17
16.11.2016, 21:00Lektura na 4 minuty

[Hacked by Dedsec] Progres, czyli wcale niekrótka powiastka o tym, jak Watch Dogs 2 zwalcza bolączki poprzedniczki i próbuje się wpisać w dziejowego ducha

Czy mni3 wid4ć? Ud4ł0 si3 0b3jść zab3zpiecz3ni4 p4n3lu cd4cti0n.pl? J3śli t4k, t0 dziś z4czni3my mówić 0 W4tch D0gs4ch 0d zh4k0w4ni4 Micki3wicz4: Boga, natury godne hakowanie! Gra to wielka, gra-tworzenie. Taka gra jest siła, dzielność, Taka gra jest nieśmiertelność!


dedsec

Bardzo Państwa przepraszam, do Dedsecu wcielono mnie na krótko po tym, jak odebrałem dyplom filologii polskiej i jeszcze nie do końca potrafię stosować cyfry w miejscu liter, nieinwazyjnie nawiązywać do memów z piesełem oraz wtykać do tekstu podwórkowe bon moty rodem z połowy lat 90.

Do rzeczy jednak – dziś pomówimy o zmianach, które czynią drugie Watch Dogs grą lepszą od poprzedniczki. Odłóżcie zatem tomiki Jacka Dehnela, zapuśćcie w słuchawkach „2525252525” Raphaela Rogińskiego i rozwalmy tę budę!

 

„If you're going to San Francisco...”

...śpiewał w swym największym bodaj hicie Scott McKenzie. Brudne i szare Chicago, po którym rozbijał się Aiden Pearce, zastąpił kalifornijski tygiel ras, klas, płci, orientacji seksualnych i zapatrywań politycznych. Miasto, w którym w latach 60. odbywało się Lato Miłości kusi azjatyckimi straganami wyglądającymi zza każdego winkla Chinatown, po moście Golden Gate suną sznury drogich chevroletów, a w więzieniu Alcatraz straszy duch najsłynniejszego ze skazanych za oszustwa podatkowe, niejakiego Ala Capone.

Świat Watch Dogs 2 jest bardziej kolorowy i dwukrotnie większy od tego, który oferowała nam „jedynka”, a w efekcie... cóż, bardziej przywodzi na myśl słoneczne arterie Liberty City niźli Illinois, gdzie o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny. W czterech zróżnicowanych stylistycznie strefach (San Francisco, Oakland, Marin, Dolina Krzemowa) gromadzimy zwolenników (z ang. followersów) służących tu za punkty doświadczenia, bierzemy udział w wyścigach dronów/motorów/motorówek, instalujemy tutejszą wersję Ubera (Driver: San Francisco. Frapujące, skąd Ubi wzięło pomysł na nazwę...) i, niby De Niro w "Taksówkarzu", świadczymy usługi przewozowe. Robimy też sobie samostrzałki (z ang. selfie) na tle największych atrakcji turystycznych i nabywamy w sklepach z odzieżą BDSM-owe łaszki. A poza tym sabotujemy dystrybucję filmowego paszkwilu o hakerach, podstępem kradniemy robota i dodrukowujemy sobie kolejne śmiercionośne zabawki za pomocą drukarki 3D.

Czy wspomniałem, że przygrywa nam elektronika Hudsona Mohawke’a (producent Kany’ego Westa po raz pierwszy wkroczył tym soundtrackiem w świat gier wideo)? Oczywiście małżowiny narażone są również na miksturę kawałków wtłaczanych nam do słuchawek także przy przy setkach innych okazji (są tu i szarpidruty z Megadeth, i Mozart, na wertepach można podskakiwać i do dźwięków „Lively Up Yourself" Marleya, i do hip-hopowego klejnotu „Run the Jewels”).

 

Śp. Harambe

Jest więcej memów, jest wulgarniej, jest bardziej progresywnie. Tym razem napsucia krwi pazernym korporacjom (konkretniej zaś: Blume, które odpowiada za omnipotencję tutejszego internetu rzeczy, systemu ctOS 2.0) podejmuje się Marcus Holloway, bohater mimo woli, któremu asystują:

  • pewna rubensowskich kształtów artystka-performerka
  • milczący wrażliwiec
  • przedstawiciel mniejszości rasowych
  • człek wątpliwej kondycji psychicznej, który kryje się za maską wypluwającą z siebie kolejne emoji
  • Słowem: ferajna znacznie barwniejsza, niż to drzewiej bywało. W dodatku bardziej młodzieżowa, skora do pojedynków na popkulturowe wtręty i lubiąca strzelić sobie piwko przy ognisku. Ich sylwetki możecie szerzej poznać w listach (z ang. mailach), które ongiś upubliczniliśmy.

     

    Gra w klasy

    Sam Marcus sprawdza się w parkourowych fikołach o kilka klas lepiej niż Aiden. Co nie znaczy, że nie podąża za tropami kolegi po fachu – jako i on robi użytek ze smarfona, którym hakuje sygnalizację świetlną, wysuwa blokady drogowe, przejmuje kontrolę nad samochodami i kamerami czy przenosi strażników na łono Abrahama, wysadzając wadliwą instalację. Nowościami są natomiast skoczek (wbrew nazwie to taki zdalnie sterowany samochodzik) i dron, którymi możemy dostać się w trudnodostępne miejsca i uskutecznić działalność zwiadowczą. Ubisoft zauważył, że gracze najlepiej bawią się w ukryciu, skacząc między kamerami i metodycznie hakując kolejne podsystemy, a nowe zabawki dają ku temu piękny pretekst. Nim jeszcze odnajdziemy się w ferworze walki (z własnoręcznie wydrukowaną "klamką"), da się w ten sposób pozbyć połowy strażników.

     

    Liberté-Égalité-Fraternité

    Z racji nowego rynsztunku, jak i usieciowienia kolejnych obiektów (a także "hakowania kontekstowego"), Watch Dogi zyskały wolnościowy posmak. Przy wielu misjach naszym celem staje się infiltracja kompleksów, których korytarze patrolują uzbrojeni strażnicy. Jeśli zechcesz, możesz potraktować tę grę i jako osłonowego shootera à la Max Payne, i skradankę w rodzaju Deus Eksa, odwracając uwagę niemilców z pomocą drona (mogącego zresztą tychże niemilców ogłuszyć), hakując ich osłony i zmuszając do walki w otwartym polu. Jest tu też potencjał, by z użyciem zdalnie sterowanych cacek pozbyć się większości oponentów i zabezpieczeń, nie ruszając się z miejsca. To, czym kusiła część pierwsza, zwyczajnie rozbudowano.

    Koniec i bomba, kto nie czytał ten trąba! Serdecznie dziękuję za możliwość podzielenia się z wami kolejnym przekazem, ufam, iż powyższe linijki licowały z twórczością kolegów i koleżanek.


    Redaktor
    dedsec
    Wpisów18

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze