2
18.10.2013, 18:04Lektura na 8 minut

Game Freak: Nie tylko Pokemony

Kilka miesięcy temu premierę na Nintendo 3DS miała niewielka, rozprowadzana tylko przez sieć gra rytmiczna o nazwie Harmoknight. Niby nic, ale niektórych zaskoczyła nazwa jej developera – Game Freak. Tak, ojcom serii Pokemon zdarzyło się parę razy stworzyć gry, w których Pikachu i spółka nie występują, ba, niektóre z nich przynajmniej dorównują im jakością!  Czas na przegląd pokemonowych krewnych i znajomych.


Cross

Game Freak zaczęło swój żywot w latach osiemdziesiątych jako fanzin pełen zapisywanych ręcznie wskazówek do gier na automaty. Jego autorami byli dwaj Japończycy, przyjaciele Satoshi Tajiri i Ken Sugimori. Po kilku latach wspólnie przekształcili fanowskie wydawnictwo w studio, które zamiast opisywaniem gier miało zająć się ich tworzeniem. Choć obaj pracowali w nim jako game designerzy, w roli tej zasłynął tylko Tajiri – głównie jako pomysłodawca gry polegającej na łapaniu 151 potworków, rzecz jasna. Ken Sugimori zdobył za to popularność jako pełen wyobraźni ilustrator, który powołał Bulbasaura, Charizarda czy Jigglypuffa do życia. Wspólną karierę w branży zaczęli jednak wcześniej, w 1989. Wtedy razem z Junichim Masudą (kompozytorem i obecnym reżyserem serii Pokemon) stworzyli swoją pierwszą produkcję – Mendel Palace na NES-a.

Pomysł na Mendel Palace jest prosty, ale wciąż ciekawy i grywalny. Ukochana głównego bohatera znalazła się w tarapatach – by ją ocalić, musi… przewracać łotrów, którzy stoją mu na drodze. Podłoga każdej ze stu plansz składa się z płytek, których odwracanie nie tylko odkrywa różne bonusy, ale i zwala z nóg stojącego na nich przeciwnika. Jeśli ten powalony uderzy w ścianę, znika – poziomy zaliczamy dopiero wtedy, gdy znokautujemy ich wszystkich. Banalna idea nabiera rumieńców dzięki porządnemu level designowi i różnorodności przeciwników – baleriny ruszają się nieprzewidywalnie dzięki tanecznemu krokowi, przewrócone klony rozbijają się na dwóch mniejszych wrogów, a pływacy wbrew prawom fizyki traktują podłogę jak basen. Całość ciągle bawi i choć na standardy NES-a jest odrobinę zbyt łatwa (nieskończone continues) postarzała się naprawdę dobrze, zwłaszcza dzięki kolorowej, miłej dla oka grafice stworzonej przez Sugimoriego.

Nintendo zauważyło talent młodych developerów i w następnych latach zleciło im stworzenie dwóch gier logicznych z maskotkami firmy. Pierwszą był Yoshi, który ukazał się w 1991 na NES-a i Gameboya jednocześnie. Niestety, choć oprawa znów była czarująca, a sprzedaż sięgnęła 500,000 sztuk pierwszego dnia, sam gameplay pozostawiał sporo do życzenia. Zabawa ze słynnym, tytułowym dinozaurem polegała na zamienianiu czterech kolumn miejscami w celu łączenia spadających elementów w pary. Głębi charakterystycznej dla Tetrisa czy Lumines próżno było tu szukać – po dziesięciu minutach spędzonych z Yoshim Game Freak pokazywał wszystko, co miał do zaoferowania. Trochę bardziej złożoną i interesującą wersją gry okazało się Nontan no Issho: Kuru Kuru Puzzle, wydane pod inną licencją przez Victor Interactive – ale to i tak różnica między produkcją dla czterolatków a produkcją dla siedmiolatków. Obu nie polecam.

Lepszym owocem współpracy firmy z Nintendo okazało się Mario & Wario z 1993 roku, korzystające z myszki podłączanej do konsoli SNES. Rzecz polega na pomaganiu Mario, któremu złośliwy Wario zrzuca z samolotu na głowę przeróżne wiadra i kubły– grając wróżką Wandą, przeprowadzamy wąsatego hydraulika oraz jego przyjaciół przez pełne niebezpieczeństw poziomy, klikając w interaktywne elementy i kierując go w stronę kogoś, kto uratuje go z opresji. Choć nadal nie jest to nic szczególnie godnego uwagi i nadal jest wyraźnie skierowane do młodszej publiczności, potrafi przyjemnie zająć czas – cieszy oko, poprzez obsługę myszy na konsoli jest nietypowe, a początkowo banalne poziomy z czasem wymagają skupienia.

NES, Gameboy i SNES to jednak nie jedyne platformy, na jakie Game Freak tworzył w latach dziewięćdziesiątych. Choć obecnie ich współpraca z Nintendo jest nierozerwalna, wtedy romansowali i z innymi firmami. Owocem tych romansów było choćby Bazaar de Gos?ru no Game de Gos?ru, czyli wydana na PC-Engine w 1996 gra logiczna dla dzieci, w której poprzez wydawanie prostych rozkazów należy pomagać chytrej małpce kraść strzeżone banany. Znacznie ciekawsze jest jednak to, że tworzyli też o wiele bardziej intrygujące gry dla bezpośrednich konkurentów Mario i jego twórców. Tak – kiedyś w gry twórców Pokemon mogli zagrać także fani Sony i Segi.

Dziwnie jest widzieć logo producentów Playstation przy uruchamianiu gry na Super Nintendo, a to właśnie pierwszy widok, który raczy nas po uruchomieniu Jerry Boya z 1991 roku (w Ameryce Smart Ball). „Jerry” w tytule miało oznaczać żelek,„jelly”, ale typowy japoński problem z rozróżnianiem literek „L” i „R” zaowocował sporą literówką w nazwie. Jakość i oprawa gry porównywalne są z popularnymi dobrych parę lat temu pecetowymi platformówkami, które popularne były w wielu szkolnych salach informatycznych – sporo sekretów, niski poziom trudności, ogólnie rzecz biorąc solidne rzemiosło, które cierpi trochę przez słabą jak na Game Freak grafikę oraz irytujące respawny wrogów. Jerry Boyem powinni zainteresować się przede wszystkim fani znanego z Silent Hilla Akiry Yamaoki, który po raz pierwszy dał się tu poznać światu jako kompozytor.

Inni powinni sięgnąć zamiast tego po Jelly Boya 2. Choć brak tu już Yamaoki, sequel przerasta oryginał w każdym calu, od gameplayu poprzez grafikę po pozbycie się literówki z nazwy. Poziomy są znacznie przyjemniejsze, różne żelki mają różne umiejętności, a całość ma świetne tempo. Największą wadą gry jest to, że… nigdy nie ukazała się oficjalnie. Ukończono ją w 1994 roku, a Sony nie mogło już wtedy zdecydować się na jej wydanie. Musieli w końcu zająć się promowaniem nowej konsoli PlayStation.  Na szczęście prototyp JB2 wyciekł do Sieci, a potem został przetłumaczony z japońskiego przez wiernego fana. Szkoda, że ten sam los nie spotkał wydanego później Bushi Seiryuden na SNES-a (wyjątkowy action RPG,  z pewnym wysiłkiem grywalny bez znajomości języka) i Click Medic – pożegnania Game Freak z Sony, pełnego tekstu symulatora lekarza z 1999 roku.

Owoce współpracy Game Freak z Sony nie mają jednak porównania z grami, które stworzyli dla Segi. Pierwszą z nich był Magical Tarur?to-kun (1992), sympatyczny action-platformer i adaptacja popularnej wówczas mangi zarazem. Do zachwytów nad warstwą graficzną przywykli już chyba wszyscy, którzy doczytali do tego akapitu. Dodam więc jeszcze, że poziom wyzwań jest zaskakująco przystępny i dobrze wyważony, a zdolności małego czarodzieja Tarur?to bawią – potrafi szybować dzięki pelerynie, walczyć różdżką i używać magii do chwytania przedmiotów, które warto oczywiście ciskać w przeciwników. Przeciwnicy są różnorodni (od uzbrojonego w ciężką artylerię helikoptera po potężnych magów), a japońskie dialogi można bez problemu zignorować. Jedynym problemem jest mały zasięg różdżki głównego bohatera, przez co kontrowanie ataków może okazać się dla niektórych problemem, ale to nic, czego nie da się przeskoczyć.

Zaś rok przed tym, jak Game Freak trafiło na żyłę złota w postaci Pokemon Green, jako prezent pożegnalny dla Segi stworzyli na Mega Drive prawdopodobnie swoją najciekawszą grę – Pulsemana. Zakochany w komputerowym świecie Doktor Yoshiyama płodzi wirtualne dziecko ze stworzoną przez siebie sztuczną inteligencją, łącząc jej kod ze swoim DNA. Wynikiem ich miłości jest potężny Pulseman – władający elektrycznością chłopiec, który potrafi żyć poza komputerem. Gdy wirtualna rzeczywistość rujnuje umysł Yoshiyamy i ten zaczyna terroryzować cały świat, tylko jego syn może go powstrzymać.

Gra poza Japonią miała premierę wyłącznie na pionierskiej usłudze pod tytułem Sega Channel – po uiszczeniu stosownej opłaty gracze dzięki comiesięcznemu abonamentowi mieli nieograniczony dostęp do kilkudziesięciu gier, łącznie z kilkoma cudownymi exclusive’ami (poza Pulsemanem wart uwagi był choćby genialny Alien Soldier). Dziś usługa oczywiście już nie funkcjonuje, ale mamy za to do dyspozycji fanowskie tłumaczenie gry lub wersję na Virtual Channel – i naprawdę warto się nimi zainteresować. Pulseman to skrzyżowanie Sonica i Megamana. Jeśli uda nam się nim rozpędzić, będzie mógł niczym arkanoidowa kulka odbijać się od przeszkód lub porazić wrogów prądem. Podróżując po całym świecie, a nawet dwóch światach (bo często przeszkody omija dzięki swojej wirtualnej formie), na siedmiu długich i skrajnie odmiennych planszach pokonuje podłych sługów doktora Waruyamy. Sterowanie, atmosfera i wyzwania są niemal bezbłędne – szkoda, że gra nie była od razu powszechnie dostępna, bo Pulseman zasługuje na sławę równą Ashowi Ketchumowi.

Nie da się ukryć, że obecnie Game Freak skupia się głównie na Pokemonach idaleko im do zróżnicowania, jakie oferowali swoją biblioteką z lat dziewięćdziesiątych. Ostatnie, co poza Poke-grami stworzyli przed tegorocznym Harmoknightem, to już ośmioletni Drill Dozer„najbardziej przereklamowana niedoceniona gra na GameBoya Advance”. Początkowy zachwyt pomysłem na walkę i eksplorację przy użyciu robota uzbrojonego w ogromne wiertło szybko znika, a zostaje monotonia przerywana przez nieliczne interesujące plansze.

To kolejna z serii przeciętnych śliczności wymienionych w tym artykule. Nie zmienia to faktu, że nadal żal, że nie dają nam więcej cudów pokroju Pulsemana czy Mendel Palace. Chyba sami też za tym tęsknią – świadczą o tym pokemonowe nawiązania pokroju tego do Mario & Wario, w które lubi grać jedna z trenerek z Saffron City, czy masa odwołań do Pulsemana (od jednego z ataków, które podkradł mu Pikachu po pochodzenie Team Galaxy z czwartej generacji). Pozostaje nam tylko życzyć sobie, by te aluzje jak najczęściej przeradzały się w coś więcej.


Redaktor
Cross
Wpisów2216

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze