25
21.02.2012, 20:15Lektura na 4 minuty

[Po mojemu] Drew, zabierz mnie ze sobą

Czasami łapię się na tym, że reaguję w sposób odwrotny do napotkanej sytuacji. Informacja o śmierci Whitney Houston wywołała we mnie co najwyżej zaschnięcie oka (a może to niewyspanie?). Tymczasem na wieść o tym, że Drew Karpyshyn żyje i ma się świetnie, ale już poza branżą gier, spojrzałem na świat z niedowierzaniem.


Adam „Adzior” Saczko

W mojej sytuacji przyznanie się nawet nie do fanbojstwa, co do zwyczajnej sympatii z którąkolwiek z firm tworzących gry jest wystawieniem się na strzał. Wystarczy powiedzieć kilka mniej wyważonych słów, by co bardziej nerwowi czytelnicy chętnie zbombardowali autora pochlebnego tekstu oskarżeniami o skorumpowaną nieuczciwość. Tym razem nic mnie to nie obchodzi. Wiem, że wielu z was myśli o sprawie podobnie, więc nie patrząc na opinie głoszące, że "BajoŁer to szajz", nie mogę obok tej wiadomości – w przeciwieństwie do setek innych – przejść bez refleksji.

Fabuł, które są genialne pod każdym względem, w grach nie widuje się zbyt często. Powiedziałbym, że prawie wcale. I nie ma co ukrywać, że choć Drew Karpyshyn stworzył w swoich scenariuszach coś niewątpliwie wybitnego w skali gier, do wielkich pisarzy czy scenarzystów filmowych trochę mu brakowało. Ale jak słusznie Sergi zauważył pod moim tekstem o wyobraźni – na gry trzeba patrzeć jak na gry, nie jak na książki. Obserwować, oceniać, kibicować i cieszyć się z każdej innowacji. Jeśli przyjmiemy odpowiedni punkt widzenia, łatwo dojdziemy do wniosku, że takiego wpływu na naszą ulubioną gałąź kultury w kwestii historii i światów nie miał prawie nikt. I niestety, następców jakoś nie widać.

To w dużej mierze dzięki Karpyshynowi przemierzaliśmy przebogaty świat Zapomnianych Krain, które nigdy już nie zostaną zapomniane. Potem niezależnie od tego, czy penetrowaliśmy galaktykę czasów Starej Republiki czy subtelnie, choć wyraźnie nimi inspirowanego wszechświata Mass Effect – wszędzie dało się odczuć rękę mistrza. Nie zapominając o mniej głośnej, ale wciąż udanej orientalności Jade Empire, lubianej nie tylko przez miłośników azjatyckich klimatów. W obliczu liniowych historii innych twórców Drew tworzył kompletne światy, o których dyskutuje się do dziś. Nawet jeśli są zlepione z tego, co w sztuce było znane od dawna, przyjemność ich poznawania jest ponadczasowa. Zostały wytyczone pewne kierunki i wzorce, do których przyszli twórcy gier z pewnością wielokrotnie będą się odwoływać. Ktoś będzie miał lepszy pomysł na postacie, ktoś inny na fabułę, coś nowego wciąż będzie powstawać. Kiedy artysta – a autora fundamentów głośnych produkcji BioWare można za takowego uznać – staje się inspiracją, jest to nobilitacja, na którą warto pracować. Na pewno o Karpyshynie jeszcze usłyszymy. Czy to dzięki jego nowym książkom, czy dzięki scenariuszowi filmowemu, który być może zostanie przyjęty przez którąś z hollywoodzkich wytwórni, czy też w przyszłych grach fabularnych, odwołujących się do klasyki.

Powiecie mi – barania łąko, przecież on nie umarł, przestań smucić. Jasne, nie umarł i pewnie wielokrotnie będzie komentował to, co dzieje się w naszej branży. Poza tym nie ustaje w twórczości, wkrótce pojawią się jego kolejne książki. Nie da się jednak ukryć, że odchodząc z branży gier wyszedł z obiegu, który w dużej mierze ukształtował. Star Wars: The Old Republic to produkcja o iście imponującej skali, w sam raz nadającej się na łabędzi śpiew Karpyshyna. Jednocześnie jest to zamknięcie ważnego, pięknego rozdziału w historii BioWare i zarazem moment próby dla firmy. Nad Mass Effectem 3 scenarzysta ten już nie pracował, a wybuchowe zwiastuny wzbudzają wątpliwości, czy będzie to równie mocna kontynuacja poprzedniczki, stawiającej na relacje z załogą i odsłanianie zakrytych kart.

Pamiętam jeden z listów do Action Redaction, w którym czytelnik narzekał na fakt, że trailery do jednej z odsłon Call of Duty pokazały wszystkie sugestywne momenty fabuły i zepsuły frajdę. Bardzo bym nie chciał, żeby w wypadku Mass Effect 3 stało się podobnie, bo to jedna z nielicznych serii, której rozwój mogłem śledzić od samego początku i w związku z tym na swój sposób przywiązałem się do niej. Ewentualny sukces The Old Republic również jest zagadką, bo gry MMO – a w szczególności stworzone tak dużym nakładem środków – ocenia się z perspektywy czasu. Dodatkowo nie można być pewnym, czy BioWare dalej będzie postrzegane jako zespół specjalistów od solidnych gier z wartościową warstwą fabularną, bo największe osiągnięcia ekipy z Kanady w tej dziedzinie powstały dzięki Karpyshynowi. Firmę czekają zatem lata obserwacji i udowadniania własnej wartości, bo utraciła ważnego gracza z drużyny.

Coś się kończy, coś się zaczyna, jak mawiał klasyk. Choć bez wątpienia bogata w sukcesy na polu światów i historii era Karpyshyna dobiegła końca, wolałbym, żeby w ogólnym rozrachunku w BioWare nic się nie skończyło ani nie zaczęło. Nie chodzi mi o twórczą stagnację, wręcz przeciwnie. Chciałbym, by kontynuowano i rozwijano dobrą tradycję, do której studio nas przyzwyczaiło. Tabela La Liga napawa mnie optymizmem, że w tym sezonie nie będę musiał wstydzić się za Real. Oby w wypadku BioWare było podobnie – przez wiele sezonów.


Redaktor
Adam „Adzior” Saczko

Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.

Profil
Wpisów2882

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze