7
10.04.2011, 13:32Lektura na 6 minut

EA Showcase - wrażenia z pokazów gier drobiowych

Czyli "indyków". Z Monkowymi wrażeniami z prezentacji trzech głównych gier, o których mogliśmy póki co napisać (pst, pst!) mogliście zapoznać się wczoraj, dzisiaj czas na reprezentantów mniej main-streamowej połowy EA Showcase. Przed wami Warp, Fancy Pants Adventures i Gatling Gears.


Monk

Warp [galeria]

Były Patapony, było World of Goo... będzie Warp, kolejna niezależna gra z niewielkich rozmiarów „glutkowatym” bohaterem, która jednocześnie bawi i zaskakuje pomysłowością twórców. Tym razem ktoś (tj. studio Trapdoor) umyślił sobie stworzyć grę łączącą elementy akcji, skradanki i gry logicznej, w której wcielamy się w rolę zbuntowanego organizmu pozaziemskiego. Przypominający Małego Głoda stworek zrezygnował z biernego poddawania się eksperymentom i postanowił uciec ze stołu operacyjnego w tajnym laboratorium, gdzie go przetrzymywano.

Ten właśnie epizod z jego życia dane nam było zobaczyć w króciutkim demie zaprezentowanym na pokazie. Nasz mały, dzielny, brutalny kosmita dysponuje jedną jedyną zdolnością, którą będzie musiał możliwie pomysłowo wykorzystać – warpowaniem się, tj. teleportacją na niewielkie odległości. Za pomocą „żabich skoków” lekko świecący bohater może przenosić się poprzez ściany, przeskakiwać niezauważenie pomiędzy pobliskimi beczkami czy wreszcie „zająć” znajdującego się w pobliżu człowieka. Co więcej, w dwóch ostatnich przypadkach może ponadto wysadzić „odwiedzany” obiekt w powietrze...

Zręczne zastosowanie umożliwianych warpowaniem trików będzie koniecznością – na terenie laboratorium aż roi się od zaalarmowanych ucieczką „Obcego” żołnierzy. Podczas podróży przez kolejne pokoje musiałem a to niezauważenie przemknąć się obok Ziemian, to znów działać bardziej zdecydowane, odpowiednio szybko „przejmując” wroga, nim ten otworzy ogień. Kilka prostych łamigłówek obecnych w grywalnej wersji sprawdzało się znakomicie – wymagało tyleż szybkich palców, co pomyślunku. Żałuję tylko, że udostępniony etap skończył się szybciej, niż się zaczął, bo dostrzegam w Warpie możliwość stania się kolejną indie-grą, która dotrze do szerszej publiczności.

Fancy Pants Adventures
[galeria]

Ta specyficznie zatytułowana produkcja nie jest może jakoś powalająco oryginalna, z pewnością jednak ma w sobie to „coś,” co sprawi, że lubujący się w niszowatej rozrywce nerdzi poczują się jak w niebie. To wprost perfekcyjna gra dla każdego, kto wraz z kolegami z Klubu Miłośników Wiśniowych Sweterków w Serek sam chce poczuć się „indie” i zorganizować alternatywną do całego świata imprezę gamingową.

FPA nie jest jedną grą. To seria najróżniejszych minigierek pod hasłem „unlockable content,” dotyczącym niemalże wszystkich jej aspektów – od strojów i dodatków dla bohaterów, przez mapy czy nawet tryby gry. Równie istotne są wszechobecne rankingi i dziesiątki metod zdobywania punkcików – po każdym ukończonym poziomie, jaki by on nie był, gracz dostaje w papę szeregiem cyferek wskazujących na lepszą lub gorszą pozycję w rywalizacji ze znajomymi.

Gracze wcielają się w FPA w rolę swoistych „stickmanów” - niewielkich rysowanych ludków, których identyfikować należy po kolorze ich fancy pants, rodzaju nakrycia głowy i narzędziu, które trzymają w ręce. Postacie te miotają się po schematycznie nakreślonym, zabawnym świecie, naprzemiennie pomagając sobie i wchodząc w paradę. Zakres ich ewolucji jest szeroki i obejmuje najprzeróżniejsze korkociągi, skoki i salta, których wykonywanie utrudnia dodatkowo pewna bezwładność charakteryzująca ich ruchy. Dysponenci super-gatek potrafią także do pewnego stopnia wspinać się po ścianach, umieją odbijać się od siebie wzajemnie, a po nabraniu odpowiedniego rozpędu przemieszczać się po okolicy niczym bohaterowie gry Icy Tower.

Wymienione wyżej zabiegi znajdą zastosowanie w takich wyzwaniach, jak choćby wyścig po pokrytej zwiększającym chaos olejem powierzchni, wspólne „przekopywanie piłki” na drugi koniec planszy, rywalizacja o „wykręcenie” możliwie najlepiej punktowanych trików czy „King of the Hill”, w którym trzeba nałapać jak najwięcej swego rodzaju pączuszków generowanych przez ulokowaną na szczycie mapy maszynkę.

Grę charakteryzuje wszechobecny bajzel, szybkie tempo i nieustanne zmiany sytuacji na ekranie – ktoś jest tuż, tuż u celu, po czym w ostatniej chwili życzliwy kompan posyła go kopniakiem z półobrotu w miejsce zupełnie niepożądane. Przymierzasz się do wykonania skoku a'la Wąsacz z Wisły, aż tu nagle na głowie ląduje ci taki CormaC i wgniata w podłoże. I choć w singlu grać można, szaleństwo wieloosobowe sprawdza się bez wątpienia dużo lepiej – tu nawet odbiór nagród polega na tym, że gracze skaczą sobie po głowach w drodze po najlepsze trofea. I jeszcze to poczucie, że gramy w coś Innego... mrrr, dla producentów bursztynu – idealne!

Gatling Gears [galeria]

Grą zdecydowanie najmniej finezyjną, acz bez wątpienia mającą szansę na pozyskanie rzeszy spragnionych oldskulu fanów, było Gatling Gears. To w dużym skrócie bardzo efektowna graficznie, widziana od góry „rozpierducha”, w której dwóch (najlepiej!) graczy zasiada za sterami mechów bojowych i Napiera. W bajkowej nieco, kolorowej oprawie gracze niszczą kolejne fale przeciwników reprezentujące bardzo klasyczne zestawy wrogów – są czołgi ładujące do nas rakietami, przefruwające nam nad głowami formacje myśliwców czy wieżyczki wystrzeliwujące w miarę łatwe do uniknięcia serie.

Jak nietrudno zgadnąć, zwieńczeniem każdego poziomu jest walka ze sporych rozmiarów niewyobrażalnie mocarnym i lubiącym powtarzające się układy ataków bossem. Może to być dla przykładu olbrzymi, przypominający świder robot, zasypujący okolicę niemożliwymi do uniknięcia, zdaje się, atakami obszarowymi. Albo mechaniczny robal atakujący zza krawędzi skały, zmuszający do nieustannych uników przed miażdżącymi atakami głowotułowiem (Magmaw, patrzę na ciebie!). Bitwy z bossami, przynajmniej te zaprezentowane w demie, wymagały niezłego „ogarnięcia” pada i zbyt szybko się nie kończyły, będzie więc kiedy rzucić paroma brzydkimi wyrazami.

Naprzeciw zagrożeniom stają mechy graczy, wyposażone w broń maszynową (z niewiadomych przyczyn zmuszającą do trzymania palca na spuście, choć i tak nigdy nie są wyłączane) i drugorzędną broń z limitowaną amunicją – rakiety, granatnik plujący mikroatomówkami i „krótkie megaspięcie” czyszczące całą okolicę. Zdolność zaczekania z użyciem środków bardziej ostatecznych będzie, jak to zwykle bywa w takich grach, kluczem do sukcesu. Bywa, że eksplozje wrażych pocisków pokrywają niemalże cały ekran i bardzo trudno o takie manewrowanie, by uniknąć zebrania przynajmniej kilku trafień. W odwodzie zawsze pozostają też power-upy – przyspieszony turbo-gatling ewidentnie daje kopa.

Gatling Gears będzie najpewniej kolejną sympatyczną grą arcade, która w odpowiednio niskiej cenie zawita na Steam czy XBLA, i sprzeda się w zaskakująco dużej liczbie sztuk. Bez większych szans na sukces totalny, ale i z zagwarantowaną satysfakcją kupujących. Mapa poziomów, która parę razy w trakcie pokazów pojawiała się na ekranie, sugeruje bogactwo krajobrazów, po których będziemy się i innych rozbijać – w połączeniu z naprawdę ładną grafiką powinno to zapewnić finalnej wersji spore uznanie. Mój kredyt zaufania gra już ma... choć wolałbym pograć w nią na PC. Obawiam się, że dzikie wywijasy, jakie grając trzeba wyczyniać mechem, na wyższych poziomach szybko stałyby się nieco zbyt frustrujące dla takiego niedzielnego konsolowca, jak ja. Co nie zmienia faktu, że chętnie bym trochę powysadzał.


Redaktor
Monk
Wpisów66

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze