20
25.01.2013, 12:43Lektura na 7 minut

Ni no Kuni: Wrath of the White Witch ? recenzja

Niewiele japońskich produkcji wydobyło z zachodnich graczy tyle „och!” i „ach!” co Ni no Kuni. Po każdym zwiastunie i każdej informacji o europejskiej premierze słychać było rozchodzące się po całym kontynencie echo przebierania nogami. Przebierał też Berlin. A jak spodobała mu się wersja finalna?


CD-Action

Ni no Kuni: Wrath of the White Witch
Dostępne na: PS3
Testowano na: PS3
Wersja językowa: angielska

Ni no Kuni trafia w nasze ręce jako ulepszona wersja wydanego w 2010 roku na DS-a oryginału. Wrath of the White Witch rozbudowuje historię Shikkoku no Mad?shi i nie ma co się dziwić, że czekać przyszło nam prawie trzy lata. Pierwowzór kończył się mniej więcej w 2/3 tego, z czym mają zmierzyć się zachodni gracze, a fabuła została przerobiona i posklejana tak, że bez wiedzy o dodanych wątkach nie zauważa się nawet, że to nie „to pierwsze” Ni no Kuni. W gruncie rzeczy nie ma to jednak znaczenia: nawet w podstawowej formie produkcja byłaby w stanie przytłoczyć rozmachem rozleniwionego odbiorcę.

Weak tea with cream in it
Studio Ghibli znane jest z poruszających historii, w których da się znaleźć drugie, trzecie i piętnaste dno, jeżeli kopie się wystarczająco głęboko. Ni no Kuni korzysta z podobnych motywów co filmy Miyazakiego i s-ki, ale nawet jeżeli ich scenarzyści maczali palce w tworzeniu gry, chyba niestety dość szybko je wyjęli. Chociaż fabuła zaczyna się obiecująco, nie utrzymała mnie w napięciu ani nie przykuła mojej uwagi na dłużej. Pierwsze pół godziny rzeczywiście budzi emocje – wychowujący się w Motorville z samotną matką Oliver przez nieposłuszeństwo i głupotę doprowadza do jej śmierci. Ale klimat bardzo szybko się rozpływa. Na przykład gdy łzy płaczącego rzewnie chłopca ożywiają maskotkę, która okazuje się władcą wróżek z innego wymiaru... Tego typu elementów jest pełno – kiepskie żarty, monologi motywacyjne czy prościuteńkie rozwiązania sporych problemów są tak powszechne, że czasami aż trudno uwierzyć, że to nie Pixar.

Mimo że wprowadzenie do fabuły Ni no Kuni, czyli Innego Świata (tego, z którego pochodzi obudzony łzami Drippy), zostało zrealizowane raczej średnio, to ma ono duże znaczenie dla rozgrywki. Nie dość, że raz na jakiś czas trzeba przeskoczyć z jednego miejsca w drugie i uporać się z łatwą zagadką, to jeszcze każda istota „od nas” ma odbicie „tam”. Oliver wyrusza więc, by odszukać odpowiednik swojej matki (po drodze pokonać złego maga, jeszcze gorszą królową i uratować świat, ale to już przewidzieliście, prawda?), a w międzyczasie poznaje drugie tożsamości kota sklepikarki czy tajemniczej dziewczynki przesiadującej całe dnie przy oknie. To ciekawy zabieg, niezły pomysł na prowadzenie liniowej fabuły, jednak nie aż tak fascynujący, by powstrzymać westchnienie, kiedy po raz kolejny przychodzi wyczarować bramę pomiędzy wymiarami.

Into the rabbit hole
Po Ni no Kuni spodziewałem się raczej przygodówki z elementami jRPG, a nie pełnoprawnego przedstawiciela tego drugiego, prawie zapomnianego już gatunku. Zdziwiłem się, kiedy okazało się, że w tej grze obecne są niemal wszystkie elementy, które uwielbiałem chociażby w Dragon Questach, a i zrealizowano je zaskakująco dobrze. Świetnie połączono klasyczną mapę świata pełną rozrzuconych tu i ówdzie lokacji z widocznymi na niej potworami odpalającymi ekran bijatyki. Doskonale zaprojektowane miasta pełne wiarygodnych NPC-ów zestawiono z lochami nastawionymi na niemal nieprzerwaną bitkę. W niesamowity sposób dokonano syntezy turowego systemu walk z elementami zręcznościowymi, a także bezbłędnie wprowadzono do niego możliwość sterowania kilkoma bohaterami i taktycznego nimi zarządzania. Wspaniale zgrano też magiczne zdolności z wydawaniem komend i kierowaniem przywoływanymi stworami przypominającymi pokemony. Mechanicznie to jRPG z krwi i kości – jedno z najlepszych, z jakimi miałem do czynienia!

Gracz kieruje Oliverem albo jednym z towarzyszących mu bohaterów pobocznych i w trakcie potyczki może przeskakiwać pomiędzy nimi, wydając AI polecenie odpowiedniego prowadzenia innej postaci. Oliver potrafi korzystać z magii i przywoływać potwory – czary zdobywa stopniowo, ale nawet podstawowy zestaw (kula ognia, formujący się szybko lód i leczenie) wystarcza na długo, bo na ekranie dzieje się tyle, że nie ma nawet czasu się nudzić. W każdej chwili da się wezwać stwora do pomocy (tych jest multum, ale dysponuje się maksymalnie trzema naraz) – np. diabełka, który chociaż od Olivera silniejszy, słabiej radzi sobie z zaklęciami. I do tego nawet walcząc jako nasz podopieczny, trzeba uważać na własny stan zdrowia, bo kiedy pupil obrywa, obrywamy i my. Do tego też posiadane istoty uczą się razem z nabijanymi poziomami nowych sztuczek, mogą ewoluować w kreatury o zupełnie innych umiejętnościach. Z czasem rozszerzamy swoją biblioteczkę „zwierząt”, łapiąc je podczas walki i przypisując do odpowiedniego bohatera.

Wymienianie wszystkiego, co składa się na system walki w Ni no Kuni, to materiał na spory poradnik. Rozwiązania sprawdzają się rewelacyjnie, zwłaszcza gdy trzeba zajmować się gigantycznym bossem, ale niestety jRPG-owość przychodzi z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dosyć szybko przestaje więc być łatwo i przyjemnie – już po kilku godzinach trzeba zacząć mozolnie grindować, żeby poradzić sobie z co trudniejszymi wrogami.

And through the lookin’ glass
Niestety o ile zachwyciła mnie mechanika rozgrywki, o tyle nie zainteresowała sama opowieść. Ni no Kuni jest konserwatywne, a przez to... nudne. Tysiąc razy biegałem w grach po lasach (te gadające mądre drzewa...), na pustyniach spędziłem chyba miliard godzin (schematu las-pustynia powinno się zresztą zakazać), lodowce nie wzbudzają mojego podziwu, podobnie jak portowe miasteczka i nawiedzone dworki. Zabrakło mi autobusu z kota czy chociażby pociągu bez szyn – przez wiele, wiele godzin produkcja wygląda niczym całkowicie sztampowa europejska fantastyka. Jedynie przygrywająca w tle f-e-n-o-m-e-n-a-l-n-a muzyka Hisaishiego pozwalała mi w niektórych momentach wierzyć, że to wszystko rzeczywiście wyszło spod rąk tych samych ludzi, którzy ożywili Totoro.

Ni no Kuni wydaje mi się... zwykłe. Może dla Japończyków jest egzotyczne właśnie dlatego, że odstaje od typowego dla nich szaleństwa, ale dla mnie to raczej opis podróży Guliwera niż wędrówka po czymś, czego w życiu sam bym nie wymyślił. Poza kilkoma miejscami – takimi jak steampunkowe świńskie imperium – niewiele zaskakuje. Wpływ na to miał też dubbing. Mimo że w każdej chwili można przełączyć się pomiędzy japońską a angielską ścieżką dźwiękową, dialogi zgrywają się z ruchami warg postaci tylko po angielsku. Przez pół godziny próbowałem przełamać się i nie zwracać na to uwagi, ale w końcu się poddałem. Choć aktorzy poradzili sobie znakomicie, wrażenie uczestniczenia w filmie studia Ghibli zniknęło całkowicie. Tym bardziej że udźwiękowiono tylko kluczowe dialogi, zostawiając większość gadaniny w formie tekstu, przez który trzeba się "przeklikać".

Doooh?
Jeżeli ktoś kupi Ni no Kuni dla niewymagającej wysiłku przy odbiorze historii, rozgrywka prawdopodobnie go zawiedzie. Jeśli z kolei oczekuje dynamicznej rozgrywki, to przyczepi się do powolnego tempa, w jakim rozwija się historia. Dzieląc w ten sposób, traktując elementy składowe jako dwa odrębne byty, nie ma do czego się przyczepić – Ghibli wykonało swoją robotę dobrze, bo animacja jest piękna, a postacie śliczne. Fabuła mogłaby sporo zyskać w formie filmu – chętnie bym go obejrzał, bo może coś przegapiłem czy czegoś nie zrozumiałem, „tracąc czas” na machanie mieczykiem i rzucanie czarów.

Level-5 pokazało klasę – niektórzy wyciągnęli z tej produkcji ponad siedemdziesiąt godzin zabawy, bo mniej więcej tyle zajmuje wykonanie wszystkich zadań pobocznych, znalezienie poukrywanych wiosek, grindowanie czy gromadzenie dodatkowych zaklęć. Mam jednak wrażenie, że jakimś cudem te dwie rzeczy, miks jRPG-a i klimatu Ghibli, razem nie zagrały. Nie wydały na świat oczekiwanej perfekcji, a „jedynie” bardzo, bardzo dobry produkt. Ale czy to powód do narzekania?

Ocena: 8.0

Plusy:

  • doskonałe jRPG
  • śliczna animacja
  • muzyka!
  •  

    Minusy:

  • jak na Ghibli, trochę zbyt sztampowo
  • dla oczekujących interaktywnego filmu może być za trudne nawet na „easy”
  • niestety trzeba grindować

  • Redaktor
    CD-Action
    Wpisów1100

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze