98
27.07.2013, 13:20Lektura na 4 minuty

[Po mojemu] Autsajder

Właśnie dowiedziałem się, że jadę w sierpniu na Gamescom, w październiku planuję PGA. Zobaczę w jednym miejscu kilkadziesiąt tysięcy graczy, kierowanych tym samym, co ja – chęcią zobaczenia nowych, świetnych gier. Szkoda, że czy z zawieszoną na szyi tekturą w plastiku, czy bez niej, nie poczuję się jednym z nich.


Adam „Adzior” Saczko

Dwa lata temu przy okazji Gamescomu telewizja RTL wyemitowała jednostronny materiał, w którym przedstawiła graczy odwiedzających targi niczym przybyszów z kosmosu. Brudni, śmierdzący, źle ubrani, paranoiczni w obecności kobiet. Grający za dużo, myślący zbyt mało. W Indiach z miejsca staliby się niedotykalni (czyli najniższą kastą - dop. MQc), a fundamentalny zakaz przenikania między kastami zostałby z pewnością czasowo zniesiony, byle tylko się tego elementu pozbyć. Telewizyjny bieda-news spotkał się ze spodziewaną krytyką. Że przecież gracze to normalni ludzie, wielu z nich ma dziewczyny, toteż o wygląd muszą dbać. Że gusta mają szerokie i zróżnicowane, a dziennikarze manipulują, wybierając najmniej atrakcyjne jednostki i budując na ich podstawie obraz całości. A pani redaktor to się nie zna wcale i nie wiadomo, dlaczego jej płacą.

Podobno na żywotność stereotypów wpływa fakt, że niezależnie od tego, jak krzywdzą ludzi, mają u podstaw ziarno prawdy. I do tego maleńkiego ziarenka pomagają dokopać się właśnie duże wydarzenia związane z grami. Byłem na takich imprezach nie raz i nie dwa razy, wcale nie musząc daleko się rozglądać, by boleśnie oddać "krytykom" część racji. Materiał RTL był do bani z wielu względów, jednak stronnicza teza nie wzięła się z powietrza. Możemy sobie wmawiać, że odbiorcy ewoluują, a krzykliwe dzieci sieciowych shooterów to głośny margines. Ponadto rozmawiamy o grach w sposób, o jakim lata temu nam się nie śniło... a do wielkich hal, koniec końców, i tak zawita legion fanów fantastyki w czarnych koszulkach.

Na Games Convention w 2007 roku Rockstar promował swój Table Tennis używając prostej i ciekawej metody – podrzucając przechodzącym ludziom piłeczki pingpongowe z logo gry. Wyobraźmy sobie, że staję przed publicznością na podobnej imprezie i też rzucam je w tłum. Pierwszy rzut – fan Tolkiena dostał w czoło, przepraszam. Drugi – trafiłem cosplayerkę. Trzy – o, kolega gra w LoL-a. Czwarta piłeczka dla erpegowca-weterana, lubi Cthulhu. Piąta leci do chłopaka z autografem Komudy zdobytym na konwencie fantasy. Do kieszeni zmieściła mi się jeszcze szósta, ale "ofiara" nie zauważyła rzutu, bo piłeczka wleciała do kostki, tuż pod naszywką Huntera, na plecach odwróconej tyłem dziewczyny. Siódmego nie liczę, bo od kilku godzin wgapia się w kieszonsolkę i strzał z armaty dla niego zbyt cichy. Zresztą trafiłem go w okulary i nie pomogło. Słucham? Pomyliłem się? Racja, nie Cthulhu, tylko Greyhawk i nie w LoL-a, tylko w Dotę 2. Przejęzyczenie.

Pamiętam dobrze – nie było to tak dawno – toczyłem jakąś zabawną walkę o dobre imię gier. Burzyłem się, kiedy ktoś mówił o nich przez zasłyszane uogólnienia. Broniłem graczy w ten sam sposób, jak sami bronili się przed materiałem RTL. Z dwóch powodów przestałem walczyć. Raz – uznałem że moja pasja ma zadowalać mnie i ewentualnie osoby, które chcą ją poznać lub już ją podzielają. Dwa – o grach rozmawiałem na luzie i po ludzku z tak różnymi osobami, że w moich oczach problem zniknął. Od inżynierów przez dziennikarzy po aktorów, od hipsterów po korposzczury, od dwulatków po średniowieków. Później przyszedł czas wybrania się na jakiś growy event. I niezależnie od tego, czy mówimy o większej imprezie, czy małym cyklicznym spotkaniu fanów pewnej konsoli, okazuje się, że żyję w bańce.

Powiecie pewnie, że nie powinno mnie to dziwić. Przychodzę na wydarzenie o konkretnym profilu, więc powinienem się tego i owego spodziewać. W końcu na DKF-y nie przychodzi się, by dyskutować o kulinariach. Z tym, że na wspomnianych spotkaniach można rozprawiać o tym, że Reznor nie chciał komponować muzyki do filmu Finchera, ale po kilku telefonach zgodził się i chcąc najpierw szpiegować Zimmera, w końcu jednak czegoś się nauczył, choć jego ostatnia płyta to kicha. Racja, święta racja, ale jak miałem lat 13, to jak się miało doła, to Right Where It Belongs pasowało doskonale. A doła miałem, bo koledzy się na boisku śmiali, że umiem tylko z czuba kopać, a w szkole same jedynki i rodzice wściekli. Dialog płynie. Tymczasem wśród monotematycznych rozmów nie złapię wiatru w żagle, jeśli nie jestem taki sam jak dwieście osób wokół. Jeśli nie czytam o smokach, jeśli nie wymiatam solo na midzie i nie kampię na esce, jeśli nie spędziłem pięciu lat w piwnicy nad kartą postaci, jeśli nie gram w Animal Crossing ani nie słucham gothic metalu. Nie pogadam, nie ma mnie.

Chcecie mnie przekonać, zniszczyć kontrargumentami, rozwalić łeb prawdą? Odkrywczo uświadomić, że bezczelnie się wywyższam? Nie krępujcie się, nie trzymam gardy i nie bronię się. Po prostu od kilku lat nie wyprowadziliście mnie z błędu.


Redaktor
Adam „Adzior” Saczko

Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.

Profil
Wpisów2882

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze