64
16.11.2010, 21:25Lektura na 10 minut

Recenzja cdaction.pl - Assassin´s Creed: Brotherhood (X360)

Równo w rok od premiery fantastycznego Assassin's Creed II dostajemy nową grę o "efekciarskich skokach w stogi siana". Czy w dwanaście miesięcy da się zrobić porządnego "asasyna"? A może Brotherhood to po prostu "tylko" rozszerzenie do poprzednika? Recenzja cdaction.pl!


Hut

 

Assassin's Creed: Brotherhood
wersja testowana: X360, j. polski (kinowa)
Wydawca: Ubisoft
oficjalna cena: 229,90 zł

Przyznaję - mam problem z nowym Assassin's Creed. To "tylko" Brotherhood, a nie pełnoprawna "trójka", a przecież chciałoby się dostać zupełnie świeże realia i innego, może bardziej charyzmatycznego bohatera. Z drugiej strony historia Ezio i rodu Auditore da Firenze nie została jeszcze opowiedziana do końca i bardzo byłem ciekaw, jaki jest jej dalszy ciąg. Przejście scenariusza zajmuje wyraźnie mniej, niż dokonanie tego samego we wcześniejszych częściach serii, ale też Bractwo oferuje więcej niż one zadań pobocznych. Cieszy pojawienie się naprawdę niegłupiego trybu multiplayer, ale nie sposób pozbyć się wrażenia, że dałoby się wycisnąć z niego jeszcze więcej (i że twórcy gry to właśnie mają zamiar zrobić licznymi przyszłymi DLC). I jak to ocenić?§

 

Fabuła, czyli "It's a-me, Ezio!"

Brotherhood kontynuuje wprost fabułę Asassin's Creed II (niemal dokładnie rozpoczynając się od tego, co wydarzyło się zaraz po „słynnych” trzech słowach z finału dwójki). Przejmujemy kontrolę nad Ezio Auditore, który wraca do rodzinnego Monteriggioni, z wiarą, że oto dokonał rzeczy słusznej i właściwiej - zemsty za krzywdy swojego rodu. Okazuje się jednak, że nic nie jest takie, jak mogło mu się zdawać i niemal od razu (po ok. 30 minutach gry) musi ruszyć na pomoc mieszkańcom wioski, atakowanej przez liczne siły wroga. Sekwencja ta jest bardzo efektowna, bo wyreżyserowana skryptami rodem niemal z Call of Duty (w tej serii nowość), kończy się zaś... właściwie powrotem do punktu wyjścia. Ezio, pozbawiony ekwipunku i wielu z poznanych wcześniej umiejętności (na szczęście jest to jako tako wyjaśnione fabularnie), musi po raz kolejny zmierzyć się z Templariuszami. Z nadzieją, że tym razem będzie to triumf ostateczny.

Jednocześnie - i to mam nadzieję nie będzie dla nikogo spoilerem - powraca też Desmond i sekwencje, w których to on jest postacią grywalną, a które rozgrywają się w przyszłości (współczesności?). Warto zagrać w tryb dla jednego gracza choćby po to, by zobaczyć, jakie wskazówki (podpuchy?) dotyczące miejsca i czasu akcji Assassin's Creed III - koniec końców to właśnie ten wątek wysuwa się na pierwszy plan i ostatecznie to on jest ciekawszy.

Mechanizmy rozgrywki, czyli kopniak nowym kontratakiem

Choć łatwo byłoby tę grę sprowadzić do roli "rozszerzenia", Assassin's Creed: Brotherhood przynosi sporo zmian w kwestii mechanizmów rozgrywki. Część z nich to rzeczy kosmetyczne, ale niektóre naprawdę modyfikują to, jak się w "asasyna" gra.

Przede wszystkim renowację Monteriggioni zastąpiła odbudowa Rzymu. Fabuła czyni bohatera hersztem gildii asasynów w stolicy Italii, a jego zadaniem jest zdobycie sympatii kluczowych mieszkańców miasta, którzy następnie przyłączają się do Bractwa. To ciekawy, nowy dodatek, który został bardzo mądrze rozwinięty. Wraz z "odbudową" poszczególnych fragmentów Rzymu (zawsze poprzedzoną jakąś misją poboczną) dostajemy również dostęp do nowych misji - te zaś pozwalają zdobyć nowych popleczników, wstępujących w nasze szeregi. Członków swojej gildii można wykorzystywać na kilka różnych sposobów, przede wszystkim jako pomoc w wykonywanych misjach (potrafią np. rozbroić straże), a także wysyłając ich na misje dodatkowe, w trakcie których budują swoje doświadczenie, a także zdobywają bogactwa to skarbca gildii. Misje te są niegrywalne, mimo to każda wymaga odpowiedniego wyważenia korzyści i ryzyka - jeśli wyślemy ludzi gdzieś w Europę, wrócą do nas (o ile im się uda...) bogatsi i sprawniejsi, w tym czasie jednak (to kilkanaście minut czasu gry) nie można korzystać z ich pomocy w Rzymie.

Ważną nowinką w mechanizmach rozgrywki są też nowe opcje w systemie walki. Pojawił się kopniak, skuteczny w krótkoterminowym "obezwładnianiu" przeciwników oraz nowe bronie (m.in. kusza), inaczej też zachowują się przeciwnicy - m.in. potrafią ze sobą współpracować (wykonując ataki wspólnie, lub w krótkiej sukcesji jeden po drugim). Dzięki temu potyczki są ciekawsze, pozostawiają więcej miejsca na improwizację, trochę więc dziwi, że w konstrukcji zadań trybu dla jednego gracza większy nacisk położony jest na skradanie niż otwartą konfrontację.

Tryb dla jednego gracza, czyli Assassin's Creed: Renaissance Warfare

Scenariusz dla jednego gracza to wyzwanie na około 10 godzin (więcej na konsoli PlayStation 3, gdzie dodatkowo dostępny jest cały „rozdział” z Kopernikiem), zajmuje więc mniej czasu, niż fabuły obu poprzednich części. Jednocześnie nie ma wrażenia, by gra była uboższa niż dwójka czy jedynka – ekipa Ubisoft Montreal zrównoważyła krótszy scenariusz większą liczbą zadań pobocznych, w tym także kilku zupełnie nowego rodzaju (np. naprawdę okazałych rozmiarów misje związane z niszczeniem twierdz Borgiów, co jest niezbędne do tego, by móc wyzwolić kolejny kawałek Rzymu).

Nowością w trybie dla jednego gracza jest wprowadzenie do rozgrywki sekwencji „reżyserowanych”, w których m.in. praca kamery czy pewne wydarzenia opisane są skryptami, aktywowanymi wtedy, gdy bohater np. znajdzie się w określonym miejscu. Kiedy działa to jak należy, robi kolosalne wrażenie i stanowi prawdziwie nową jakość, która pozwala wybaczyć Ubisoftowi, że to Assassin's Creed: Brotherhood, a nie Assassin's Creed III. Zdarza się jednak – niestety – że skrypty, jak to skrypty, nie zaskoczą, bo gracz gdzieś coś przekombinuje. Niestety, to problem, którego w grach (wszystkich, nie tylko tej) szybko się nie pozbędziemy – wszystkie sekwencje opisywane skryptami sprawdzają się tylko wtedy, gdy bohater robi dokładnie to i w takim tempie, jak przewidzieli twórcy.

Mistrzowie w korzystaniu ze skrytpów wiedzą jak skonstruować je w sposób, który nakłoni gracza do „właściwego” zachowania. Projektanci z Ubisoftu poradzili sobie z tym nieźle, choć nie perfekcyjnie – mogą więc zdarzyć się momenty, w których trochę nie wiadomo co się dzieje; co należy zrobić; lub dlaczego misja zakończona jest niepowodzeniem, choć „ja przecież robiłem wszystko ok”.

Niezależny od powyższych uwag warto pochwalić twórców za zróżnicowanie zadań. Cały scenariusz może i jest krótszy, ale np. w porównaniu do tego z dwójki, w pierwszych rozdziałach nieco nudnawego i przegadanego, tu akcja nie stopuje, a jej tempo i intensywność nie pozwalają na to, by w jakikolwiek sposób na nią narzekać. Szczególnie ciepło wspominam wszystkie misje związane z eksperymentalnymi maszynami Leonarda Da Vinci (który w Brotherhood każe sobie płacić za usprawnienia!) - jego geniusz uzasadnia to, że w grze o renesansowej Italii mamy możliwość pojeżdżenia czołgiem, czy wykonania skoku na spadochronie. Tryb dla jednego gracza jest więc dynamiczny, zróżnicowany i momentami bardzo widowiskowy – i właśnie tym do siebie przekonuje. Tylko na samym początku gry, widząc znane lokacje (Monteriggioni) miałem wrażenie, że Brotherhood, to „tylko powtórka z dwójki” - potem, kiedy zobaczyłem jak bogatą w atrakcje lokacją jest Rzym, szybko mi przeszło.

Tryb dla wielu graczy, czyli asasyn w sieci

Do całkiem pokaźnego trybu dla jednego gracza, Brotherhood dodaje równie soczysty multiplayer, w serii nowość. Śledząc doniesienia na temat gry najpierw obawiałem się, czy świat Assassin's Creed udźwignie rozgrywki sieciowe – potem, z każdą kolejną odsłoną coraz bardziej się na nie nakręcałem. I rzeczywiście, to co w kwestii multiplayera dostajemy na płycie, jest bardzo dobre.

Brotherhood oferuje cztery tryby gry. Pierwszy to Ścigany, deathmatch, gdzie konsola określa graczy, których musimy zabić, jednocześnie wskazując nas, jako cel innym uczestnikom rozgrywki. Istnieje też w wersji bardziej hardkorowej, otwieranej na dwunastym poziomie doświadczenia. Trzeci to Przymierze i ten przeznaczony jest dla trzech dwuosobowych, co-opowych zespołów, spośród których w każdej rundzie wybierany jest jeden, na którego polują pozostałe. Czwarty to tryb zespołowy, w którym polują na siebie dwie drużyny.

Niezależnie od wariantu, rozgrywka w sieci różni się od tego, co znamy z trybu dla jednego gracza – zarówno mechaniką rozgrywki (nie ma tradycyjnej walki, liczy się dziabnięcie przeciwnika, które, jeśli jest trafione, zawsze zabija), jak i taktykami niezbędnymi do osiągnięcia sukcesu. Jednocześnie cały czas gra przygląda się temu, jak sobie radzimy i ocenia nas punktami doświadczenia, za wszelkie „stylowe” zagrywki – ataki z zaskoczenia, ogłuszanie przeciwników, itd.

Najważniejsze, co trzeba wiedzieć o tym multi to jednak to, że mapy, na których toczą się potyczki, zaludnione są postaciami wyglądającymi tak, jak gracze, tylko sterowanymi przez AI. Gra oferuje wiele sposobów na to, by wtopić się w ten tłum, sztuka polega więc na tym, by udawać, że jest się postacią sterowaną przez konsolę, robić rzeczy, które wprowadzą ścigających nas przeciwników w błąd. Dzięki temu multi w Brotherhood to najbardziej unikalne przeżycie, jakie miałem okazję przeżyć w swoim „sieciowym” życiu.

Trzeba przyznać, że Ubisoft Montreal podszedł do tematu bardzo poważnie, dodając do multiplayera system levelowania, umiejętności i perki, specjalne bonusy za serię zgonów/zabić (deathstreak/killstreak), wyzwania (np. zabij trzy razy gracza znajdującego się na szczycie tabeli), system rankingów oraz osiem map (plus ich cztery nocne wariacje, wszystkie niezbyt duże). W pierwszej chwili kręci się od tego głowa, ale po jakimś czasie można zobaczyć, co i gdzie dałoby się rozbudować jeszcze bardziej – np. 14 różnych klas z multi różni się tylko wyglądem, dysponując na starcie właściwie tymi samymi zdolnościami (za to innymi animacjami ataków), brakuje też większej liczby trybów gry i nie zdziwię się, jeśli prędzej niż później usłyszymy o DLC, które przyniesie nowe warianty multi i kolejne rozszerzenia multiplayera.

Twórcy szacują, że osiągnięcie najwyższego, 50 poziomu doświadczenia multiplayera Brotherhood „normalnemu” graczowi powinno zająć 40 godzin (każuwalowi 50, hardkorowi 35) – obawiam się, że bez takiego zasilenia niewielu „normalnych” graczy poświęci rozgrywce aż tyle czasu. Co nie zmienia faktu, że to multi jest naprawdę niezłe i nawet jeśli nie wiem jeszcze, czy będę miał chęć je maksować, to kilkanaście godzin życia, już po premierze, stracę na nim na pewno.

Oprawa audiowideo - Rzym, wieczne miasto

Choć na filmikach pojawiających się przed premierą było widać, że swoją świetność silnik napędzający Assassin's Creeda ma już za sobą, grze trudno cokolwiek zarzucić, gdy ma się ja już na telewizorze. Może i twarze postaci bywają płaskie, a modele osób nie związanych z fabułą uproszczone, ale jednak wizja renesansowego Rzymu zapiera dech w piersiach i musi się podobać – tym bardziej, że mnóstwo w nim punktów charakterystycznych, które znamy z pocztówek, filmów, a może nawet wycieczek. Ja w Rzymie nie byłem, więc z tym większą przyjemnością zagłębiłem się w jego uliczki – jeśli podoba ci się wciąż Assassin's Creed II, Brotherhood na pewno również cię urzeknie. Także dźwiękiem, który znów stoi na bardzo wysokim poziomie (to dla serii znak charakterystyczny). Bardzo lubię w tej serii wszystkie odgłosy „towarzyszące” - np. odgłos stóp asasyna na dachówkach czy zrywających się do lotu gołębi i również tego znalazłem w Bractwie pod dostatkiem.

Podsumowanie

Przyznam się szczerze, że – a zdarza się to rzadko – kiedy zaczynałem pisać recenzję, nie wiedziałem jeszcze jaką oceną ją zakończę.  Brotherhood to bardzo dobra gra, która na różne sposoby stara się zmienić dotychczasowe oblicze serii, nawet jeśli część z tych nowych rozwiązań może pozostawiać lekki niedosyt. Jednocześnie nie wyobrażam sobie, by mógł w nią nie zagrać ktokolwiek, kto dobrze bawił się przy obu poprzednich częściach - dla fanów cyklu to pozycja absolutnie obowiązkowa, więc jeśli jeszcze możecie, rzutem na taśmę składajcie pre-order. To na pewno nie "skok na kasę". Najchętniej dałbym 9 z minusem, ale skoro takiej oceny nie mamy, to...

Ocena: 8,5

---

Plusy:

  • widowiskowy tryb dla jednego gracza
  • ciekawe wymyślone multi
  • choć gra jest krótsza niż „dwójka”, to pod względem „szerokości” ją przewyższa
  • rozbudowane bardziej, niż w poprzednikach, elementy rozwoju postaci/gildii
  • niezwykle wiarygodna wizja renesansowego Rzymu
  • Minusy:

  • multi prosi się o DLC...
  • ...i większe mapy
  • skrypty, nowość w serii, nie zawsze zachowują się tak, jakbyśmy chcieli
  • wciąż nie wyczyszczono wszystkich drobnych, na szczęście bardzo rzadkich, bugów (głównie - błędów w animacji i zachowaniu AI)

  • Redaktor
    Hut
    Wpisów4059

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze