9
17.11.2013, 13:00Lektura na 9 minut

[Magazyn kulturalny] Annie Hall, Sezon burz, To All the Girls...

W tym tygodniu polecamy wam tytuły nieco mniej znane, ale warte zainwestowania czasu i pieniędzy. Żywe melodie, serial o kobiecie z rozpadem osobowości, a na końcu Smugglerowa recenzja nowego tomu Wiedźmina. Nie jest źle, co?


Adam „Adzior” Saczko

  • Czego słuchaliśmy
  • Co oglądaliśmy
  • Co czytaliśmy
  • WILLIE NELSON – TO ALL THE GIRLS

    Willie Nelson ma osiemdziesiąt lat na karku i jest chodzącą legendą country. Może nagrywać wszystko, na co ma ochotę, a i tak będzie się tego dało słuchać – mając tyle doświadczenia poniżej pewnego poziomu się po prostu nie schodzi. Tym razem postanowił wydać płytę, która składa się z duetów: To All The Girls to osiemnaście piosenek, w większości nowych wersji klasyki, w których towarzyszą mu piękne kobiece głosy.

    I to jakie głosy! Udzielają się gwiazdy stażem i prestiżem podobne Nelsonowi – Dolly Parton, Loretta Lyn, Emmylou Harris (w świetnym coverze Springsteena) i Mavis Staples (doskonała przeróbka soulowego Grandma’s Hands). Pojawiają się też znane z „naszych” list przebojów Sheryl Crow i Norah Jones, oraz młoda gwardia amerykańskiej muzyki country-podobnej: Miranda Lambert, Brandi Carlile, czy Carrie Underwood. I chociaż w większości mogłyby przytłoczyć Nelsona, który śpiewa niesamowicie czysto i oszczędnie (a przy tym wydobywa głos zadziwiająco lekko jak na swój wiek), to dostosowały się do spokojnego klimatu całej płyty.

    Słucha się tego w większości jak kołysanek – to muzyka, która leci w tle, nie przeszkadza i nie męczy. Delikatna gitara, nacisk na melodię i „ładność”, a nie energię i dynamikę – idealna rzecz na wieczór... I nie będę ukrywać, że ta płyta może być raczej prezentem dla waszych rodziców, niż czymś, czego chcielibyście słuchać. Jeżeli nie kupiliście im jeszcze niczego na Gwiazdkę, to możecie brać ją w ciemno – to bardzo cichy (a raczej: wyciszony), spokojny i melodyjny album, który na 99% im podpasuje, jeżeli kiedykolwiek tupnęli nogą do Casha, Haggarda, czy Springsteena.

     

    [Berlin]

     

    GIRAFFES? GIRAFFES! – MORE SKIN WITH MILK-MOUTH

    Metrum w postaci bardzo nieładnego ułamka (13/8), gitary, które brzmią jakby były rozstrojone, filozoficzne monologi w środku utworu i generalny chaos. Giraffes? Giraffes! na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zespołu dla wyjątkowo snobistycznych melomanów, którzy gardzą "banalnym popem" i brzdąkaniem na cztery czwarte. Twórczości Żyraf nie należy jednak przedwcześnie przekreślać, bowiem nawet dla niewybrednego ucha dysonanse i zgrzyty szybko ułożą się w genialną harmonię. Absorbowanie szaleństwa, które wydobywa się z głośników jest okrutnie przyjemne - i nie trzeba do tego znać ani rozumieć wirtuozerskich sztuczek, jakimi posługują się muzycy.

    Ba, powiem więcej! Żadne ska, rock czy metal nie spowodowały u mnie takiego napływu chęci do machania czupryną, jakie wywołuje dziwaczna twórczość duetu z Massachusetts. Każdy takt tętni energią i miłością do muzyki - nie ma miejsca na zapętlanie w kółko jednego riffu i czerstwe przybijanie hi-hatu. W melodii cały czas coś się dzieje. Perkusista nieustannie wymyśla fikuśne przejścia, pędząca gitara prawie nigdy się nie zatrzymuje - a nawet jeśli, to tylko po to żeby zmienić metrum i zacząć ponownie z jeszcze większą siłą. Twórczość Żyraf i w ogóle cały osobliwy gatunek muzyczny o nazwie math-rock serdecznie polecam - zwłaszcza tym, którzy szukają nowych brzmień.

    [Rahid]


    Redaktor
    Adam „Adzior” Saczko

    Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.

    Profil
    Wpisów2882

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze