204
8.05.2011, 19:45Lektura na 6 minut

Czasami nienawidzę gier: Multiplayer

Zrzędzi coraz piękniej, zrzędzi już niemal po mistrzowsku. Tym razem Berlin wylewa jad na gry multiplayer, a w myślach pewnie również na zatwierdzającego ten tekst Huta. Bo Hut, zamiast od rana siedzieć i pilnować, czy już jest to puścić na emisję, marnuje czas przy drugim map packu dla Black Ops. Ot, ironia losu...


Berlin

Raz na jakiś czas mam ochotę usypać  w centrum Wrocławia jakiś kopiec, a na jego szczycie postawić pomnik komputerom. Byłby to wielki, marmurowy "blaszak", cały jego ekwipunek i ogromny, prawdziwy router, żeby wszyscy wokół mogli za darmo skorzystać z internetu. Takiego zwykłego internetu: do przeglądania Fejsbuka, żalenia się na Twitterze i czytania strony CD-Action, która wciąż nie dorobiła się, niestety, wersji mobile. Ale takiego, na którym w gry multiplayerowe grać się nie da.

Ale dlaczego, Berlin, co to za majaki? Już się tłumaczę, bo sprawa jest bardzo prosta! Komputery i internet wybawiły mnie od wielu ułomności życia codziennego i ułatwiły  mi - jak zresztą każdemu - funkcjonowanie jako takie.

Najbardziej jednak dziękuję im za to, że wybawiły mnie od kontaktów międzyludzkich.

I nie, żeby uciąć ewentualne prześmieszne dowcipasy zanim się zaczną, nie należę do stereotypowych otyłych pryszczatych nastolatków, których chciałoby widzieć na moim miejscu TVN24. Nie należę też do tej skromnej grupy sześciu milionów osób, które sprzedałyby pół swojej rodziny za kolejny miesiąc abonamentu do WOW-a, a które są na tyle inteligentne, że za ten stereotypowy żart się nie obrażą. Nie chodzi absolutnie o moje choroby psychiczne, za których diagnozowanie psycholog bierze miliony monet, a Wikipedia zero.

Chodzi o preferencje i osobiste upodobania, a razem z nimi: możliwość wyboru.

Zamiast biegać z kolegami za piłką (co jest zdrowe i dobre, pamiętajcie), mogę zmusić kilka tysięcy pikseli na ekranie do biegania za mnie i mniej się przy tym zmęczę. Mogę w każdej chwili zdecydować czy mam ochotę umówić się z kimś na kopanie prawdziwe, czy raczej faulować za pomocą literki 'Q' w Fifie '98, którą wspominam najlepiej.

Kontakty międzyludzkie są za to męczące: trzeba dobrze wyglądać, uważać na słowa, zrobić dobre wrażenie, rzucić żartem, czy też ustawić się z kimś na odpowiednią godzinę i nawet kilka minut się nie spóźnić, bo to nieładnie. Jak by na sprawę nie patrzeć: w prawdziwym życiu jest się uzależnionym od innych ludzi, ich czasu i przy okazji trzeba też mieć cały czas w głowie pierdoły typu: "Nie, to przecież nieeleganckie". Wystarczą  dwa przymiotniki, żeby to wszystko podsumować: nudne i męczące.

Dlatego też lubię gry, w których rządzę i decyduję JA. Gry, w których wszystko jest zależne ode mnie, a nie ja od wszystkiego. Wielkie historie opowiadane w RPG koncentrują się właśnie wokół mnie i ja decyduję jakim rycerzem teraz będę, w RTS-ach to ja decyduję czy będę teraz robić statki, czy dziurę ozonową. Kampanie single-player, co nie jest już chyba żadną tajemnicą, są dla mnie najważniejsze.

Gry przeznaczone dla wielu graczy mają pewne ułomności, których nie dają rady od wielu lat przeskoczyć, a które irytują mnie tak bardzo, że nie mam nawet zamiaru im pomagać w piłowaniu płotków. Przede wszystkim zaś to, że odpalając dowolną grę w trybie multiplayer wracam właśnie do tego wszystkiego, z czego chcę zrezygnować grając w gry w ogóle.

Chcąc pograć ze znajomymi jestem zmuszony dopasować się do tego, ile mają akurat czasu. Muszę dogadać z nimi termin, muszę upewnić się że mają grę, o której mowa, a potem jak już się umówimy jest mi głupio, że muszę wyjść w połowie, bo akurat wypadło coś ważnego. "Zabawy" w multiplayerze nie można przerwać w dowolnym momencie bez wściekania innych, tak samo jak nie można wyjść z knajpy bez słowa, czy innych upierdliwych wymówek. W grach multiplayerowych nie mogę prowadzić rozgrywki własnym tempem - kiedy poczuję nagle zew artyzmu i odpalę papierosa gryzmoląc na kartce sonet norweski lewą nogą, to ktoś najprawdopodobniej zacznie mi wrzeszczeć z głośników i zepsuje tę chwilę uniesienia.

Nie mogę też spokojnie zatrzymać gry i przemyśleć odpowiednich dróg prowadzenia żołnierzy na rzeź w dowolnym RTS-ie - w tym czasie, kiedy mój kombinat produkcyjny narobi siepaczy i górników, jakiś mądrala wyśle mi trzech wojów i rozwali całą wioskę. I nie mogę napisać mu, że chyba uczył się taktyki w szkole dla wirtualnych partyzantów, a nie od wielkiego mistrza Sun Tzu. Przecież: "Tak się gra".

I kiedy tylko przyjdzie mi ochota na "zabawę" po sieci, przypominam sobie to wszystko i spokojnie włączam coś, co trybu sieciowego nie ma w ogóle.

Pamiętam, że dawno, dawno temu wyraziłem się bardzo pochlebnie o multiplayerze w jednej z recenzowanych gier - teraz żałuję. Serwery nie wypełniły się szybko, a kiedy zrozumiałem, że więcej czasu zajmuje mi szukanie ogarniętego człowieka do zabawy, niż mordowanie z nim szkieletów stwierdziłem, że to chyba nie ma sensu. Kiedy też napatrzyłem się na ludzi, którzy nie potrafili odnaleźć się w pierwszej komorze testowej w Portalu 2 przez pięć minut stwierdziłem, że to chyba nie na moje nerwy. PIĘĆ MINUT DO JASNEJ CHOLERY.

Internet i gry dla singli uwolniły mnie, w znacznej mierze, od tych wszystkich niedogodności. Od spotkań z ludźmi niemądrymi, dopasowywania się do czyjegoś zegarka i gustu, czy nawet od porównywania umiejętności. W produkcjach dla jednego gracza nie muszę strzelić headshota w ciągu kilku milisekund, bo spędzę resztę rundy patrząc jak inni świetnie się bawią. Nie muszę siedzieć przy grze non stop, bo każde wyjście to rosnąca irytacja ludzi po drugim stronie kabla. Nie muszę nawet dostawać w dupę od tych, którzy mają więcej czasu i rozpaczać po nocach płacząc w poduszkę nad moją roztrzaskaną psychiką.

Przede wszystkim też: nie muszę dzielić się moimi osobistymi przeżyciami z resztą świata. Przechodzenie gier z innymi jest jak oglądanie filmów w kinie - niby przyjemne, niby głośno i się świeci, ale jednak zawsze jakiś gnojek z lewej musiał kupić popkorn i chrupie nad uchem. Zawsze też, kiedy zbliża się epicki moment, który chcę się Przeżyć, trafi się jakiś mądrala, który wstanie się wysikać i z nastroju nici.

Nie mam zamiaru jednak drukować ulotek, w których będę przekonywać ludzi do bojkotowania kina. Od tego są DVD-ki, żeby obejrzeć to samo na własnych warunkach - szkoda tylko, że jeden liczący miliony na koncie wydawca z drugim nie potrafią zrozumieć, że nie mam ochoty oglądać tego filmu siedem miesięcy po premierze, ale tego samego dnia, co reszta świata. U SIEBIE.

Nie mam zamiaru też przekonywać innych, że gry multi są do luftu. Nie obchodzi mnie to kompletnie, bo przecież każdy szuka czegoś innego, prawda?

Nie chcę jednak widzieć dodatkowych zakończeń, nowych wątków, czy innych uzupełnień single-playera w grach sieciowych. Nie chcę zmuszać się do grania z ludźmi, żeby poznać lepiej to, na co zmarnowałem ładnych kilka godzin. Nie chcę słyszeć, że gra jest krótka, bo robiono ją pod multi. Nie chcę, żeby ktoś pozbawiał mnie gigabajta dobrej zabawy, bo przypomniało mu się o rozgrywkach sieciowych. Nie chcę też, przede wszystkim, płacić więcej za ułomną z każdej strony grę, nad którą stracono wiele czasu tylko dlatego, że ktoś postanowił dodać do niej multiplayer.

Świat działa bardzo dobrze, kiedy w jego życiu nie uczestniczę  - wystarczą mi zabawki w piaskownicy, które produkowane są specjalnie z myślą o mnie.


Redaktor
Berlin

Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!

Profil
Wpisów1396

Obserwujących9

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze