6
18.09.2012, 15:00Lektura na 5 minut

Fable: The Journey ? już graliśmy

Nowa odsłona słynnej serii Fable to gra, która ze swoimi poprzedniczkami nie ma wiele wspólnego. Może poza jednym – to podobnie jak ona produkcja, której twórcy nie boją się eksperymentować. I kto wie, czy w efekcie nie daje wglądu w przyszłość gier...


Hut

Długi okres produkcji Fable: The Journey dobiega wreszcie końca, czego efektem jest zarówno obecność dema na Xbox Live (polecam, by samemu przekonać się, z czym to ustrojstwo się je), jak i udostępniona nam bardzo zaawansowana wersja gry, której pierwsze ok. 90 minut miałem okazję rozegrać. Spodziewałem się wielu drobnych niedociągnięć wynikających głównie z niedoskonałości obecnej wersji Kinecta – i zgodnie z przewidywaniami rzeczywiście je tu znalazłem. Ale też wbrew oczekiwaniami odkryłem ciekawą rozgrywkę, która wciąga od pierwszej minuty i każe zadać pytanie, czy czasem tak, jak w Fable: The Journey, nie będziemy w niedalekiej przyszłości grali dużo częściej.

Akcja gry toczy się wokół tytułowej podróży, którą odbywa Gabriel, młody chłopak, woźnica bryczki wchodzącej w skład karawany przewożącej towary wzdłuż i wszerz krainy Albion, znanej z poprzednich części serii. W wyniku jego niefrasobliwości – a nawet lenistwa – wóz Gabriela oddziela się od kawalkady, co więcej najkrótsza prowadząca do celu droga zostaje zablokowana, więc by dotrzeć na miejsce musi on zjechać z głównego traktu. Tu – w mniej więcej drugim kwadransie zabawy – trafia on Teresę (występującą także w poprzednich odsłonach przepowiadaczkę przyszłości), która w chwili pierwszego spotkania zmyka przed wcieleniem zła wszelakiego, bestią o imieniu Devourer, pochłaniającą cała okolicę. Pierwsze „oko w oko” z monstrum kończy się paniczną ucieczką, w wyniku której klacz ciągnąca wóz Gabriela zostaje ranna. By ją uratować bohater musi wejść do ukrytej w górach jaskini, by zdobyć lecznicze moce. Tam natrafia na statuy pradawnych herosów, którzy poddają go testowi na męstwo. Chwilę potem Gabriel musi zmierzyć się ze stworami zamieszkującymi jaskinię. Kiedy udaje mu się je pokonać, wszystko wokół zaczyna się walić. Nie ma na co czekać, trzeba uciekać. Tym bardziej, że właśnie przebudził się gigantyczny Ogr, który zaczyna rzuać w bohatera głazami...

Celowo piszę o tym w taki sposób, by pokazać, jak żywa i ciągle zmieniająca się jest akcja w Fable: The Journey. A nie dość, że rozgrywka toczy się bardzo dynamicznie, jest również niezwykle wciągająca, co jest konsekwencją dwóch kwestii. Po pierwsze: rozgrywce (przynajmniej na tym początkowym etapie) towarzyszy cały czas tajemnica – dokąd zmierza Gabriel? jaką przyszłość przewidział dla niego los? skąd wziął się Devourer? w jakie niezwykłe miejsca zanierze nas jeszcze ta podróż? Odpowiedzi na te pytania autentycznie ciekawią, co twórcy umiejętnie podsycają (półsłówkami Teresy, muzyką, oprawą graficzną). Po drugie gra angażuje też dlatego, że jej akcja przez cały czas pokazana jest z perspektywy pierwszej osoby – a ponieważ Kinect usuwa spomiędzy gracza i kierowanej przez niego postaci „barierę”, jaką jest pad, dużo łatwiej jest wejść w tę rozgrywkę, wczuć się w owego bohatera. Tym bardziej, że ruchy wykonywane przed kontrolerem są niezwykle naturalne, adekwatne do tego, co Gabriel robi na ekranie. Nie trzeba wiele, by poczuć się tak, jak on.

Całe Fable: The Journey gra się przy użyciu Kinecta (na szczęście na siedząco) – to produkcja, która na padzie nie miałaby większego sensu. Rozgrywka podzielona jest na dwie główne części: powożenie i sekwencje rozgrywane na nogach. Gdy siedzimy na furmance kierujemy wozem tak, jakbyśmy trzymali w dłoniach końskie lejce. Ściągnięcie lewej wzdłuż ciała do siebie powoduje skręt w lewo, adekwatnie działa to z prawej strony. Smagnięcie wyobrażonymi lejcami przed sobą powoduje, że bryczka przyśpiesza, a przyciągnięcie ich obiema rękami na raz każe klaczy zwolnić lub zatrzymać się. W sekwencjach chodzonych Gabriel przemieszcza się sam (tak, trochę tak, jak w "strzelankach na szynach"), machając rękoma rzucamy zaś czary – prawa ręka służy do wypuszczenia ofensywnego ładunku energii, lewa pozwala chwytać i odpychać przedmioty (dodatkowo można nią również zablokować cios przeciwnika, jeśli całą ręką szybko zasłonimy twarz). Niestety tak w sekcjach jeżdżonych jak i chodzonych zdarza się, że Kinect błędnie interpretuje ruchy gracza, szczególnie dużym problemem jest precyzyjne celowanie czarami (i to mimo faktu, iż przed pierwszą taką sekwencją gra każe jeszcze raz skalibrować Kinecta). Nie są to kłopoty, które zabijałyby rozgrywkę – poziom trudności wyważono tak, że uwzględnia sporadyczne wpadki – ale też nie sposób ich nie dostrzec. A jeśli już narzekamy – w ciągu pierwszych 90 minut ani razu nie trafiłem na moment, który pozwalałby podjąć jakąkolwiek decyzję popychającą fabułę w kierunku innym, niż założona przez twórców. Podgląd Osiągnięć wskazuje, że takie miejsca w grze są, ale najwyraźniej nie ma ich na początkowym etapie rozgrywki.

Nie zmienia to jednak faktu, że nietrudno wyobrazić sobie grę taką, jak Fable: The Journey na kolejnej generacji konsol, z Kinectem 2.0 (lub jakims jego odpowiednikiem), może nawet z okularami VR, która ma fabułę (i rozgrywkę) wymyśloną tak, by ruchy gracza podobnie jak tutaj w naturalny sposób przekładały się na ruchy bohatera. Szukając coraz to nowych doznań moglibyśmy naprawdę dać się wciągnąć w taki wirtualny świat - szczególnie, gdyby okazało się, że będzie to świat nieliniowy, reagujący na nasze działania i wybory. Fable: The Journey już teraz pozwala podejrzeć, jak mogłoby to wyglądać. Ciekaw jestem, czy ta wizja rozgrywki obroni się w pełnej wersji gry i czy ciekawość, jaką gra niezaprzeczalnie budzi, przez całą kampanię pozwoli przymknąć oko na niedokładności sterowania. Przekonamy się stosunkowo niedługo - premiera Fable: The Journey będzie miała miejsce już 12 października.
 


Redaktor
Hut
Wpisów4059

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze