92
15.06.2016, 21:12Lektura na 9 minut

Warcraft: Początek – recenzja cdaction.pl

Głowa do góry. Nie musisz nakręcić dobrego filmu, żeby zachwycić miliony.


Cross

W 1998 roku Blizzard przerwał prace nad przygodówką pod tytułem Warcraft Adventures, w której młody ork Thrall wyrywa się z ludzkiej niewoli, by poprowadzić swoich braci przeciwko człowieczym ciemiężcom. Choć gra nigdy nie została wydana oficjalnie (pod koniec prac developerzy zorientowali się, że przygodówki są już uznawane przez wielkich wydawców za passé), Let’s Play z niemal kompletnej wersji można obejrzeć na internecie. Co odradzałbym warcraftowym purystom, którzy traktują Azeroth z nabożnym szacunkiem, bo mogliby dostać przez fabułę apopleksji. Czego tu nie ma! Dumny troll Zul’jin, teraz zachowujący się jak chytry przedsiębiorca z marnej polskiej komedii, prowadzi podupadły lombard w rezerwacie. Potężny smok Deathwing całymi dniami siedzi w swojej jaskini i relaksuje się przy zdobionej czaszkami sziszy, która potem w profilaktycznym twiście fabularnym przyczynia się do jego śmierci. Thrall w ramach jednoczenia Hordy gania zaś za latającymi świniami, romansuje z brodatymi krasnoludkami oraz dorysowuje na plakatach wąsy ludzkim bohaterom pokroju Khadgara czy Allerii. Więcej tu nieudolnych prób małpowania Monty Pythona, niż budowania epickiego fantasy o dwóch rasach skazanych na wieczny bój.

Jest to bez wątpienia lepsza historia niż ta, którą pokazał w kinach reżyser filmu "Warcraft: Początek".

wcrecka1_17813.jpeg

Od paru dni widzę na sieci oburzonych nerdów, którzy twierdzą, że recenzenci filmowi „na niczym się nie znają”, bo skrzywdzili swoim krytykanctwem naprawdę porządne fantasy (27% na Rotten Tomatoes, średnia ocen w okolicach 4/10). Rozdźwięk rzeczywiście jest ogromny: na stronach growych panuje powszechne ukontentowanie, a z treści lwiej większości recenzji wyziera autentyczne cierpienie, padają nawet porównania do niesławnego Dungeons and Dragons z Jeremym Ironsem czy lichej twórczości Uwe Bolla. Powiem szczerze, że gdyby gry Blizzarda mnie nie obchodziły, ten tekst też pełen byłby obraźliwych porównań godnych ekszynowego Kaszanka Zone. Poza w miarę spójną wizją alternatywnej rzeczywistości nie ma tu niczego dla osoby, która gry ma w głębokim poważaniu. Popatrzcie na to z perspektywy kogoś, kto nigdy nie tknął pada. Człowieki i zielone monstra się biją. Montaż i zdjęcia są kiepskie, walki nieustannie atakują oczy trójwymiarem z gatunku „za trzy lata wszyscy będziemy się z tego śmiali”. Nie za bardzo wiadomo, kto jest dobry, kto zły. Nie za bardzo chcesz nawet komuś kibicować, bo scenarzysta stawia na liczbę postaci miast jakość charakteryzacji, więc głębia każdej kreacji postaci pozostaje na poziomie pierwszego akapitu z Wikipedii. Parę postaci ginie. Pod koniec następuje remis, nikt się niczego nie uczy, niemal żadna postać nie ulega wyraźnej przemianie względem początku filmu. Większość wątków pozostaje nierozwiązana, praktycznie słyszysz głos z offu krzyczący „przyjdźcie za trzy lata na sequel, by dowiedzieć się, co było dalej!”. Dwie godziny zmarnowane, idźcie do diabła, teraz muszę się odtruć jakimś izraelskim komediodramatem o szykanowanym politycznie młynarzu-autystyku.

Zupełnie nie zdziwiłbym się, gdyby krytycy po podwójnym seansie uznali, że Let’s Play z Warcraft Adventures to lepsze dzieło kinematografii, niż "Warcraft: Początek". Zdejmijcie nerdowskie (zapewne steampunkowe) okulary, zapomnijcie o swojej miłości do budowanej przez lata historii Azeroth, spójrzcie na orki i ludzi oczami swoich wujków lub cioć. Patrzcie! W Warcraft: Adventures są żarty! Scenariusz nie gna do przodu na złamany kark, postaci mają czas pokazać nam się z różnych stron! Historia zamiast skakać z miejsca w miejsce skupia się na jednej postaci, Thrallu, z którego perspektywy poznajemy Lordaeron – mamy przewodnika, łącznik widowni ze światem przedstawionym! Są tu konkretny wstęp, rozwinięcie i zakończenie: upadłe plemię Mroźnych Wilków staje się zaczątkiem nowej Hordy, główny bohater zmienia się z niedoświadczonego młodzika w godnego przywódcę, twierdza Durnholde z więzienia Thralla staje się miejscem jego pierwszego zwycięstwa nad ludźmi! Przygodówka jest z natury bliższa charakterowi filmu, niż strategia czy MMO – masz w niej predefiniowane ujęcia kamery, duży nacisk na dialogi, rozgrywkę podległą historii, a nie odwrotnie. W innych grach Blizzarda fabuła ma charakter służalczy gameplayowi, ot, intra i outra do misji, bossowie pod koniec raidów drący się NIGDY MNIE NIE POKONACIE na trzy sekundy przed niechybną śmiercią, proszę, zdobądź mi dziesięć kryształów, żebym mógł naprawić mój Makgufinus. Jaki szanujący się filmowiec tknie się czegoś takiego?

Jedynym sposobem, by zaciekawić obecnych fanów Warcrafta scenariuszem stworzonym na potrzeby DOS-owej strategii sprzed dwudziestu lat, było opakowanie tego w tony LORE, encyklopedycznej wiedzy z World of Warcraft – nektaru dla wielbicieli Blizzarda i specyfiku kompletnie niestrawnego dla każdego, kto ma gry w nosie. Nic dziwnego, że krytycy tymże nosem kręcili. Ale dlaczego tylu osobom adaptacja się mimo wszystko spodobała? Argument „bo gry” byłby leniwy (i nie do końca zgodny z prawdą, zważywszy na to, że rzecz ma sporo fanów wśród wielbicieli fantastyki jako takiej). Popatrzmy więc lepiej na Chiny, w których film odniósł oszałamiający sukces.

wcrecka2_17813.jpeg

W historii Państwa Środka naczelną rolę grają Opowieści o Trzech Królestwach, czyli historia wojen i intryg politycznych mających miejsce niemal dwa tysiące lat temu, tuż po upadku dynastii Han. Na gruzach państwa bój o dominację zaczęły trzy państwa: Wu, Wei oraz Shu Han. Fakty na temat trwającego ponad sto lat konfliktu z czasem zaczęły mieć coraz mniejsze znaczenie – słynna powieść Luo Guanzhonga na temat tych faktów dokonała sporych zmian względem prawdy historycznej, sięgając momentami po wręcz przesadne metody upiększania opowieści czy heroizacji postaci. Rozdział z podręczników szkolnych stał się podaniem, a podanie stało się mitem – ciąg przyczynowo-skutkowy wydarzeń mających miejsce naprawdę stawał się coraz mniej ważny, a ważne stały się obrazy legendarnych postaci i kluczowych bitew. Xiahou Dun, niezrównany w walce sługa Cao Cao, który na dowód swej odwagi po zostaniu trafionym strzałą w oko wyszarpuje je ze swojej czaszki i natychmiast pożera, siejąc strach w sercach wrogiej armii. Powstanie Żółtych Turbanów, czyli chłopska rewolucja spowodowana niewypowiedzianymi podłościami mającymi miejsce na dworze Han, przestroga przed zdradą konfucjańskich zasad. Dowódca Guan Yu, żywy symbol wszelkich cnót wyznawanych przez Chińczyków, zwykle pokazywany wraz z legendarnie rączym Koniem Czerwonego Zająca. Jeśli graliście w którekolwiek Dynasty Warriors, pewnie doskonale kojarzycie te motywy, choć bez setek godzin spędzonych przy serii na sto procent nie potrafilibyście mi odtworzyć całej historii Trzech Królestw. Ale to nieważne, bo przecież ta opowieść wymaga ścisłej chronologii tylko nieco bardziej, niż mitologia grecka – Zeus ciska z Olimpu piorunami w Tytanów, Liu Bei i Sun Quan kładą kres Cao Cao w Bitwie o Czerwone Klify, nie potrzebujesz nawet znać całego kontekstu, liczy się ten konkretny obraz, ta impresja, ten symbol, ten mit. Chcesz jakiś wstęp do tej historii? Przeczytaj go sobie sam, i tak powinieneś go już znać od dawna.

Rozumiecie, jak ma się to do Warcrafta? On też opowiada historię świata, który liczy sobie już ponad dwadzieścia lat, czyli jest już praktycznie antyczny (1994 wydaje się przeciętnemu graczowi pewnie równie odległy, co drugi wiek naszej ery Chińczykowi). Kroniki Azeroth rozrosły się już do tego stopnia, że nie zmieściły się w encyklopedii – i tu rodzi się rozdźwięk między chińską a zachodnią widownią, fanbojami i krytykami. Recenzent oczekuje tego, że obraz wejdzie z nim w ciekawą dyskusję przy użyciu języka filmowego, zachwyci go elegancją formy, zręcznie zrealizowaną akcją lub zapadającą w pamięć fabułą. Fana to nie obchodzi, on jako eskapista jest bezbrzeżnie zachwycony już tym, że reżyser wlał tu lata prac, potu i łez w rekonstrukcję lokacji znanych z gier. Fan poczuje ciarki na widok szybującej w chmurach siedziby magów w Dalaranie. Patrząc na Kirin Tor, wspomni długie wspinaczki po niekończących się schodach. Podziwiając wieże orków otaczające Mroczny Portal, doceni, jak dobrze odzwierciedlona została tu ich architektura. Co zafascynowanego tym uniwersum fana obchodzi to, że nie wiesz, kim był Gul’dan, skoro on przeteleportował się do innego świata? Jezu Chryste, czy ty nigdy nie grałeś Czarnoksiężnikiem w Hearthstone’a, a tak w ogóle weź sprawdź na Wiki. Przy okazji sprawdź Garonę Halforcen, Orgrima Doomhammera, Warchiefa Blackhanda, Drakę, Arcymaga Antonidasa, Anduina Lothara, Strażników Tirisfal... Historię rewolty Żółtych Turbanów też tam znajdziesz. 150 milionów dolarów zarobione przez dwa dni pokazów w Chinach.

wcrecka3_17813.jpg

To nie jest dobry film. Często chaotyczny montaż sugeruje, że być może był porządny, zanim producenci dopadli go z nożyczkami i wycięli z niego czterdzieści minut – trzymam kciuki, by kiedyś pokazano nam wersję reżyserską, bo nie wierzę, by Duncan Jones, ambitny autor „Moona” i „Kodu źródłowego” nagle zaczął cierpieć na tak potężny zanik talentu. Choć i tak wątpię, by w rozszerzonej wersji historia powstania Sojuszu była ciekawsza, niż to, co dzieje się po stronie Hordy. Ludzie są kompletnie pozbawieni charyzmy – król Llane jest do bólu szlachetny, Khadgar zmienił się w stereotyp nerda (ten wąsik, ach, ten wąsik), Medivhowi brak władczej charyzmy znanej z gier, Lothar z początku próbuje małpować zawadiackość młodego Harrisona Forda, ale na końcu i tak staje się humanoidalnym pojemnikiem na Prawość i Cnotę. Tymczasem orki w scenach walki mimo marnych zdjęć i choreografii wprost emanują potęgą, koncepcja ich społeczności opartej o honor i siłę jest sprzedawana nieporównywalnie lepiej, niż cokolwiek innego w filmie, otwierające i wieńczące trzeci akt pojedynki mak’gora jako jedyne rzeczywiście angażują (choćby dlatego, że dumny Durotan i podły Gul’dan jako jedyni wydają się tu naprawdę wkładać serce w swoje kreacje). Duncan Jones ponoć przejął reżyserię filmu z rąk Sama Raimiego („Martwe zło”, „Spider-Man”) głównie dlatego, że Raimi planował stworzyć film o szlachetnych ludziach i podłych orkach(*), na co Jones jako wieloletni gracz po stronie Hordy nie chciał pozwolić. Jego pasja do serii jest tu wyczuwalna co chwilę – raz przez ekran przebiegnie Murlok wydający z siebie charakterystyczny dźwięk, raz kamera pokaże atak orków na miasto ludzi z RTS-owej perspektywy, gdzie zielonoskórzy machają toporami przy podpalonych dachach ze słomy – ale fanserwis i głupiutkie przesłanie o „mroku powstającym z ciemności oraz ciemności powstającej z mroku” nie wystarczą, żeby zrobić Dobre Kino. Jest tu mit stojący u podstaw jednego z najważniejszych światów w historii fantastyki, ale nie przekona on do wiary nikogo, kto nie miał pokaźnych zadatków na konwertytę już wcześniej.

Bo koniec końców – co uświadomiłem sobie patrząc, jak malutkiego Thralla w oczywistym cytacie ze Starego Testamentu targają w wiklinowym koszyku zdradliwe prądy rzeki – „Warcraft: Początek” to film religijny dla nerdów. Odpowiednik tych wszystkich rzemieślniczych dzieł w stylu „Mojżesz: Sługa Boga”, „Syn Najwyższego” czy „Wojtyła. Święty za życia”, które nie oferują miłośnikom dobrej kinematografii niemal niczego, ale mówią głośno o czymś, co jest dla publiczności Bardzo Ważne. Różnica między nimi a „Warcraftem” jest taka, że zamiast do pokolenia JP2 Jones kieruje swój przekaz do osób, których przywódcy religijni to Jedi, Valarowie i Król Lisz. Jeśli jesteście członkami tego kościoła, który codziennie loguje się na Battle.net, nie ma szans, byście nie byli zachwyceni. Ja jednak zamiast mitu opowiedzianego z nabożnym szacunkiem i biorącego szturmem zakochane w klechdach Chiny wolałbym nową, zgrabniejszą historię. Nawet, jeśli ku zgrozie fanów pojawiłby się w niej Deathwing z sziszą.

wcrecka4_17813.jpg

(*) Wyobraźcie sobie, jak wyglądałyby recenzje, gdyby Raimi dopiął swego i w tym klimacie politycznym zostałby wydany film, w którym imperium białych ludzi jest atakowane przez hordy imigrantów. Auć.


Redaktor
Cross
Wpisów2216

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze