5
31.10.2013, 16:00Lektura na 5 minut

Attack of the Friday Monsters! A Tokyo Tale - recenzja cdaction.pl!

Tworzenie gier na konsole przenośne kosztuje mniej niż produkowanie wielkich blockbusterów na PS3 czy inne Xboksy. Dlatego też wszyscy, którzy lubią czasami poeksperymentować i szukają odskoczni od typowego pif-paf-bum-bum prędzej czy później coś na nich dla siebie znajdą. Właśnie takiego "oddechu" oczekiwałem od Attack of the Friday Monsters. Dało radę? Recenzja cdaction.pl!


Berlin

Attack of the Friday Monsters! A Tokyo Tale
Dostępne na: 3DS
Wersja językowa: angielska

Rok temu, znane głównie z gier o Profesorze Laytonie, Level-5 postanowiło nawiązać współpracę z kilkoma japońskimi twórcami, a efekty zobaczyliśmy w formie kompilacji Guild01. To kilka produkcji, wydanych po naszemu w dystrybucji cyfrowej na 3DS-ie, a wśród nich znalazło się miejsce na małe dzieła Sudy51 (No More Heroes, Killer7) czy Yasumiego Matsuno (Final Fantasy Tactics). Pomysł chwycił na tyle, że niedawno dostaliśmy w ręce Guild02.

W nowej paczce znalazło się miejsce m.in. dla Keijiego Inafune, ale uwagę graczy i mediów skradł bliżej nieznany w Europie Kaz Ayabe. Jego seria, Boku no Natsuyasumi, nigdy w naszym zakątku świata się nie pojawiła – a szkoda, bo wygląda na coś, co mogłoby znaleźć oddane grono fanów. Bardzo przypomina anime typu „slice of life” – filmy, w których niewiele się dzieje, a bardziej od fabuły powala atmosfera, specyficzny klimat przypominający „nicsięniedziejstwo” Murakamiego. Każdy, kto widział „5 centymetrów na sekundę” doskonale wie, o co chodzi (a jak nie widział – trzeba obejrzeć), a reszta na sam opis: „Te jego gry to taki jakby symulator życia chłopca na wakacjach, w którym można iść na ryby, zbierać robaki...” pewnie się wzdrygnie.

Wkład Ayabe w Guild02 to Attack of the Friday Monsters! A Tokyo Tale – gra, która bardzo mocno czerpie z jego poprzednich dokonań. Wcielamy się więc w chłopca, Sohtę, który razem z rodziną właśnie przeniósł się do spokojnego, pięknego miasteczka Fuji no Hana. Jego ojciec otworzył pralnię, młodzieniec został zapędzony do roboty i niby nic by w tym ciekawego nie było, gdyby nie to, że... co piątek w okolicach miasta pojawiają się gigantyczne potwory. Zamiast umierać ze strachu albo zrzucać na nie bomby atomowe, mieszkańcy zbudowali sobie wokół nich małą mitologię. Dzieciaki nie rozmawiają o niczym innym, dorośli starają się nadążać za ich fascynacją, ktoś produkuje karty do grania, a stacja telewizyjna stara się wykorzystać sytuację jak może i organizuje specjalne kluby dla ich miłośników. Jeżeli ktoś nie podziela zainteresowania, równie dobrze może nie istnieć – Sohta zaczyna więc zbierać karty, dołącza do fanklubu i próbuje rozwikłać Wielką Tajemnicę.

Zadaniem gracza jest bieganie po mieście i rozmawianie z jego przedziwnymi mieszkańcami. Trafiają się rówieśnicy (kilka stereotypowych osobowości – kujon-niemota, charakterna dziewoja, wulgarny i agresywny chłopak z problemami), trafiają się dorośli: wszyscy są świetnie napisani i scenariusz gry doskonale oddaje perspektywę, z jakiej świat może widzieć dzieciak w wieku szkolnym. Sohta traktuje dorosłych jako lekko stuknięte istoty, które nic nie rozumieją – nie wie, dlaczego matka cały czas się czepia ojca, nie rozumie że jakaś dwójka bardzo ma się ku sobie i kompletnie go to nie interesuje. Interesują go tylko piątkowe potwory.

Zbiera więc rozrzucone po mapach karty, którymi gra z kolegami i dzięki temu „zostaje ich panem”, albo staje się „sługą”. To przyjemna minigierka i niezłe rozwiązanie fabularne, bo chociaż doskonale wiąże rozgrywkę z historią, to nie narzuca się bardziej niż „spróbuj, może się spodoba”. Opiera się na wariacji wokół klasycznego papier-kamień-nożyce – wybieramy parę potworów o różnych właściwościach i sile, przeciwnik robi to samo, kładziemy je koszulkami do góry i gra pokazuje nam dwa miejsca, w których wygraliśmy albo przegraliśmy. Możemy wtedy przestawić dwie karty, przeciwnik na to reaguje i sprawdzamy, jak poszło. Czasami opiera się to na szczęściu, ale później – po ulepszeniu talii i zebraniu nowych stworów – więcej w tym zwykłej kalkulacji i logicznego myślenia, niż wrzucania byle czego, bo może się uda.

Cała otoczka Attack of the Friday Monsters zainspirowana jest starymi filmami o potworach, które Japończycy kręcili hurtem po sukcesie Godzilli. O ile jednak ich bohaterami najczęściej byli naukowcy i żołnierze, którzy jakoś musieli poradzić sobie z problemem, tak tutaj wszystko widzimy tylko oczami dziecka. Możemy zdawać sobie sprawę z tego, że rozchodzi się o skażenie środowiska – o maszyny budowlane, które zmieniają wieś w kolejne miasto, o cywilizację pochłaniającą wszystko, co naturalne, ale Sohta nie ma o tym pojęcia. Przez cały czas wierzy, że jego osobista Godzilla jest prawdziwa i z tej perspektywy opowiada nam swoją historię.

I jest to urocze chociażby dlatego, że dla naszych europejski oczu wygląda bardzo egzotycznie. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to rozmemłanie scenariusza pod koniec, kiedy stężenie absurdu wybija z rytmu: subtelność fabuły i tego, jak jej elementy są wprowadzane i przedstawiane na początku to rzeczy fantastyczne, ale pod koniec wszystko się rozmywa, gubi i plącze. Tak, jakby Ayabe nie miał pomysłu na porządne zakończenie i po prostu pozwolił sobie popłynąć. A szkoda, bo w tak krótkich formach jednak przydałoby się odpicować każdy szczegół.

Attack of the Friday Monsters nie spodoba się wszystkim. Trafi raczej do niszy, która będzie zadowolona, bo nie bardzo ma w czym przebierać. Jest bardzo senną grą – niewymagającą, łatwiutką i krótką. Idealnym tytułem dla wszystkich, którzy na konsolach przenośnych grają w domu i po prostu mają ochotę odpalić coś niezobowiązującego. Przy dosyć niskiej cenie (ok. 30 złotych) nie czuć też, że pieniądze wydało się w błoto: wystarczy lubić anime albo japońską popkulturę, by móc spędzić przy tej produkcji kilka świetnych godzin.

 

4+/6

Plusy:
- świetny klimat
- bardzo ładna grafika
- karcianka

Minusy:
- słabe zakończenie
- a ostatnie pół, może godzina gry, nie powala


Redaktor
Berlin

Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!

Profil
Wpisów1396

Obserwujących9

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze