55
29.04.2011, 18:30Lektura na 10 minut

Operation Flashpoint: Red River - recenzja

Jest takie angielskie słowo "rant", które według słownika tłumaczy się na "wygłaszanie tyrady", ale tak naprawdę oznacza po polsku to, co mówisz wtedy, kiedy coś cię bardzo wkurzyło i musisz się po prostu wyładować. Berlin zna to angielskie słowo. Napisał tę recenzję Operation Flashpoint: Red River....


Berlin

Operation Flashpoint: Red River
wersja testowana: PC, j. angielski

Pamiętam pierwsze Operation Flashpoint. Było trudne, ogromne i ładne na tyle, że mój ówczesny komputer sobie z nim absolutnie nie radził. Pamiętam, że nie wierzyłem, że w jakiejś grze można umierać od jednego strzału i nie rozumiałem za bardzo walk taktycznych - jakim cudem mam się chować po kątach zamiast iść prosto i nie ściągać palca z lewego przycisku myszki? Od tamtej pory twierdziłem, że jestem za głupi na taktyczne walki w czasie rzeczywistym (bo turowe to całkowicie inna bajka), ale postanowiłem, po tych wszystkich latach, w końcu zmierzyć się ze swoimi demonami. Co zostało z tej gry, którą pamiętam w jej najnowszej odsłonie? Śmierć po jednym naboju, nic więcej.

SEMPERFAJ, GNOJU
Słysząc stwierdzenie: "Fabuła w grze wojennej" mam ochotę uderzyć kogoś w twarz i krzyknąć: "Nie interesuje mnie to! Daj mi strzelać!". Nie chodzi oczywiście o to, że strzelaniny to jakiś untergatunek, który jest trochę przygłupi - co to, to nie! Zawsze dobrze jest przecież wiedzieć, czy uczestniczę właśnie w Chwalebnej Amerykańskiej Operacji Wojskowej Numer Jeden, czy może Równie Chwalebnej Operacji Numer Dwa. Nie mam po prostu ochoty słuchać o tym wszystkim na siłę.

Tym bardziej, kiedy próbuje mi te treści sprzedać natchniony aktor udający wojskowego po tracheotomii. Przecież siedzę przed komputerem i gram w gry wojenne właśnie dlatego, żeby nie słuchać wrzasków człowieka, któremu testosteron mózg zalał i nie czuć narastającej frustracji, że wykonuję rozkazy wydawane przez kretyna.

Niestety w Operation Flashpoint: Red River nie ma wyjścia - trzeba się nasłuchać, bo to jedna z tych gier, które próbują zainteresować gracza swoją fabułą. Scenarzyści byli z niej na tyle dumni, że wepchnęli cut-scenki (o których później) gdzie tylko się dało i napisali tyle fascynujących dialogów, że chwała Bogu za znaczniki "idź 20 metrów w prawo", bo bez nich można się pogubić w powodzi słów. A kiedy już zaczynasz słuchać tych dialogów, stężenie głupoty dochodzi w nich do poziomu krytycznego.

Niemniej jednak: w niemożliwych do przeskoczenia cut-scenkach, w wielokrotnych przerwach w rozgrywce, w niekończących się dialogach i w filmikach, które przełączyć na szczęście można, Operation Flashpoint: Red River próbuje sprzedać jakąś historię. Jest to opowieść o fikcyjnym konflikcie w Tadżykistanie, cośtam cośtam, gdzie do walki dołączają Chińczycy, cośtam cośtam, a na końcu tylko i wyłącznie twardzi amerykańscy marines mogą uratować sytuację. Coś tam coś tam. Było wcześniej? Było. No więc możemy przestać zawracać sobie głowę i przejść do tego, co ważne. Strzelania.

LET THE BODIES HIT THE FLOOR, UHH
Jak na taktyczny FPS, którym Operation Flashpoint: Red River usiłuje być, jest z tym strzelaniem bardzo kiepsko. Rozgrywka nie polega niestety na obmyślaniu skomplikowanych taktyk i obchodzeniu bazy wroga od tyłu, żeby mieć jak ustrzelić tego gnoj... snajpera na wieży. Nie. Opiera się na tym, żeby jak najszybciej zamontować w karabinie celownik snajperski, stanąć w bezpiecznej odległości od akcji i mordować frajerów ze skośnymi oczami, którzy nie przejmują się tym, że są na wojnie. Ale zanim...

Na początku trzeba strzelać do ludności tubylczej Tadżykistanu: są tu ubrani w szmaciane worki w kolorze otoczenia idioci, którzy z wielką radością krzyczą najpierw w językach, a potem dopiero podnoszą broń. Wychodzą prosto tam, gdzie akurat masz ochotę strzelić, a kiedy uda ci się zaskoczyć napisany dla nich skrypt zbyt szybko podchodząc na, powiedzmy, trzy metry od nich, to... masz jeszcze czas, żeby odpalić papierosa i poskarżyć się na Twitterze, że coś chyba jest z tą grą nie tak. Wyćwierkałeś? No to dobrze, bo wróg właśnie się ocknął. Jednocześnie... wrogowie są chyba snajperami szkolonymi przez służby specjalne (w dwojakim znaczeniu tego słowa), bo co prawda nie potrafią trafić z czterdziestu metrów, ale chętnie odstrzelą ci głowę z pół kilometra. Czasami miałem wrażenie, że Operation Flashpoint: Red River generuje te wszystkie strzały przypadkowo, żeby zbudować jakieś napięcie, ale to chyba byłoby już nie w porządku. Prawda? Chociaż co ja tam wiem o "modern game design methodologies"...

Gdzieś tak w okolicach połowy gry miejsce mieszkańców pustyni zajmują Chińczycy. Jest ich, jak uprzejmie zawiadomił mnie jeden z kierowanych przez komputer kolegów z drużyny, dużo więcej niż nas - nawet trzydziestu na jednego. Nic więc dziwnego, że wychodzą z założenia, iż w kupie siła i nie przejmują się tym, że właśnie stoją na otwartej przestrzeni i można ich wystrzelać jak kaczki.

Dlatego też Operation Flashpoint: Red River nie jest FPS-em taktycznym, tylko podrzędną strzelaniną, w której element taktyczny opiera się na tym, że twórcy rozmieścili przeciwników w miejscach, które potrafią zaskoczyć. Czasami trzeba ich zajść od lewej, czasami od prawej, ale w gruncie rzeczy i tak gra się w to, jak w każdy inny shooter. Nie, skłamałem, gorzej.

Cały single-player polega na chodzeniu do przodu, mordowaniu określonej ilości wrogów i wsiadaniu na wojskowego dżipa, który wiezie na kolejną misję, żebyśmy mogli pochodzić trochę dłużej i postrzelać jeszcze więcej.

COWBOYS FROM HELL, TADAM
Skoro ustaliliśmy już, że Operation Flashpoint: Red River nie jest dobrym FPS-em taktycznym, trzeba ustalić też kolejną rzecz: nie jest nawet dobrym FPS-em. Oczywiście, w pewnym stopniu, wszystko co ma ładną grafikę i ładne animacje buchającej z wrogów krwi jest przyjemną strzelaniną, ale w czasach wielkiej wojny o pieniądze graczy to już nie wystarczy.

Otóż: Operation Flashpoint: Red River jest grą, którą ktoś obmyślił pod kątem kooperacji. W oczywisty sposób znaczy to tyle, że twórcy czują się usprawiedliwieni dając ci za towarzyszy w single playerze bandę kretynów. Kiedy mówisz im: "Chodźcie za mną", to idą. Ale nie pomyślą że należałoby kucnąć, kiedy kucasz. Kiedy wychodzisz za róg i umierasz od naboju wystrzelonego przez stojącego metr od ciebie wroga... nikogo to nie obchodzi, a twoi koledzy idą za tobą na rzeź, więc nie ma kto cię uleczyć i wracasz do checkpointa. Wydawanie komend innych niż: "Idź za mną", czy: "Zostań tutaj" nie ma sensu - jako tako kompani rozumieją jeszcze "osłaniaj mnie ogniem zaporowym", pozostałe komendy musiały być najwyraźniej przerabiane na poligonie akurat wtedy, kiedy twoi kumple mieli biegunkę po grochówce.


Redaktor
Berlin

Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!

Profil
Wpisów1396

Obserwujących9

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze