18
10.04.2012, 16:59Lektura na 21 minut

Business wars - Jack Tramiel i wojna Atari vs. Commodore

Charyzmatyczny i bezwzględny imperator wypowiada wojnę drugiemu królestwu. Śmiałymi posunięciami doprowadza je na krawędź upadku. W chwili największego triumfu zostaje zdradzony i obalony. Wygnaniec obejmuje tron pokonanego wroga i rzuca wyzwanie dawnym druhom. Dochodzi do kolejnej wielkiej wojny...  Tak o historii biznesu Jacka Tramiela pisze Smuggler (wspierany przez Tigesa).


CD-Action

Powyższy wstęp brzmi to jak scenariusz filmu Kurosawy albo Georga Lucasa? A to przecież historia, którą całkiem niedawno napisało życie. Pierwsze imperium zwało się Commodore, drugie – Atari, a demiurgiem był niejaki Jack Tramiel. Zresztą pochodzący z Polski. Zasiądźcie zatem wygodnie w fotelach i posłuchajcie sagi o wielkiej wojnie (która nigdy się nie zmienia).

Dawno, dawno temu
Gdy w latach 40. poprzedniego wieku skonstruowano takie maszyny, jak Colossus czy ENIAC, nikt nie przypuszczał, że owe wielotonowe „mózgi elektronowe” wkrótce wyewoluują w fajne, przenośne zabawki, które staną się doskonałym sposobem na zarobienie ogromnej kasy. Ale już w 1947 roku do amerykańskiego urzędu patentowego wpłynął projekt gry, w którym sterowało się rakietą lecącą do celu (jako monitor służył ekran oscyloskopu). 21 lat później niejaki Ralph Baer stworzył prototyp urządzenia zawierającego kilka trywialnie prostych zręcznościówek, podłączanego do zwykłego telewizora. W 1971 urządzenie trafiło do sprzedaży jako konsola Magnavox Odyssey. Rozpoczęła się epoka gier wideo.

A jak Atari
W 1972 „trzej amigos”, czyli Nolan Bushnell, Ted Dabney i Larry Bryan, założyli firmę Atari. Każdy z nich wyłożył w tym celu całe 100 dolarów. Ich pierwszym produktem, który pojawił się na rynku w tym samym roku, był słynny „Pong”, czyli skrajnie prymitywny, acz jakże wciągający, „symulator” tenisa stołowego (czyli odbijanie grupki pikseli za pomocą dwóch kresek).

Sprzedawany jako automat na monety Pong rozchodził się jak ciepłe bułeczki. W 1973 roku nabywców znalazło 2500 urządzeń, w następnym – 8000. W 1975 pojawił się Pong w wersji „domowej” – czyli konsolki podłączanej pod telewizor. To był szał i hit – w ciągu dwunastu miesięcy rozeszło się 150 000 egzemplarzy. Dało to Atari jakieś 3 miliony dolców czystego zysku. Pieniądze i sukces trochę uderzyły chłopakom do głowy – zapomnieli np. opatentować grę, co sprawiło, że zaczęły pojawiać się jej konkurencyjne klony. Wtedy też panowie zrozumieli, że nie dadzą rady skutecznie zarządzać wielką już firmą i sprzedali udziały w niej (roku pańskiego 1976 ) kompanii rozrywkowej Warner Inc. za 28 milionów ówczesnych dolarów (którą to kwotę śmiało można by dziś przemnożyć przez 5, by zachować skalę). Sami obliczcie, ile przyniósł tym panom każdy zainwestowany 4 lata wcześniej „zielony”...

W tym czasie na korytarzach siedziby Atari można było spotkać m.in. niejakiego Steve'a Wozniaka. Tego samego, który potem założył ze Steve’em Jobsem firmę Apple. Do 1982 roku wydawało się, że nic nie zakłóci sielanki. W tym czasie powstały takie tytuły, jak Space Invaders, Pac-Man czy Asteroids, a także będące wielkim przebojem konsole Atari 2600 (pierwotnie pod nazwą Atari VCS) i 5200. W sumie sprzedano ich 25 milionów.

Nie tylko konsolami stało wówczas Atari. Już w 1979 wprowadzono na rynek pierwsze „domowe” komputerki o całkiem przyzwoitych możliwościach, czyli Atari 400 i 800 (za ok. 550 dolarów). W pamięci miały jeden program – Notepad. Inne (np. język programowania BASIC i oczywiście gry) ładowano za pomocą kartridży, których złącze mieściło się na górnej obudowie komputera. W lutym 1982 roku Bushnell proroczo stwierdził: „To (sytuacja w branży – redakcja) się nie skończy dobrze, firma może upaść”. Nikt go nie słuchał.

Pod krechą
W 1983 roku księgowi Warnera z grobowymi minami poinformowali o 536 milionach dolarów strat. Co się stało? Po prostu nagle biznes „gry wideo” przestał się z tajemniczych powodów kręcić – obroty spadły z 3 miliardów dolarów do... 100 milionów. W efekcie firma Warner Inc. postanowił dokonać restrukturyzacji (czytaj: cięcia kosztów, redukcji etatów i pozbycia się tego, co nie przynosiło zysków albo nie zapowiadało się dobrze). Wśród przeznaczonych na „odstrzał” elementów koncernu znalazło się i Atari, które podpadło Warnerowi serią zupełnie nieprzemyślanych poczynań. Słynna afera z grą E.T., która okazała się tak słaba, że ponad 5 milionów kartridży z nią po prostu pogrzebano na pustyni, to tylko wisienka na szczycie tortu.

Najpierw ograniczono plany rozwoju (np. zaniechano produkcji obiecującej konsoli Atari 7000), a potem postanowiono całkiem pozbyć się całej firmy. Zanim to jednak nastąpiło, Atari wypuściło dobrze się sprzedający komputer 800 XL (będący rozwinięciem modelu 800), co jednak nie zmieniło jej sytuacji – Atari Computers została sprzedana. Kupił ją niejaki Jack Tramiel. I tu na chwilkę przerwiemy historię Atari, by opowiedzieć o Jacku i jego firmie.

Lot Trzmiela
Jack Tramiel urodził się 13 grudnia 1928 roku w Łodzi w rodzinie polskich Żydów. Do dziś toczą się spory o to, jak się naprawdę nazywał. Można spotkać wiele wersji jego imienia i nazwiska: Idek, Jacek, Trzmiel, Tramielski. W 1944 roku wraz ojcem trafił do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Wyzwolenia doczekał tylko Jac(e)k. W 1947 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych.

Tam zmienił swe niewymawialne dla Amerykanów nazwisko (Tsch... Tzhhhm... WTF, man?!) na coś brzmiącego dla nich sensowniej. I już jako Tramiel rozpoczął służbę w armii USA. Ale nie strzelając do wrogów demokracji, a prozaicznie naprawiając sprzęt biurowy. Po paru latach doszedł do wniosku, że życie „na baczność” mu nie służy. Odszedł z woja i jako cywil założył firmę Commodore Portable Typewriter, w której robił to samo, co w wojsku – czyli naprawiał maszyny do pisania. Tyle że nie za mizerny żołd, a coraz większą kasę, bo biznes kręcił się znakomicie. Niechęć do niektórych obowiązujących w USA przepisów utrudniających interesy sprawiła, że w 1955 zarejestrował – ale już w Kanadzie – firmę o dumnej (by nie rzec: pretensjonalnej) nazwie: Commodore Business Machines International. Teraz zamiast naprawiać maszyny do pisania, sam je produkował. Szły jak woda.

Po latach prosperity zaczęło mu się wieść coraz gorzej, gdyż przegrywał z tańszymi maszynami „made in Japan”, które zalewały rynek amerykański od połowy lat 60. Zaczął więc rozglądać się za nowym produktem. A że na początku lat 70. XX wieku każdy szanujący się mężczyzna musiał mieć tzw. „pekaesy” i elektroniczny kalkulator szpanersko wystający z kieszonki koszuli, to Jack rozsądnie skupił się na wytwarzaniu tych drugich. Jego kalkulatory były zaledwie składakami z podzespołów innych firm, ale że dobrej jakości i niedrogie, to interes znów zaczął się kręcić.

Nauczony doświadczeniem Tramiel główkował całkiem mądrze, że aby nie dać się znów doścignąć konkurencji, musi być odtąd zawsze o krok przed nią. Zatem gdy na rynku zaczęło się pojawiać coraz więcej kalkulatorów różnych firm, on już obmyślał coś więcej. Pierwszy komputer sygnowany logo Commodore.


Redaktor
CD-Action
Wpisów1101

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze