41
14.02.2012, 16:40Lektura na 5 minut

[By the way] Polećmy na księżyc, czyli szukając poważnej gry o miłości

Walentynki można kochać, można ich nienawidzić. Można spędzać je samotnie, albo oglądając jakieś komedie romantyczne z drugą połówką. Można też przeznaczyć kilka godzin tego dnia na To the Moon - jedyną w swoim rodzaju grę o miłości. Piękną, a jednocześnie bardzo, bardzo smutną.


Berlin

Gry komputerowe jako dzieła sztuki nie opuściły jeszcze podstawówki. Na razie bawią się w policjantów i złodziei każąc graczom rozwiązywać konflikty pomiędzy dobrem i złem we wszystkich możliwych konfiguracjach. Czasami pozwalają być strażakiem i altruistycznie ratować jakichś biedaków z opresji, a od czasu do czasu bawią się w doktora i wyrzucają na ekran interaktywne sutki. Niestety jednocześnie zamiast, chociażby, ambitnej refleksji na temat miłości z Eternal Sunshine of the Spotless Mind w grach mamy tylko wielki, pusty krater pełen wstydu, żenady i perwersji. Erotykę różniącą się od Custer’s Revenge tylko i wyłącznie bajerami graficznymi, albo schematyczne i kiczowate rozmowy z seksem za prezenty w Dragon Age: Origins. Wirtualna miłość jest tak zerojedynkowa i nudna, że nawet relacja Kaczora Donalda z Daisy wydaje się przy niej dojrzałym i poważnym związkiem.

Na każdą grę, która radzi sobie jako-tako z tematyką bardziej “ludzką”, niż strzelanie do kosmitów można wymienić dziesięć książek i dziesięć filmów, które robią to lepiej. Nawet komedie romantyczne potrafią opowiedzieć sensowną historię o uczuciach i relacjach – coś, z czym gry uporczywie nawet nie próbują sobie poradzić. I tutaj kryje się problem – wątki miłosne w grach mają tyle klasy, co tandetne i świecące się jak psu jaja walentynki. Sprowadzają się do mrugającego, brokatowego serduszka przebitego strzałą przez jakąś korporację zbijająca na tym kupę forsy. Wątki miłosne i erotyczne w grach to dokładnie taki sam kicz: powypisywane na kartkach okolicznościowych frazesy prosto z 500 Days of Summer.

Niewiele produkcji próbuje zająć się tematami niewidowiskowymi. Niewielu twórców jest na tyle odważnych, by zbudować swoją produkcję na sprawach trywialnych – zmienić bohatera z super-hiper-turbo komandosa wpływającego na kształt całego świata w zwykłego człowieka ze zwyczajnymi problemami. A miejsca dla takich historii w grach jest pełno – jedno zdanie, które wypowiada Zia na końcu Bastionu potrafi wpłynąć na decyzję przygotowywanego przez kilka godzin na coś diametralnie innego gracza. Wystarczy obietnica uczucia, żeby pokierować odbiorcą w całkowicie inną stronę.

I jedną z najodważniejszych, a jednocześnie najpiękniejszych historii miłosnych w grach jest scenariusz To the Moon. Fabuła zamknięta w oldskulowej estetyce japońskiej gry RPG z lat 90-tych, która może odrzucać topornością rozgrywki i archaiczną grafiką. Może, ale nie musi, bo siłą dobrej książki i filmu jest przede wszystkim opowieść – a To the Moon może spokojnie zająć miejsce na jakimś podium w tej akurat kategorii.

Umierasz, mój drogi. Leżąc w łóżku i nie mogąc poruszyć nawet ręką, jedyne co możesz zrobić, to myśleć o tym, jak bardzo zmarnowałeś swoje życie. Przypominasz sobie, że od dziecka – nie wiesz nawet dlaczego – chciałeś polecieć na księżyc. Co się stało, że to największe marzenie twojego życia przestało mieć znaczenie? Czemu go nie zrealizowałeś? Przecież nie była to tylko szczeniacka zachcianka – nie pamiętałbyś o niej po tych sześćdziesięciu latach, prawda?

Ale masz szczęście. Sigmund Corporation wymyśliło specjalne narzędzia, które pozwalają odpowiednio przeszkolonym lekarzom wejść w twój umysł i wpływać na kształt wspomnień. Dzięki nim będziesz w stanie przeżyć całe swoje życie raz jeszcze, ale w odpowiedni sposób – dokładnie ten, który sobie wymarzyłeś. Zasieją w twojej pamięci odpowiednie idee, dokładnie jak w Incepcji, które wykiełkują pragnieniem nie do stłumienia. Dzięki temu wreszcie polecisz na księżyc. Nawet, jeżeli tylko w swojej głowie... to naprawdę uwierzysz, że to się stało i umrzesz z uśmiechem, John.

Najgorsze jest jednak to, mój drogi, że sam nie wiesz dlaczego ta wybijająca się z tłumu malutkich gwiazd lśniąca kula tak bardzo cię pociąga. Nie jesteś w stanie powiedzieć lekarzom czego dokładnie mają szukać w twoich wspomnieniach, nie możesz pokierować ich prosto do odpowiedniego momentu w twoim życiu. Tego jednego, w którym rzeczywiście pierwszy raz poczułeś, że właśnie tam jest twoje miejsce.

Mam tylko jedno pytanie, John. Czy jeżeli z twoich wspomnień wyniknie, że całe dotychczasowe życie poświęciłeś River – pogrzebanej niedaleko żonie, która zostawiła cię z tym domem przy latarni i setką papierowych królików origami rozrzuconych gdzie tylko się dało – będziesz chciał wymazać ją ze swojej pamięci i samolubnie zrealizować to jedyne marzenie? Czy przekreślisz wszystko, co dla niej zrobiłeś i wymażesz fakt, że zmusiłeś ją do życia z tobą z powodu szczeniackiego egoizmu i kaprysu? Będziesz chciał pozbyć się tych szczęśliwych chwil, kiedy widziałeś, że pomimo choroby uśmiecha się do ciebie i kocha cię z całego serca, chociaż nie jest w stanie tego wyrazić słowami? A może nigdy tego nie wiedziałeś i nawet po ślubie przejmowałeś się tym, że nie będziesz mieć syna, który odziedziczy wasz dom i będzie dbał o tę latarnię nawet kiedy wy już stąd odejdziecie?

Ale to twoja decyzja, John. Decyzja, którą dzwoniąc po nas już podjąłeś i masz szczęście, że nie będziesz musiał żyć z jej konsekwencjami. Ale nie martw się, bo wiemy już dokładnie dlaczego tak bardzo chcesz polecieć na księżyc i jak bardzo złym pomysłem było proszenie nas o zrealizowanie tego marzenia.

I możecie mi uwierzyć: z każdą minutą, kiedy marzenie Johna zaczyna nabierać sensu w oczach gracza zaczyna zbierać się coraz większa ilość substancji nawilżającej, oczyszczającej, zabezpieczającej przed zarazkami powierzchnię rogówki i spojówki oka, która składa się głównie z wody, niewielkiej ilości soli oraz białek, w tym substancji bakteriobójczych.

Z każdą minutą, kiedy wspomnienia Johna odsłaniają bolesną prawdę na temat jego życia z River, coraz bardziej grzebie się twarz w dłoniach i patrzy na smutną, ale piękną historię tylko przez palce. Nikt nie jest przygotowany na takie rzeczy “grając w gry”, bo jeżeli kiedykolwiek się pojawiają, to tylko w rzuconych mimochodem komentarzach postaci pobocznych. Nikt jeszcze, przed To the Moon, nie opisał miłości dwóch osób, pasożytniczej opieki i samotnego umierania w taki sposób.

I jeżeli walentynki są tandetnym festynem na cześć hollywoodzkiego ideału miłości, to To the Moon jest sprowadzającą na ziemię historią o tym, jak piękna i smutna potrafi być jej poraniona kłótniami i pomarszczona od śmiechu prawdziwa twarz. 


Redaktor
Berlin

Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!

Profil
Wpisów1396

Obserwujących9

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze