165
12.10.2010, 15:00Lektura na 7 minut

Recenzja cdaction.pl - Medal of Honor (X360/PC)

Choć w gatunku wojennych FPS-ów rządzi Call of Duty, Electronic Arts zapowiada, że chce odebrać Activision koronę pierwszeństwa w tym gatunku, m.in. właśnie grą Medal of Honor. Zapowiada, ale od razu zastrzega, że nie stanie się to jeszcze w tym roku. enki sprawdza, z czego bierze się ten brak ambicji. Recenzja cdaction.pl!


Michał „enki” Kuszewski

Medal of Honor

wersja testowane: PC/X360, j. angielski

Wydawca: EA Polska

oficjalna cena: 149,00 zł (PC), 229,00 zł (x360)

 

Medal of Honor nie zaskakuje. W tym zdaniu zawarłem w zasadzie wszystko, co chcę powiedzieć o grze tandemu Danger Close/EA DICE, ale Hut wytargałby mnie za ucho, gdybym faktycznie na tym poprzestał. Zatem: Medal of Honor nie zaskakuje i zaraz wam powiem dlaczego.§ 

 

Jest krótki
Zaczynam od tego prostego stwierdzenia, które absolutnie nikogo nie powinno zaskoczyć. ...Prawda? Aby zweryfikować moje podejrzenia wynikające z doświadczeń z ostatnimi odsłonami Call of Duty, przed rozpoczęciem kampanii przygotowałem sobie nawet stoper, który mógł mi następnie oznajmić, iż napisy końcowe obejrzałem po... 4,5 godzinach gry. Grając na konsolowym padzie (później wyczyn powtórzyłem z myszą w dłoni). To już lekka przesada, że ośmielę się wyrazić swoje zdanie, nawet mimo faktu, iż dodatkowy hardkorowy „Tryb 1. klasy” pozwala przedłuzyć doznania z singla. Niestety Danger Close jest tu (i nie tylko tu, ale o tym za chwilę) o dwa kroki w tyle za Infinity Ward, które swoim trybem Spec-Ops pokazało, że można wymyślić jeszcze coś ciekawego w obrębie styku rozgrywki dla jednego i wielu graczy. Na szczęście jednak...

Krótki nie oznacza zły
To, że uważam długość kampanii za poważny zarzut zupełnie nie implikuje faktu, że źle się przy niej bawiłem. Wprost przeciwnie – przeszedłem ją jednego wieczoru. Wciągający, trzymający się kupy scenariusz, płynnie przenoszący akcję od bohatera do bohatera i od lokacji do lokacji nie pozwalał mi się nudzić nawet przez chwilę. Oczywiście zapewnienia autorów o autentyzmie i „spojrzenia oczami prawdziwego żołnierza” szybko poszły w mrok niepamieci (tak mniej więcej po pięćdziesiątym zabitym „turbanie”, a w sumie będzie ich całych kilka wiosek), ale frajda ze strzelania pozostała niezmieniona do końca. A to uczestnicząc w nocnym rajdzie na kilka afgańskich osad uzbrojonym w karabinek i snajperkę z tłumikami (i Barrettem z TWS na quadzie...) jako Deuce, a to szturmując bazę lotniczą w Bagram jako „najgłówniejszy” z bohaterów Rabbit (zarówno „D.”, jak i „Królik” to ci osławieni operatorzy klasy pierwszej z marketingowego szumu – dokładnie członkowie SEALs), a to wreszcie jako specjalista Dante Adams wysłany ze swoim M249 w garści wraz z pułkiem Rangers do Afganistanu jako główna siła uderzeniowa.

Jako gracz śledzimy wydarzenia z ich perspektywy, nierzadko zresztą doświadczając przeplatania się wątków poszczególnych żołnierzy. Zwłaszcza, gdy wszystko nagle zaczyna się sypać, talibowie hurtowo wylewają się z górskich jaskini i „cały misterny plan...” (to, co rzekł był Siara).

Choć bynajmniej nie fantastyczny
Choć scenariusz wyraźnie stara się, zwłaszcza pod koniec, sprawić, by gracz westchnął i zadumał się nad losem jego podopiecznych, w żadnym momencie nie doświadczyłem niestety niczego porównywalnego z kultowymi już scenami z Modern Warfare, których nikt kto grał długo jeszcze nie zapomni (a kto nie grał, temu nie będę spoilować, choć grzeszy). Trudno mi patrząc wstecz znaleźć nawet jedną scenę, która mogłaby na dłużej zostać w mojej pamięci. A to niebezpiecznie zbliża tytuł do losu smakowitej krówki, po której konsumpcji pozostaje jeno bezużyteczny papierek (i próchnica w skrajnych przypadkach). A że trochę już tych FPS-owych krówek zdążyliśmy zjeść, nic w Medalu nie zaskakuje.

Szczerze mówiąc, to co zapamiętam zapewne to misja „śmigłowcowa”, jedyna, w której występuje czwarty bohater – strzelec Apacza i w której twórcy poszli na takie ustępstwa względem realizmu, że mnie jako umiarkowanego fana „wiatraków” do dziś zalewa żółć. Choć przecież w zasadzie fajnie się strzela i w ogóle rozwałka przy tym jest pierwsza klasa, dzięki czemu laik nie zwróci nawet uwagi na m.in. 9000 pocisków w „magazynku” działka i 300 rakiet Hydra w zapasie...

W tejże zresztą misji natknąłem się na fatalne wręcz oskryptowanie (typu przeciwnicy będą się pojawiać w nieskończoność dopóki...), podobnie jak misję wcześniej, gdy jako specjalista Adams nie mogłem wychylić niemalże głowy z obleganej przez talibów chatki, by nie zabiła mnie nagle jakaś zbłąkana (a figę – przeznaczona właśnie mnie za to wychylanie się!) kula. Włączając w to moment, w którym skrypty zawiesiły się uniemożliwiając mi ukończenie misji, należy się Danger Close nieco korepetycji u najlepszych w branży (SNAP!).

Multi: ubogo czy tylko niezamożnie?
Sam sobie stawiam to pytanie, choć i tak i tak odpowiedź nie wróży dużo dobrego dla trybu wieloosobowego przygotowanego przez DICE. I proszę mnie znów źle nie zrozumieć – Szwedzi nie odwalili w żadnym wypadku fuszerki. Wszystkie cztery tryby rozgrywki w połączeniu z ciasnymi mapami dają naprawdę świetną okazję do wzajemnego „postrzelania się” i dalszego szlifowania umiejętności oraz pielęgnacji ADHD. Będąc gatunkowo bliżej serii CoD niż Battlefield multi w Medal of Honor to przede wszystkim dynamiczna walka na krótki dystans. A ta, jak tylko ogarnie się wreszcie niesforną mychę i zakamarki mapek potrafi być bardzo satysfakcjnująca.

Skąd więc pytanie w śródtytule? Stąd, że satysfakcja to jednak dziś za mało, by wspiąć się na szczyt rynku sieciowych FPS-ów. W dobie, gdy Modern Warfare 2 (i zapewne wkrótce wydany Black Ops) jeszcze kilka miesięcy po pierwszej rozegranej grze potrafi zaskoczyć gracza jakąś nagrodą, czy osiągnięciem, a Bad Company 2 kusi nie wymaksowanym jeszcze medykiem czy snajperem, Medal of Honor jest o dwa kroki do tyłu. Trzy klasy? Okej, fajnie – w tym typie rozgrywki strzelec, specjalista i snajper dobrze się sprawdzają i więcej nie trzeba, ale na jak długo? Zwłaszcza, że ich „drzewka” rozwoju przypominają raczej gładko ociosane pnie.

Cztery tryby? Co z tego, że Bad Company 2 też ma cztery, a efektywnie w zasadzie tylko dwa, skoro rush na jednej mapie można w nim rozegrać na dziesiątki sposobów, podczas gdy wymuszona klaustrofobia medalowych mapek zachęca do eksperymentów bliższych Modern Warfare. Które z dzieci się zgłosi i powie, ile w produkcji Infinity Ward było trybów gry? Bo tutaj, licząc na palcach, mamy drużynowy deathmatch, kontrolę sektorów, Objective Raid będący ultraszybką zabawą w atak i obronę dwóch celów oraz Combat Mission, czyli tutejszy mini-rush. A ile było w MW map? Bo w Medalu mamy ich ledwie osiem...

I znów jest więc bez zaskoczeń. Jest świetnie, szybko, dynamicznie. Ale wszystko widzieliśmy, we wszystko to już graliśmy... Jedna rzecz, która zdecydowanie przypadła mi do gustu jako nowość to fakt, iż każdy gracz legitymuje się kilkucyfrową liczbą oznaczającą jego „skill”. O nią, by mieć prawa do szpanu, należy dbać. A by o nią dbać należy grać. I grać. I patrzeć jak rośnie. Chyba, że maleje. To wtedy znowu szybciej będzie rosnąć. Zabawa w „hodowlę” skilla wciąga!

Medal of Honor jest grą porządną
I niczym więcej. W kilku momentach piękną, w kilku podnoszącą poziom adrenaliny, z kompetentnym – jednym z lepszych na rynku, ale dalekim od pierwszego miejsca – multi. Tu i tam pieszczącą uszy muzyką, przez większość kampanii napastującą zaś je gadaniną kłapiących paszczami operatorów  Tier 1 (którzy na chłopski rozum w ogóle nie powinni ze sobą rozmawiać podczas zadania, posługując się najwyżej sygnałami migowymi). Jest przede wszystkim grą bardzo krótką, na co chcę zwrócić szczególną uwagę, gdyż długość kampanii kosztowała ją to kluczowe pół punktu w ocenie. 

Ocena: 3,5 na 5

---

Plusy:

  • nieźle pomyślany scenariusz
  • solidna oprawa graficzna i - szczególnie - dźwiękowa
  • satysfakcjonujący multiplayer
  • Minusy:

  • ...choć uboższy od najlepszych
  • bardzo krótka kampania dla jednego gracza
  • okazjonalne błędy w skryptach 
  • §


    Redaktor
    Michał „enki” Kuszewski

    Autor tekstów różnych. W tym książek. Fan żółwi, muzyki filmowej i wszystkiego, co kosmiczne. Swoje politechniczne wykształcenie przekuł w artykuły dla czasopisma CD-Action, w którym jako redaktor przez wiele lat realizował swoje pasje grania i pisania. Obecnie pracuje w Techlandzie jako Quest Designer.

    Profil
    Wpisów512

    Obserwujących1

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze