1
9.12.2023, 10:30Lektura na 6 minut

Atomowy jaszczur i łzy wzruszenia. Recenzja filmu „Godzilla Minus One”

„Godzilla Minus One” to najlepszy w historii film o tym przerośniętym monstrum. Takie zdanie pewnie zachęci do seansu fanów i fanki króla potworów. A co, jeśli powiem wam, że to według mnie najlepszy film tego roku w ogóle?


Paweł Kicman

Nie zdziwię się, jeśli taka deklaracja wywoła lekki dyskomfort, niedowierzanie czy próby racjonalizacji w stylu: „A ten Kicman to pewnie tylko odmóżdżające akcyjniaki ogląda”. Rozprawmy się więc z oczekiwaniami względem seansu. „Godzilla Minus One” nie jest typowym filmem akcji. Nie jest relaksującym popcorniakiem. Nie jest też klasycznym amerykańskim blockbusterem (bo japońskim!), w którym najważniejsza okazuje się radosna destrukcja. Zaraz, zaraz… O co więc w tym wszystkim chodzi?


Powrót do korzeni

Przez kilka dekad zdążyliśmy przyzwyczaić się do stosunkowo ciepłego wizerunku Godzilli. Choć w potyczkach z innymi wielkimi potworami, robotami i kosmitami zdarzało mu się zburzyć miasto albo dwa, generalnie dzisiaj postrzega się go jako bohatera. Kłóci się to nieco z pierwotnym przedstawieniem tego zmutowanego jaszczura. W filmowym debiucie z 1954 stanowił siłę natury, która była zorientowana na niszczenie, a nie ochronę człowieka. „Minus One” wraca do tego pomysłu i przenosi ciężar z głupiej naparzanki na bardziej ludzką historię. I jasny pieron nuklearny, robi to znakomicie.

Kōichiego Shikishimę poznajemy jako pilota kamikaze, który u schyłku II wojny światowej zgłasza uszkodzenie swojego śmigłowca, żeby uniknąć samobójczej misji. Zatrzymuje się na wyspie Odo, tę zaś niebawem nawiedza – na razie stosunkowo mały – Godzilla. Wizyta potwora kończy się tragicznie, a trauma będzie towarzyszyć chłopakowi jeszcze bardzo długo. Po wojnie Shikishima wraca do rodzinnego Tokio, gdzie los połączy go z młodziutką Noriko i osieroconym niemowlęciem, Akiko. Kolejne lata upłyną im na próbach stworzenia sobie jakiejś przyszłości w świecie, nad którym wciąż unosi się powidok koszmarnych czasów.

Godzilla Minus One
Godzilla Minus One

I życie układa im się całkiem nieźle. Do momentu, aż odmieniony po testach broni nuklearnej Godzilla nie postanowi przypomnieć wszystkim, że poczucie bezpieczeństwa to tylko iluzja. Bohaterowie i bohaterki będą więc zmagać się z jednej strony ze zmutowaną, pozornie niezniszczalną bestią, z drugiej – z własnymi koszmarami. Nie chcę jednak, żeby zabrzmiało to tak, jakbyśmy mieli do czynienia z ckliwym dramatem psychologicznym. Bo choć trudno nie uronić łzy w trakcie seansu, w „Minus One” nie brakuje też akcji. I to jakiej!


Wielka draka w dzielnicy Ginza

Bez cienia wątpliwości nowy film Takashiego Yamazakiego dostarczył nam najbardziej przerażającą wersję Godzilli w historii. Nie chodzi tylko o sam wygląd – lecz i na tym froncie kaiju prezentuje się rewelacyjnie (te poruszające się płyty na grzbiecie!) – ale głównie o skalę i konsekwencje zniszczenia, jakie sieje. Kiedy w końcu olbrzymi jaszczur dociera to Tokio, da się odczuć tę nieuchronność, która potęguje się z każdym kolejnym obracającym się w pył budynkiem. Krok po kroku świeżo odbudowane miasto na powrót zamienia się w stertę kamieni. Sposób, w jaki to przedstawiono – od fenomenalnego udźwiękowienia, przez doskonały montaż i pracę kamery, po naprawdę solidne efekty specjalne – tworzy rewelacyjny, trzymający w napięciu spektakl.

Szczególnie scena, kiedy Godzilla używa swojego „klasycznego” ataku (bez spoilerów, ale fani i fanki na pewno się domyślą, do czego nawiązuję), potrafi wbić w fotel. Spora w tym zasługa wspomnianego udźwiękowienia, które w budowaniu klimatu gra pierwsze skrzypce (no pun intended). I nie chodzi tylko o same efekty dźwiękowe, ale też ich montaż czy bardzo przemyślane wykorzystanie ciszy. Bo to właśnie w tej ciszy najgłośniej wybrzmiewa horror, jaki kaiju sprowadza na mieszkańców i mieszkanki stolicy Nipponu. Rozmach i emocjonalny ciężar destrukcji świetnie podkreśla też oszczędna, ale doskonale pasująca oprawa muzyczna autorstwa Naokiego Satō.

Godzilla Minus One
Godzilla Minus One

Wspomniałem też o efektach specjalnych i zdecydowanie należy się przy nich na chwilę zatrzymać. Jak na dzieło budżetowe (ledwo 15 mln dolarów po przeliczeniu z jenów), całość wypada nad wyraz dobrze. Co prawda światło i animacja niekiedy zdradzają niezbyt subtelną sztuczność, ale poza tym trudno się do czegoś przyczepić. Efekty specjalne działają tam, gdzie mają działać. Stoją w służbie narracji i są spójne z klimatem filmu. Sam Godzilla również prezentuje się godnie, wyglądając nieco jak skrzyżowanie klasycznego „gumiaka” z nowszymi, bardziej drapieżnymi wersjami znanymi choćby z filmów animowanych. Niby porusza się powoli i trochę niezgrabnie, lecz potrafi w mgnieniu oka zrównać wieżowiec jednym machnięciem ogona czy zmiażdżyć grupę uciekających ludzi pod pazurzastą łapą. A w wodzie… ach, w wodzie lepiej z nim nie zadzierać, bo tam czuje się jak ryba w… no, wodzie.


Król królów potworów

W ogóle przedstawienie Godzilli w tym filmie jest niezwykle ciekawe. Nie przypisuje mu się osobowości, jak robią to niedawne amerykańskie produkcje, nie obdarza się go jakąś szczególną inteligencją, nikt nie podejmuje prób „zrozumienia” bestii. Bo tym właśnie jest tytułowe monstrum – dziką bestią, z którą nie można dywagować. Niszczycielską siłą natury, której pozornie nie sposób zatrzymać. To także metafora wojny – brutalnej, bezsensownej, eskalującej. Większej niż jednostka.

Godzilla Minus One
Godzilla Minus One

Godzilla odzwierciedla również to, co przychodzi już po wojnie. Jest jątrzącą się raną po ekstremalnie trudnych czasach, zgnilizną, której trzeba się pozbyć, żeby zacząć proces leczenia. Jednak mimo fizycznej manifestacji to rana nie tylko na ciele, ale też – a raczej przede wszystkim – na sercu. Bo tym, co frapuje postacie w „Minus One”, okazuje się nie bezosobowa wizja jakiejś uogólnionej katastrofy, tylko konkretny strach przed utratą bliskich czy swojego nowego, z takim trudem odbudowanego, miejsca na świecie. Jakby ktoś mi powiedział dzień przed seansem, że w taki sposób określę zmutowanego pseudodinozaura strzelającego atomówką z pyska, to zaśmiałbym się gromko. A tu proszę.


Ryk zachwytu

Pierwszy film z serii o królu potworów stanowił alegorię użycia broni atomowej w Hiroszimie i Nagasaki. „Godzilla Minus One”, choć poniekąd może być tak odebrany, dotyka czegoś więcej. Shikishima – reprezentując tu całe pokolenie – zmaga się z zagrożeniem dla przyszłości swojej i swoich bliskich, a także z własną odwagą, dumą i poczuciem wartości. Jego wojna nie skończy się, dopóki mężczyzna nie zostawi za sobą dawnych grzechów i nie odnajdzie nowego celu. Tak jak miliony osób, które przeszły to samo co on. Ale wyciskająca łzy scena zamykająca film pokazuje, że tkwi w tym wszystkim nadzieja. I nie jest matką głupich. Jest tym, co sprawia, że ludzie wybierają życie. Antytezą wojny.

Jednocześnie nikt nie wciska nam na siłę tych „głębokich” tematów ani nie wali w głowę oczywistościami. To nie hollywoodzka zanęta na Oscara, przygotowana dla widowni, której trzeba mówić, jakie emocje ma odczuwać. To dobrze napisany, świetnie zagrany i bardzo przemyślany film traktujący widownię jak dojrzałe osoby. I dostarczający przy tym sporo frajdy, bo mimo mocnego wątku dramatycznego to wciąż kino w swojej istocie rozrywkowe. Po prostu nakręcone tak, żeby obok zabawy przemycić jeszcze trochę nienachalnych rozważań o roli traumy w naszym życiu. Nie musimy bowiem wcale przeżyć wojny, żeby mieć swoją własną Godzillę.

Ocena

„Godzilla Minus One” to z jednej strony film rozrywkowy, z drugiej piękna opowieść o nadziei na lepsze jutro i przezwyciężaniu traumy. Kiedy trzeba, wciska w fotel, żeby innym razem wycisnąć z oczu łzy. Dla takich dzieł narodziło się kino.

9+
Ocena końcowa


Redaktor
Paweł Kicman

Za dnia projektuję gry tabletop RPG, w nocy zajmuję się dziennikarstwem popkulturowym (m.in. dla CD-Action, Nowa Fantastyka, Pismo, dwutygodnik). Uwielbiam grać w koszykówkę, poznawać lore Soulsów i pić mleko waniliowe.

Profil
Wpisów19

Obserwujących1

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze