116
19.05.2012, 19:00Lektura na 5 minut

[By the way] Nie mam ochoty bawić się w mordercę

Przeszedłem kilka tygodni temu wszystkie części Modern Warfare i zachwycony postanowiłem spróbować szczęścia z Black Ops. Nie udało mi się długo wytrzymać: kiedy przyszło do strzelania do ludzi, których widzę w wiadomościach wyłączyłem grę. Dlaczego?


Berlin

Szczerze mówiąc,
nie interesują mnie ani wojny, ani ludzie biegający ze strzelającymi patykami po piasku, śniegu, miastach i dżunglach. Nie rusza mnie nowoczesna technologia pozwalająca na montowanie łyżew, sanek, nart, kół i silników odrzutowych na przerośniętym samochodzie, żeby Pan Wojownik mógł wygodnie mordować na każdej powierzchni, jaka tylko mu się wymarzy. Nic mi się w spodniach nie rusza, jak myślę o tym, że mógłbym teraz trzaskać pompki w błocie, żeby pod wieczór postrzelać trochę z jakiegoś bajeranckiego karabinu.

Prawdopodobnie jestem więc pacyfistą, ale na precyzyjnym określaniu moich ideologii przesadnie mi nie zależy. Mam po prostu nadzieję, że kiedyś ludzie zaczną darzyć większą sympatią kapitana Picarda, niż dowolnego polityka strzelającego jadem z ust, jak iskrami ze starej zapalniczki. Że podjudzone do wojny narody zamiast kazać żołnierzom zabijać się o jakieś dziwaczne ideały postanowią poddać się zanim ktokolwiek wystrzeli pierwsze naboje - zobaczyć dzień, kiedy okaże się, że nikt tak naprawdę nie ma ochoty umierać za abstrakty i puste obietnice. Że werbowanie do armii dzieciaków z liceów i posyłanie na front ludzi zdolnych do czegoś więcej, niż zginanie palca wskazującego na spuście wyda nam się tak absurdalne i głupie, jakie jest w rzeczywistości.

Prawdę mówiąc,
nie gram w gry wojenne, bo nie rozumiem w którym momencie robią się przyjemne i interesujące - jedyne co widzę, to dosyć żenująca wojenna pornografia dla facetów wolących wybierać pomiędzy M4A1 i AK47, a nie blondynkami i rudymi. Nie wiem w jakim wszechświecie mógłbym interesować się różnicą pomiędzy czołgami z 1930 roku, a czołgami z 1938 roku, ale domyślam się że skoro znam nazwy ponad dwustu Pokemonów, to wszystko jest dla ludzi i wszystko jest możliwe.

Z jakiegoś powodu jednak kult broni wydaje mi się kiepskim pomysłem na hobby: istnieje pewna, nawet niezbyt subtelna, różnica pomiędzy skakaniem kiedy ci każą jeżeli odbierasz tłustą pensję co miesiąc, a marzeniem o wojsku patrząc nocami w sufit i nie wiedząc co robić z rękami, bo kazali je trzymać na kołdrze.

Całkowicie szczerze przyznam się,
że oglądając telewizję jeszcze przed pójściem do postawówki zawsze marzyłem o byciu tym indianinem, który spada z mostu, a nie kowbojem, który go zastrzelił. Widziałem jak krew strzela mu z żył (i dopiero później Takeshi Kitano w "Hana-bi" sprawił, że zrozumiałem co może być w tym pięknego), a on sam potykając się o sznurowaną barierkę spada bezwładnie do rzeki — nie macha rękami, nie walczy z nieuniknionym, tylko leci i leci, aż zniknie z kadru i zastąpi go kolejny bezimienny indianin, który też oczywiście musi umrzeć. I będzie leciał i leciał, aż zniknie z kadru, żeby...

Możliwe, że gdzieś tutaj doszukać się można powodu, dla którego kiedy w pierwszej misji Call of Duty: Black Ops kazali mi zabić Fidela Castro, stwierdziłem że coś mi w tym bardzo nie pasuje. Wyłączyłem więc całość po godzinie i nigdy już do tego nie wróciłem nawet nie zapisując sobie tej gry w planach na przyszłość – co innego czytać o zamachach na prawdziwych ludzi, co innego naciskać na spust z uśmiechem na ustach.

To trochę perwersyjne. Chyba. Tak mi się wydaje.

Czasami wydaje mi się, że po prostu nie mam ochoty bawić się w mordercę – chcę strzelać do abstraktów, a nie ludzi. Nie czułbym się zmieszany, zdziwiony, obrażony i zniesmaczony, gdybym miał podpalić Makarova i patrzeć jak do rytmu wrzasków z jego ciała wylewają się strużki krwi, a całą skórę pokrywają pękające powoli pęcherze. Czuję się za to dziwnie celując do Fidela Castro. Nie widzę żadnego problemu w torturowaniu przypadkowych pikseli spotkanych na ulicy w Beautiful Escape: Dungeoneer, w zastawianiu na nich pułapek i powolnym doprowadzaniu ich na skraj szaleństwa. Ale gdybym miał w ten sposób potraktować Kennedy’ego, to coś by mi nie pasowało w wizji artystycznej twórców.

Uwielbiam gry kontrowersyjne, im bardziej obrzydliwe i gorszące, tym lepiej. Trzeba jednak zrozumieć, że dobre produkcje tego typu, nawet kiedy zakorzenione są w rzeczywistości (jak Super Columbine Massacre RPG), mają do przekazania coś więcej, niż: “Jeżeli go zabijemy, to wojna skończy się szybciej”. I nie chodzi o strzelanie do Hitlera, który dzięki popkulturze nie jest już nawet postacią rzeczywistą, tylko elementem kulturowej mitologii - chodzi o ludzi, którzy wciąż oddychają, albo niedawno przestali i nie zdążyli jeszcze stać się legendami.

O ile jednak rozumiem, że ludzie mogą bić się, biczować, wiązać, przypalać, wyzywać i szarpać w łóżku, kiedy sprawia im to przyjemność, o tyle nie wiem gdzie kryje się przyjemność w symulowaniu morderstwa. I zanim zaczniemy łapać się za słówka: strzelanie do Generała Sarrano i jego armii nie jest ludobójstwem, bo generał Sarrano nie istnieje i nigdy nie istniał. Strzelanie do Lennona, Kennedy'ego (a skądinąd wiem, że misji z takim zamachem brakowało w Black Ops choćby Hutowi) i Kinga to z kolei całkowicie inny rozdział całkowicie innej bajki i niekoniecznie mam ochotę widzieć ich w strzelanine wojennej, w której nie chodzi o przekaz, a jedynie fikcję polityczną. 


Redaktor
Berlin

Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!

Profil
Wpisów1396

Obserwujących9

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze