartych na tanich kartach nie przekona mnie, iż posiadanie należnej drugiemu w kolejce monety many nie daje mu przewagi. Nie jestem fanem tanich stworów, preferując grę na czas i zwycięstwa za pomocą silnych minionów, co bez monety idzie dużo ciężej. Ilekroć do mnie należy pierwszy ruch, mam ochotę od razu skończyć grę. Nie chcę jednak spaść w rankingu, który niby nic nie znaczy, ale skutecznie drażni moją dumę. Brnę więc głębiej.

Koniec tury.
Jego tura.

Tkwię zawieszony w cyklu dziennych questów dających złota starczącego na ledwie jeden booster na dwa, trzy dni. Pył otrzymany z mielenia zbędnych powtórek też nie pozwala na wiele i rzadko udaje mi się uzbierać go dość na stworzenie pożądanej karty. Z każdą rozgrywką, widząc co mają moi przeciwnicy, coraz mocniej zazdroszczę im składu ich talii, moja zaś wydaje się coraz bardziej ograniczona. Nawet jeśli przynosi mi częste zwycięstwa. Paranoja totalna i kwadratura koła. A ja nie mogę się wyrwać.

Koniec tury.
Moja tura.

Czy Hearthstone jest grą pay-to-win, dającą przewagę płacącym więcej? A która karcianka nie jest? Ta przynajmniej ma na tyle przyzwoitości, aby zarówno podstawowe karty, jak i te, które można szybko odblokować po prostu grając, pozwalały na skonstruowanie funkcjonalnej i zdolnej do zwycięstw talii. Ale ileż można grać, nim legendarne stwory w taliach oponentów zaczną irytować? Ja też chciałbym je mieć. A nie mam. I co z tego, że może łatwo je unieszkodliwić czar dostępny każdemu magowi? Potrzebuję ich i już.

Koniec tury.
Jego tura.

Waham się. Może powinienem złamać moją żelażną zasadę niepłacenia za „darmowe” gry? Wszak na boostery i karty do Magic: The Gathering wydałem swego czasu małą fortunę i jakoś nie żałuję ani złotówki. Walczę ze sobą, ale chęć posiadania nowych kart i dreszczyk emocji towarzyszący otwieraniu nowych packów bierze górę. Wyciągam z portfela kartę płatniczą i pędzę do wirtualnego sklepiku, wstydząc się swojej słabości. Przed wyrzuceniem przekonań i oszczędności za okno ratuje mnie złośliwy bug niepozwalający na zakup czegokolwiek. Oficjalne fora milczą na temat rozwiązania problemu. Złość mną telepie, ale gram dalej.

Koniec tury.
Moja tura.

Nienawidzę tej gry. Zżera mi czas i szarga nerwy. Ale nadal nie mogę przestać w nią łupać. Wyzywam ją od prymitywnego klona M:TG, ale czy Magic miał wiele więcej do zaoferowania w pierwszym roku swego istnienia? Wiele złożonych zasad i mechanik doszło tam przecież całkiem niedawno, a przez lata i liczne edycje sporo z nich nigdy nie znalazło sympatyków i zostało na zawsze pogrzebanych. A tu wszystko jest jasne i bez zbędnych komplikacji. Co nie znaczy, że nie ma kart lepszych i gorszych. O ironio, większość najprzydatniejszych już mam. Ale to mi nie wystarcza.

Koniec tury.
Jego tura.

Ilekroć „za darmo” (nic nie ma przecież większej wartości niż czas) zdobyta paczka pięciu kart nie zawiera żadnej epickiej czy choćby marginalnie przydatnej dla którejś z mych ulubionych klas, zastanawiam się, czy w kupnych zestawach nie znalazłbym ich więcej. I czy nie warto byłoby odnowić dawną miłość z „Madżikiem”. Może i tak zrobię. Ale tam już bym musiał wydać prawdziwą kasę, nie ma drogi naokoło. Jak nie dżuma, to dyzenteria.

Koniec tury.
Moja tura.

Może to właśnie animacje czarów i udźwiękowienie trzymają mnie przy ekranie? Interaktywne areny już zaczynają mi się co nudzić, lecz odgłos bezcelowego klikania w planszę niczym opętaniec nadal jest przyjemny dla uszu i sprawia szaloną radochę. I chyba naprawdę jestem szalony, że przywiązuję jakąkolwiek wagę do tak nieważnego drobiazgu.

Wygrałem.
Koniec gry.

Wyłączam Hearthstone. Jestem wypompowany i zmęczony. Mam dość zmagania się z tą grą. Chciałbym wreszcie zagrać dla przyjemności, a nie farmić boostery celem przybliżenia „funu właściwego”, jaki płynie z dostępu do wszystkich kart i możliwości tworzenia dowolnego builda. A tak tkwię z żałośnie niepełnym zestawem, który pozwoli mi co najwyżej stworzyć talię kleryka zdolną w szóstej turze podpakować potwora do ponad 30 ataku i… Zaraz.

Nowa talia.
Nowa gra.

Uśmiech.

Bo niektóre gry potrafią pokonać nawet mój ośli upór.


Redaktor
Szoki
Wpisów14

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze