68
1.11.2012, 08:00Lektura na 10 minut

Halo 4 ? recenzja cdaction.pl

Miarą platformy jest ponoć nie jej wydajność czy możliwości, a rzecz najważniejsza – gry, które oferuje. Jeśli się zgodzić z tym twierdzeniem, to ja już nie mam wątpliwości: Xbox 360 rządzi, a Halo 4 to prawdopodobnie najlepszy FPS tego roku.


Gregorius

Halo 4

Dostępne na: X360

Graliśmy na: X360

Wersja językowa: polska (pełny dubbing)

 

Medal of Honor zawiódł, co pokaże Call of Duty, przekonamy się już wkrótce, ale już dziś mogę powiedzieć, że Halo 4 to kandydat do tytułu najlepszego shootera Anno Domini 2012. To kolejna gra z serii, która może i czasami bywa dość specyficzna, ale jak się człowiek w nią wgryzie, zapewnia tony wrażeń.

 

Nowe idzie

Nie da się ukryć, że to ostatnie spotkanie z Master Chiefem w obecnej generacji konsol. Ktoś na górze zdecydował, że wraz z czwartą grą zmieni się producent. Tym samym z Halo i jej zakutym w zieloną zbroję bohaterem pożegnało się Bungie, a schedę po nich objęło 343 Industires. Nawiasem mówiąc, podobny manewr spotkał serię Gears of War, która trafiła w ręce Polaków z People Can Fly – czyżby było to wietrzenie szaf przed nadejściem nowej konsoli? Wracając jednak do tematu: nowy developer to okazja do odświeżenia marki, wprowadzenia zmian i ogólnie rzecz ujmując – nowego makijażu. Okazuje się jednak, że Master Chief nie z takimi przeciwnościami miał do czynienia i tak na dobrą sprawę wcale się nie zmienił. To ciągle stare, dobre Halo – ale tym razem na granicy możliwości Xboxa 360. Więcej z tej niemal siedmioletniej konserwy już chyba nikt nie wyciśnie.

 

Zachwyciłem się grafiką tego tytułu. Przyzwyczajony do najlepszych kart graficznych, częstokroć z pogardą patrzyłem na uboższą oprawę, jaką cechują konsolowe tytuły ostatnimi czasy. Halo 4 jednak bardzo mile mnie zaskoczył. Żaden cud co prawda nie nastąpił i konsola dalej stosuje parę perfidnych sztuczek, by oszczędzić na megabajtach i gigahercach – nie zmienia to jednak faktu, że to jeden z najładniejszych, jeśli nie najładniejszy tytuł tego roku. Bez wątpienia ma swój styl. Pustynne tereny, kipiąca zielenią dżungla, zawieszone gdzieś pod nieboskłonem filary utrzymywanej potężnymi generatorami fortecy, widoczna na horyzoncie powierzchnia planety, stacja kosmiczna, rozrywane na strzępy statki, wyginający się pod bezlitosnym naporem grawitacji ląd, w końcu – szereg baz, bunkrów, tajemniczych, tętniących miarowymi pulsami siłowych pól budowli, niby podobnych, ale jednocześnie jakże różnych od siebie. Halo 4 to doznanie zróżnicowane. To gra, która bardzo często, gdy dym po niedawno skończonej bitwie zacznie przykrywać ciała Sprzymierzonych, kieruje nas do prowadzącego ku dalszym etapom portalu. A przez ten ułamek sekundy, zanim się tam przeniesiemy, mimochodem się zastanawiamy: co jest po drugiej stronie?

 

Cicho sza!

Niestety – tego wam nie powiem. Moja świeża jeszcze kopia gry do recenzji owinięta była w list od twórców. Ci usilnie prosili, by w trosce o fanów serii i ich dobrą zabawę nie zdradzać kluczowych, jak mi się wydawało, fabularnych węzłów. Pobieżnie przejrzałem listę przed odpaleniem gry, a i teraz mam ją przed sobą. Skoro ładnie proszą, wypada prośbę uszanować i nie psuć wrażeń  – tym bardziej, że dla niektórych to niemal religia. Problem jednak w tym, że tak na dobrą sprawę nie mogę napisać o niczym.

 

Twórcy nie chcą na przykład, bym opisywał losy Master Chiefa i jego krzemowej towarzyszki - Cortany, którą zwykł przechowywać na jakimś futurystycznym pendrajwie dosłownie wtykanym za kołnierz. No dobra, trochę zdradzę: dziewczę to wybudza naszego bohatera z hibernacji. Gdy ten wychodzi z kapsuły, jego oczom ukazuje się pokład statku Forward Unto Dawn – jednostki, która od przeszło czterech i pół roku dryfuje w pustce kosmosu. A że pustka nie tak do końca na ogół pustą jest, pojawiają się znani z poprzednich części Sprzymierzeni i MC niejako ze zdziwieniem w głosie („Przecież pokój mamy…”) ukręca łeb pierwszemu z nich. Oczywiście sytuacja szybko się komplikuje: okazuje się, że nasza cybernetyczka dziewuszka rok przed wybudzeniem naszego bohatera przekroczyła datę przydatności do spoży… okres gwarancyjny, znaczy się, i przez to zaczynają pojawiać się błędy w jej macierzy. Dostaje powoli bzika, niestety. Przeciwności się kumulują, gdy za oknem pojawia się cała flota Sprzymierzonych, a wspomniany Forward Unto Dawn… Cóż, tajemnicą nie jest, że Halo 4 rozgrywa się nie tylko na pokładzie tego wraku.

 

Tak czy inaczej – warto dać się porwać fabule. Sporo tu zwrotów, a jeszcze więcej nawiązań do poprzednich części i przyznaję, by się w tym połapać (dziury w postaci opuszczonych części serii dają się we znaki…), musiałem zanurkować w sieć. Ale i bez tego źle nie jest: mesjanistycznych i uderzających w patetyczne tony elementów tu aż nadto, a z gadki spotykanych po drodze postaci też można wbrew pozorom sporo wyczytać. Innymi słowy, historia ucieszy przede wszystkim fanów, ale i świeżaki coś tam dla siebie mimo wszystko znajdą.

 

Protheanie… tfu! Prometeanie i spółka

Historia, która ciskać będzie nami przez dziewięć w sumie misji (na ok. 9-10 godzin gry), to nie jedyny element, który sprawi, że weterani pokiwają głową z uznaniem. Tak naprawdę to stary, dobry Halo i nowości nie jest tu jakoś specjalnie dużo. Widać, że 343 Industires wolało postawić na pewną kartę i nie kombinować za bardzo w pierwszym swoim rozdaniu. Na pewno ich udziałem są Prometeanie – nowa rasa, którą poznajemy w dość mrocznym, nieco przywodzącym na myśl scenografię z filmu Tron, środowisku. Te osobliwe stwory, będące na pierwszy rzut oka wariacją techniki i organiki, dadzą nam popalić: nie burczące coś tam pod nosem pokurcze, a szybkie, współdziałające ze sobą bestie. Szkoda jednak, że ich zróżnicowanie jest jednak dość skromne: w sumie to naliczyłem ich trzy występujące powszechnie rodzaje. Najmocniejsze wśród nich, Skoczki, potrafią błyskawicznie – przy pomocy teleportu – zbliżać się na odległość pacnięcia szponem, co na ogół kończy się niezbyt szczęśliwie. Mało tego, ich nieodłączni latający towarzysze (dość mocno przypominający jednostkę z któregoś dodatku do Quake’a 2, swoją drogą) potrafią je nie tylko osłaniać polem siłowym, ale nawet przywracać do życia. Jeśli dołożyć do tego fakt, że przez nadprzeciętną ruchliwość stosunkowo trudno je ustrzelić, mamy całościowy obraz ich upierdliwości – polecam bić je szybką serią na początku. Stosunkowo najmniej groźnymi Prometeanami są najeżone kolcami, zwinne bestie – pamiętacie w Diablo II te skaczące po pustyni w okolicach Lut Gholein chuderlawe demony? Najwyraźniej wpadły w oko komuś z 343 Industires.

 

Sytuację ratuje nieco nowe uzbrojenie. Przede wszystkim wygląda wyśmienicie – po prostu widać, że to broń energetyczna i poszczególne części w kupie trzyma nie śrubka, a wewnętrzna iskra. Nieco gorzej, że by to uzbrojenie zrobiło krzywdę, trzeba w przeciwnika jednak parę kulek posłać, a magazynek wyczerpuje się zastraszająco szybko. Rewolucji oczywiście nie ma, ale arsenał jest  rozbudowany i Master Chief na pewno będzie miał co dźwigać na plecach.

 

Nosić ze sobą możemy dwie pukawki o dowolnych gabarytach i zastosowaniu. Jako że po polu bitwy wala się tego ustrojstwa zazwyczaj dużo, to nie są straszne na ogół zabójczo wręcz w niektórych wypadkach skromne magazynki. Sytuacja, w której zostajemy bez pestek w co najmniej jednej pukawce zdarza się tutaj bardzo często. Tym bardziej dziwi mnie, że twórcy nie przewidzieli opcji podnoszenia broni i zastępowania nią tej, która w ekwipunku jest oznaczona jako „wypstrykana”. By wymienić bezużytecznego gnata, trzeba najpierw go wyciągnąć, a dopiero potem wymienić z pożądanym znaleziskiem. Czy naprawdę nie można było dodać dodatkowego zmapowania przycisków na padzie, które by ułatwiło sprawę?

 

Trochę skromnie wypadają tzw. moduły. To części, które montujemy sobie w pancerzu, a które odpowiadają za różne niecodzienne ułatwienia, chociażby w postaci energetycznej tarczy czy odrzutowego plecaka. Można je sobie wymieniać jak się akurat jakiś znajdzie, ale nie zmienia to faktu, że ten element zabawy można było spokojnie rozbudować, dając np. zawsze możliwość wyboru określonego buildu. W Halo 4 zdarza się, że określony moduł jest przypisany do danego poziomu i nie mamy nic do gadania. Jest to czasami uzasadnione sytuacją, ale równie często żadnego uwarunkowania nie ma i byłoby super, gdyby była możliwość wyboru.

 

Takich problemów nie ma z pojazdami: pojawiają się w grze stosunkowo często i niezależnie czy mówimy o Warthogach, maszynach latających czy czymś wyposażonym w cięższy kaliber, jak chociażby czołgi lub po raz pierwszy tu występujące maszyny kroczące, sprawiają sporo frajdy. Czasem, w co bardziej zręcznościowych momentach, gdy np. trzeba brać nogi za pas na wspomnianym ścigaczu, można pokręcić nosem na bardzo "pływający" model jazdy w przypadku tego ostatniego – ale to oczywiście drobnostka. Przy odrobinie samozaparcia niestraszny żaden problem w grze – widać, że standardowy poziom trudności dobrano precyzyjnie.

 

Spartan Ops i sieć

Singiel singlem, ale Halo 4 to też zwierz sieciowy. Przede wszystkim mamy tu dość tradycyjny multiplayer, znany pod mianem Gier wojennych. To garnitur dość standardowy, choć w przeciwieństwie do poprzedniego Halo Reach pojawiła się charakterystyczna dla współczesnych gier możliwość rozwoju własnej postaci: są kolejne bronie, elementy pancerza, zdolności, pakiety taktyczne – ogółem: mnóstwo goodies do odblokowania. Cała reszta jednak przypomina już raczej starsze tytuły, gdzie m.in. biegamy za flagą, bawimy się w króla wzgórza, czy gramy w tradycyjny, drużynowy deathmatch - jakość nowe wariantów będą musieli dopiero sprawdzić w boju gracze. Niby bez szału, ale chociażby przez fakt obecności pojazdów przypomina się znany i lubiany Unreal Tournament w kolejnych odsłonach – i tego rodzaju zabawy możemy spodziewać się w sieci.

 

Tym, co zastąpiło znany i obecny wcześniej tryb Firefight są misje przeznaczone do rozgrywania w co-opie (obok tradycyjnej kampanii) zebrane pod wspólną nazwą Spartan Ops. Tak naprawdę to rodzaj telenoweli. Początkowo dostajemy pięć odcinków, wraz z biegiem czasu, w tygodniowych odstępach, pojawiać się jednak będą kolejne odsłony. Docelowo mamy dostać pięćdziesiąt poziomów – całkiem sporo. Co ciekawe, można to próbować przechodzić samemu, jest jednak trudno. Widać, że twórcy zakładali, że taki scenariusz jest mało prawdopodobny i przeciwników jest na ogół nieco zbyt dużo jak na zdolności przeciętnego halozabijaki. Poszczególne epizody są za to dość krótkie, w sam raz, by nikt się nie znudził i nie uciekł przed końcem.

 

MC4U

Halo 4 to tytuł dopracowany i na pewno godny kontynuator serii. Brak tu może czegoś nowego, charakterystycznego sznytu, którym nowe studio zaakcentowałoby swą obecność – ale czy to naprawdę jest potrzebne? Mamy przecież solidną, oszałamiająco wyglądającą kampanię, którą na dodatek dzięki czaszkom (swego rodzaju modyfikatorom zasad, które możemy sobie włączyć na początku) możemy przechodzić wielokrotnie. Są i bogate moduły sieciowe, które sprawią, że gra będzie żyła jeszcze długo po tym, jak zamkniemy ostatni rozdział singla. Tak naprawdę wymienione wcześniej wady to drobnostki, które nie przeszkadzają. Jedynym minusem, który nie będzie czepianiem się na siłę w przypadku Halo 4 jest polska wersja językowa, a przynajmniej fatalne wrażenie, jakie robi na samym początku. Niezbyt udane synchro, słabe aktorstwo – do języka znad Wisły trzeba się tutaj niestety przyzwyczaić. Ale gdy to się już stanie, to zaręczam, będziecie w nieb.... To znaczy "w kosmosie"!

 

 

Ocena: 9.0

---

 

Plusy:

  • świetna oprawa!
  • zróżnicowana kampania
  • rozmach
  • bogactwo modułów sieciowych
  •  

     

    Minusy:

  • polska wersja językowa
  • parę nieistotnych drobnostek technicznych

  • Redaktor
    Gregorius
    Wpisów85

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze