5
9.04.2024, 07:01Lektura na 7 minut

Powstanie warszawskie w polskiej grze! Sprawdzamy 63 Days, klona Commandos

War Mongrels, poprzednie dzieło Destructive Creations, wspominam jako potencjalnie bardzo udanego klona „Komandosów” pogrzebanego pod grubą warstwą błędów i niedoróbek. Polacy postanowili podjąć wyzwanie ponownie, poruszając przy okazji temat powstania warszawskiego.


Paweł „Cursian” Raban

Nad gliwickim studiem coraz słabiej powiewa rozpostarty przed laty sztandar branżowych skandalistów. Może to i dobrze, skoro badziewiaste pykadełka pokroju Hatred zaczęły stopniowo ustępować miejsca ambitniejszym, bardziej złożonym produkcjom. Sęk w tym, że skala ostatniego projektu wyraźnie przerosła twórców. War Mongrels stanowiło zaskakująco solidną próbę zawojowania rynku taktycznych skradanek i choć finalnie nie udało się zbliżyć do poziomu dzieł Mimimi, brakowało mniej, niż mogłoby się wydawać.

Cały efekt zrujnowano niestety na ostatniej prostej, nie wytępiwszy do końca chmary upierdliwych baboli. Autorzy przekonują, że od czasu premiery War Mongrels wiele się w tej kwestii zmieniło, ale mleko zdążyło się już rozlać, a złe wrażenie poszło w świat. Czy taki scenariusz może się powtórzyć w przypadku 63 Days?

63 Days
63 Days

O powstaniu będzie. Podobno

Próby przeniesienia tematyki powstania warszawskiego do świata gier komputerowych nie są niczym nowym, czego przykład stanowi chociażby Warsaw(*) nawiązujące do Darkest Dungeon. To zawsze szalenie ryzykowny wybór, gdyż bardzo łatwo z jednej strony potraktować stołeczny zryw zbyt lekko i w efekcie go strywializować, z drugiej zaś popaść w nieznośną pompatyczność. Jeśli dodać do tego, że Destructive Creations miało w przeszłości – dość już odległej co prawda – tendencję do wkładania kija w mrowisko i drwienia z powszechnie przyjętych norm, fabuła 63 Days może okazać się nie lada gratką. Na tym etapie trudno jednak o czymkolwiek przesądzać.

Udostępnione mi demo składało się bowiem tylko z jednej misji(**). Pozbawiona szerszego kontekstu czy filmiku wprowadzającego wydawała się trochę nijaka i – prawdę mówiąc – klimatu powstania na razie w grze nie czuć. Drużyna żołnierzy AK przeprowadza atak na lotnisko, zabija Niemców, coś tam wysadza, a na koniec ucieka. Niczym nie różni się to od typowej gry o II wojnie światowej. Niewykluczone, że później scenariusz nabierze rumieńców, lecz to, co widziałem, nie robi specjalnego wrażenia. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne poziomy nieco w tej zatęchłej miksturze zamieszają.

(*) Swoją drogą, przechrzczone jakiś czas temu na Warsaw Rising: Miasto bohaterów i udostępnione za darmo.

(**) Nie licząc samouczka.

63 Days
63 Days

Wojna faktycznie się nie zmienia

Pod względem rozgrywki 63 Days zalicza wszystkie pola gatunkowego bingo. Gdyby ktoś powiedział, że podsunięto mi pod nos zestaw nowych map do War Mongrels, a nie oddzielną produkcję, bez trudu bym w to uwierzył. Założenia zabawy brzmią znajomo: przeważające siły wroga, skradanie się, stożki widzenia oraz drużyna zróżnicowanych żołnierzy czekających na rozkazy. Siłacz wabi wrogów w krzaczory, by błyskawicznie skręcać im karki, cherlak zaś celnie rzuca nożami i przebiera się w niemiecki mundur.

Zdziwiłbym się, gdyby w „pełniaku” zabrakło snajpera oraz piękności odwracającej uwagę nazistów zgrabną nózią. Krótko mówiąc: nic nowego. Czy to źle? Zależy, jak bardzo tęsknicie za podobnymi klimatami. Przed erą Mimimi najpewniej całowałbym twórców po rękach, ze łzami w oczach bełkocząc coś o „Komandosach” powracających zza grobu. Obecnie taktyczne skradanki przeżywają jednak swój renesans, więc zaczynam odczuwać lekki przesyt.

63 Days
63 Days

Nie zrozumcie mnie źle: wciąż kocham metodyczne eliminowanie wrogich patroli. Chciałbym po prostu, by nieco szerzej otwarto w takich grach wrota dla twórczych eksperymentów. Shadow Gambit pokazało, że można to zrobić chociażby poprzez nowatorskie podejście do zdolności podkomendnych. Wystrzeliwanie zwłok za pomocą wielkiej armaty czy używanie jej, by przetransportować zaprzyjaźnionych piratów w niedostępne miejsca, było wprawdzie nieco głupawe, ale za to prowokowało do zmiany przyzwyczajeń i otwierało przed grającym morze możliwości. Rozumiem oczywiście, że podobne odpały nie pasują do powstania warszawskiego, lecz po pierwsze nikt nie zmuszał Destructive Creations do wyboru tych właśnie realiów, po drugie to raczej refleksja natury ogólnej niż zarzut do tej konkretnej gry.

63 Days trzyma się przetartych szlaków także w kwestii projektu poziomów. Zawarta w demie misja była dość rozbudowana, a jej ukończenie zajęło mi ok. dwóch godzin. W tym czasie poszukiwałem nożyc do drutu, przecinałem strzeżone ogrodzenie, wyłączałem lotniskowe szperacze i wysadzałem samoloty. Wszystko to zrealizowano przyzwoicie, choć brakowało troszeczkę charakterystycznej dla Desperados 3 swobody. Należy przy tym pamiętać, że to dopiero pierwsza mapa, więc nie dziwi, że autorzy starają się prowadzić graczy za rękę, ucząc właściwych nawyków i nie pozwalając zanadto zboczyć z wytyczonej ścieżki.

Z czasem plansze powinny się troszeczkę otworzyć – tak to przynajmniej wyglądało w War Mongrels. Marudzę więcej niż zwykle, a nie chcę pozostawić was z wrażeniem, że odsądzam 63 Days od czci i wiary tylko dlatego, że trzyma się schematów. Owszem, nie pogardziłbym powiewem świeżego powietrza, ale bawiłem się nieźle. Siadając do tej gry, trzeba po prostu pamiętać, że zaprojektowano ją z myślą o gatunkowym konserwatystach.

63 Days
63 Days

Dezynsekcja

Skoro już wiemy, że od czasów War Mongrels niewiele się zmieniło w kwestii rozgrywki, pojawia się pytanie, czy zajęto się chociaż skuteczną likwidacją błędów. Zełgałbym, twierdząc, że wszystko działa, jak należy, na szczęście skala problemu wydaje się nieporównanie mniejsza niż dawniej. Wrogowie zachowują się poprawnie, nie dostają głupawki i spełniają przypisane im przez twórców funkcje. W poprzedniej grze (zwłaszcza na etapie bety, którą też miałem okazję sprawdzać) zdarzało im się np. bez wyraźnego powodu rozdzielać patrole, choć w oczywisty sposób nijak nie powinno do tego w danym miejscu dojść. Znośnie działa również system zapisów – w pewnym momencie przestał co prawda działać skrót klawiszowy i musiałem korzystać z widocznej w prawym górnym rogu ikonki, ale to betka w zestawieniu z katorgą, jaką zafundowało mi przed laty War Mongrels.

Najpoważniejszy błąd, jaki mnie spotkał, to fakt, że jedna z postaci utraciła czasowo zdolność biegu i wlokła się wolniej niż w trybie czołgania się. Za cholerę nie potrafiłem tego odkręcić, szczęśliwie po kilku minutach problem zniknął równie nagle, jak się pojawił. Gra oferuje też osobliwą mieszankę językową. Jakieś 90% tekstów łypało na mnie angielszczyzną, jednak tu i ówdzie przebijały się polskie terminy. Wyglądało to trochę tak, jakby zza monitora nawijał do mnie anglosaski odpowiednik Siary, co to niby mówi po swojemu, ale raz po raz wtrąca „zagramaniczne” wstawki. Uśmiałem się, nie przeczę, przy czym w dość oczywisty sposób należy to zrzucić na karb obcowania z wczesną wersją.

63 Days
63 Days

Panie Niemiec, powtarzasz się pan!

Pewne wątpliwości budzi też oprawa dźwiękowa. O ile wypowiedzi głównych bohaterów dają radę, ci mniej ważni brzmią, jakby ich słowa dobiegały z wnętrza głębokiej studni. Ufam, że to tylko placeholdery, podobnie zresztą jak żywcem zerżnięte z War Mongrels okrzyki i inne efekty. Gromkiego „Halt!” czy „Hände hoch!” się nie czepiam, bo trudno, by żołdacy zmienili nagle „pościgowy” repertuar na cytaty ze staroskandynawskiej poezji, lecz recykling przygrywającej w radiu piosenki trochę już razi. Teoretycznie to możliwe, wszak obie gry osadzono w podobnym przedziale czasowym, ale na litość, jeśli biedne szkopy całymi dniami słuchały tego samego utworu, dziwię się, że nie wyświadczyły jeszcze światu przysługi, popełniając zbiorowe samobójstwo.

Grafika wypada za to całkiem godnie, lecz trzeba pogodzić się z wszechobecnym mrokiem i szarzyzną. W efekcie bez funkcji podświetlenia wrogów i interaktywnych elementów grać się w zasadzie nie da. Wiadomo, II wojna światowa to nie Kraina Radosnych Kucyków, a fryce nie Teletubisie – nie oczekuję kolorków. Niechże jednak, do ciężkiej cholery, obwódki nie wyłączają mi się za każdym razem, gdy wczytuję zapis. W taktycznych skradankach robi się to przecież co kilka chwil i nawet jeśli pyknięcie konkretnego przycisku to krótka chwila, przemnożone przez sto potrafi doprowadzić do szału.

Przed autorami jeszcze sporo pracy, trudno też orzec, jak rozwinie się fabuła i czy cele misji oraz projekty map staną się z czasem trochę ciekawsze. Na tym etapie 63 Days sprawia wrażenie gry, która wprawdzie nikogo nie zachwyci, ale grupie docelowej powinna spodobać się na tyle, by warto było mieć ją na oku. Obstawiałbym jakieś 7/10. O ile rzecz jasna tym razem do premiery uda się skutecznie wytępić wszystkie błędy…

Cieszy

  • wygląda na sensownego klona Commandos
  • błędów jakby mniej niż w War Mongrels

Niepokoi

  • klimatu powstania warszawskiego na tę chwilę nie czuć
  • brak choćby śladowych innowacji


Czytaj dalej

Redaktor
Paweł „Cursian” Raban

Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.

Profil
Wpisów3207

Obserwujących6

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze