156
22.02.2011, 18:00Lektura na 7 minut

Bulletstorm ? recenzja

Bulletstorm to jedna z najgorętszych premier pierwszej połowy tego roku, która, jak się zdaje, powinna powalczyć o tytuł gry roku obok takich tytułów jak Crysis 2, Killzone 3, Homefront i nowe Call of Duty. Czy na pewno? Sprawdzamy w naszej recenzji. A dokładniej sprawdza trawiony gorączką (wracaj do zdrowia, zuchu), martin.


Hut

Bulletstorm
wersja testowana: X360/PC, j. polski (napisy)
wydawca: EA Polska

Kto nie słyszał o stworzonym przez Adriana Chmielarza i People Can Fly Bulletstormie, albo ostatnie kilka miesięcy spędził w jaskini, albo jest po prostu trąbą. Jerychońską. W obu przypadkach patrzymy na was wymownie, kiwamy palcem i odsyłamy do tekstu z pierwszymi wrażeniami z gry (TUTAJ). Wszystkich oczekujących na ostateczny werdykt czy Bulletstorm to kolejny polski przebój światowej klasy, z którego możemy być dumni zapraszam do czytania dalej.

I nie będę was długo trzymał w niepewności – tak, dostaliśmy! Pomimo kilku wad na pewno jest to pierwszoosobowych shooter, którego nie może zabraknąć na konsoli lub komputerze każdego szanującego się gracza. Są ku temu trzy główne powody.

Powód pierwszy – fabuła
Opowieść o zapijaczonym, szukającym zemsty byłym komandosie Graysonie Huncie do ambitnych nie należy, ale jest dla tej gry idealna. Nie ma tutaj ratowania ludzkości jak w Gears of War (to shooter TPP, ale każdy kto grał w Gearsy i zagra w Bulletstorma od razu dostrzeże podobieństwa – w końcu oba tytuły firmuje legendarne Epic Games). Hunt chce wyłącznie zabić generała Serrano, który srogo zalazł mu za skórę. Chce też wydostać się ze Stygii, planety na której statek kosmiczny jego oraz generała rozbiły się po niespodziewanym spotkaniu i bitwie w kosmosie.

Wokół tych motywów kręci się cała fabuła wzbogacona nielicznymi, ale ciekawymi wątkami pobocznymi: historią towarzyszącego nam cyborga, pięknej ale i walecznej Trishki oraz samej planety, która przed laty była wspaniałym kurortem, teraz zaś wznoszące się ku niebu luksusowe hotele niszczeją a w ich wnętrzach toczy się wojna plemion mutantów.

Prawdziwą „ozdobą” gry jest jednak Serrano – to jeden z największych skurczybyków jakiego gry widziały. Za jego sprawą już w pierwszych minutach gry w Bulletstormie otwiera się (i nie kończy aż po napisy końcowe) kolorowy festiwal bluzgów i wulgaryzmów, z których nie sposób jakiekolwiek przytoczyć. Niektóre wiązanki to prawdziwa wyższa szkoła jazdy – naprawdę nie spodziewalibyście się w jakich kombinacjach można używać niektórych słów… Nie sam język sprawia, że Serrano jest najwyrazistszą postacią w grze (klną w niej wszyscy bez wyjątków) ale jego przebiegłość i brak skrupułów w wykorzystywaniu ludzi.

W porównaniu z Serrano, Hunt wypada nieco blado. Podczas gry rzuca co chwila kąśliwe komentarze pod adresem szlachtowanych wrogów, ale kiedy w cut-scenkach przychodzi mu wypowiadać zdania bardziej złożone… no, inteligencją to on nie grzeszy. Paradoksalnie bardzo to do gry pasuje, w końcu Bulletstorm nie jest wyrafinowaną strawą dla ducha, ale widowiskową strzelanką.

Powód drugi – akcja
Tuż po rozbiciu się na Stygii Grayson przekonuje się, że strzelanie to nie wszystko – przeciwnika można kopnąć w krocze, a gdy jest ich grupa wystarczy wślizg z wciśniętym spustem by szybko przerzedzić ich szeregi. Najważniejsza jest jednak znaleziona już na początku pobytu na planecie smycz energetyczna. Pozwala ona nie tylko chwytać przeciwników, ale także rzucać nimi na wystające ze ściany kolce czy w powietrze, gdzie unosząc się w spowolnieniu możemy im chociażby odstrzelić głowę lub wszystkie kończyny po kolei. A to już stanowiące esencję Bulletstorma skillshoty. Im efektowniej zabijamy przeciwników, tym więcej dostajemy punktów, które później wydajemy na kupno i ulepszenia broni oraz amunicję dostępne w specjalnych punktach w lokacjach.

Arsenał jest naprawdę pokaźny, każda giwera posiada też alternatywny tryb strzelania. W pamięć zapadły mi szczególnie kartacze (dwa granaty połączone łańcuchem) owijające się wokół ciała przeciwnika – jeśli oplotą mu szyję dostaniemy punkty za skillshot Bandana. Gdy z kolei z szotguna wypalimy pocisk w trybie alternatywnego strzału, przeciwnik natychmiast spłonie – na ziemię upada tylko żarzący się płomień. Kiedy miałem okazję porozmawiać chwilę z Adrianem Chmielarzem przyznał mi się, że to jego ulubiony skillshot.

Jeśli o mnie chodzi to moim faworytem jest Miłosierdzie, czyli kop w krocze i odstrzelenie głowy. Równie efektowny jest Gang Bang, Lustracja, czy bonusowe Na Bani zaliczane po wypiciu znalezionej na planszy flaszeczki – pomysłowe nazwy (wpierw wymyślone po angielsku, potem przetłumaczone na polski przez Chmielarza) nadają zabawie klimatu… wesołej zabawy, jarmarku przemocy. Gracze to kupią, nie mam co do tego wątpliwości (mimo że sam najbardziej lubię przygodówki, znajdujące się raczej na zupełnie drugim końcu spektrum gier)


Redaktor
Hut
Wpisów4059

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze